Pierwsza płyta jazzowa ma 95 lat!

Autor: 
Redakcja na podstawie artykułów Marca Myersa
Zdjęcie: 

Chociaż jazz przyszedł na świat w Nowym Orleanie, to nowojorski Garment District jest miejscem, w którym jazz wypowiedział swoje pierwsza słowo. Pierwsza w historii płyta jazzowa powstała 95 lat temu w budynku przy West 38 Street, między piątą a szóstą aleją.

Wtedy, 26 lutego 1917 roku, członkowie grupy pod nazwą Original Dixieland Jass Band wjechali windą na dwunaste piętro, na którym firma Victor Talking Machine Co. otworzyła właśnie swoje nowe studio nagraniowe.

Chociaż żadnego z członków zespołu nie ma już wśród nas - najmłodszy miałby dziś przeszło 112 lat - wzniesiony w 1916 roku budynek, w którym dokonano nagrania stoi, niewzruszony, jak stał. Kiedy zdałem sobie sprawę z nadchodzącej rocznicy, skontaktowałem się z administracją  i wyprosiłem zgodę na małe zwiedzanie. Niedługo po nowym roku wsiadłem do tej samej windy, by przebyć te samą drogę co członkowie ODJB. Wjeżdżając na kolejne piętra próbowałem wyobrazić sobie co czuli członkowie tego nowoorleańskiego, białego kwintetu te niemal sto lat temu. Czy byli zdenerwowani? Czy jechali w milczeniu a może żartowali i zanosili się śmiechem? Dziś na najwyższym piętrze tego gmachu, za ciężkimi metalowymi drzwiami nie ma już studia nagrań. Rezyduje tam firma sprzedająca ekskluzywne krawaty i skarpety.

W pierwszej chwili jej szef, Jack Azizo, zaskoczony wizytą dziennikarza Wall Street Journal spytał o cel mojej wizyty: O nie... Jeśli ktoś został tu zamordowany, nawet nie chcę o tym wiedzieć. Jeśli wydarzyło się tu coś równie okropnego, też nie. Chcę móc spokojnie w nocy spać i nie chcę by mnie tu cokolwiek nawiedzało. Śmiejąc się, uspokoiłem go, że nie wydarzyło się tu nic z tych rzeczy. Czy lubi Pan jazz? - spytałem - Jazz? Uwielbiam jazz!

***

To były świetne piosenki, ich ekspresja zmieniła muzykę popularną niemalże w ciągu jednej nocy! - mówi Dan Morgenstern, historyk jazzu, autor książki “Living With Jazz” -  Wpływ jakie to nagranie miało na muzykę owych czasów można porównać do tego, czego  w latach 50tych dokonał Elvis Presley. Od tego nagrania wszystko się zmieniło!

Mimo dumnie brzmiącej nazwy - Orlando Dixiland Jass Band - zespół ten nie był wcale aż tak oryginalny. Czarni muzycy w Nowym Orleanie grali muzykę zwaną “jazz” już dziesięć lat wcześniej, ok 1906 roku. - mówi Bruce Raeburn, kurator Archiwum Jazzu Uniwersytetu Tulane. Pomysł by sformować tego typu zespół i wejść do studia również nie było zasługą członków ODJB. Pewien promotor z północy zaproponował kilku białym muzykom z Nowego Orleanu by założyli zespół i przenieśli się do Chicago. 
Po przyjeździe grupa nazwaa się ODJB i pod tym szyldem przejął ich agentowi Max Hart. Ten zaś załatwił im etatowe granie w nowojorskiej restauracji nieopodal Columbus Circle. Było to w styczniu 1917 roku. Po kilku tygodniach szef firmy Columbia Graphophone dostrzegł, że ich muzyka przyciąga publikę i zaprosił ich do swojego studia. Sesja ta, zrealizowana 31 stycznia 1917 roku nie poszła jednak najlepiej - Być może to muzyka była zbyt trudna do rejestracji, albo producentom nagrania aż tak na nim ni zależało... - komentuje Raeburn.
Po krótkiej wizycie w kasie, muzycy opuścili budynek Columbii, zapewne nieco przygnębieni, ale nie zniechęceni. Wkrótce potem trafili na firmę Victor Talking Machine & Co, która właśnie wprowadziła się do budynku przy 38 ulicy. Przed młodą firmą stanęła szansa pokonania Culmbii.

Gdy członkowie ODJB nastroili instrumenty, realizator nagrania ustawił każdego z nich w innej odległości od tuby mikrofonu. Po kilku próbach oraz podwieszeniu pod sufitem specjalnej konstrukcji, mającej ulepszyć akustykę przestrzeni rozpoczęto nagranie. Na jednej stronie znalazł się blues, na drugiej utwór do tańca. 
Po skończonej sesji, grający na kornecie leader zespołu Nick LaRocca powiedział producentom, że jego blues nosi tytuł “Livery Stable Blues”. Gdy muzycy już opuścili budynek, wydawcy uznali, że lepiej zabrzmi on pod nazwą “Barnyard Blues”. I wtedy zaczęły się kłopoty.
O zmianie tytułu poinformowano agenta zespołu. Ten zastrzegł prawa autorskie do piosenki “Barnyard Blues”. Jednak w dokumentach przekazanych do drukarni figurował stary tytuł LaRocci i to “Livery Stable Blues” znalazł się ostatecznie na wirującym miał z prędkością 78 obrotów na minutę krążku. 

Kilka miesięcy później w Chicago, Alcide Nuñez, ex-klarnecista ODJB, który w wyniku konfliktu z LaRoccą rozstał się z zespołem jeszcze w roku 1916 chciał nabyć prawa do tej piosenki by zaaranżować ją na swój własny zespół. Wtedy odkrył, że kompozycja pod tytułem “Livery Stable Blues” nie jest chroniona prawem autorskim - zastrzegł ją więc pod swoim nazwiskiem. Kiedy nuty zaczęły pojawiać się w dystrybucji LaRocca wnosząc pozew do sądu wstrzymał ich dalszą dystrybucję. W swoim werdykcie sędzia nie przyznał jednak praw ani LaRocce ani Nuñezowi. W wątpliwość poddano bowiem zarówno autorstwo kompozycji jak i zasadność chronienia prawem autorskim bluesa. Wraz z uderzeniem sędziowskiego młotka, utwór “Livery Stable Blues”, zawarty na stronie B pierwszego jazzowego nagrania w historii, stał się własnością publiczną i każdy mógł go nagrać za darmo. Na początku lat 20tych popularność ODJB zaczęła przygasać. W roku 1925 zespół rozwiązano.

***

Na wieść o tym, że pierwszego jazzowego nagrania w historii dokonano właśnie tutaj, w jego biurze! Jack Azizo oszalał z radości! Miotając się w swoim fotelu, przez kilka minut dopytywał z niedowierzaniem: Tutaj! No nie!? Żartujesz! Serio? Wow! Kocham jazz!

Spytałem go czy ma odtwarzacz CD. Potwierdził. Wyjąłem więc przygotowany w domu kompakt z nagraniem ODJD: “Dixie Jass Band One-Step” i “Livery Stable Blues”.

Jack włożył płytę do biurowego boom boxa. Wcisnął “play” i, jak każdy entuzjasta muzyki, po krótkiej chwili, podkręcił gałkę potencjometru. Z głośników popłynęły zawodzące, gorączkowe synkopy, które prawie sto lat temu były istną sensacją.

Obaj słuchaliśmy w milczeniu.

Gdyby te ściany mogły mówić... - rozmarzył się Jack. Chociaż ściany w biurze zmieniały swój kolor a pewnie i układ, pokoje dostosowywały się do potrzeb kolejnych najemców, ściany z oknami pozostały niezmienione. One z pewnością pamiętają. Gdy się nad tym dobrze zastanowić, prawdopodobnie te mury słyszały taką muzykę ostatni raz w chwili, gdy tych pięciu młodzieńców dokonywało rzeczonego nagrania.

Ilu tam gra muzyków? - pytał Jack - Pięciu? Boże... a brzmią jak cała orkiestra!
Możecie się domyślać, że słuchanie tych dźwięków w dokładnym miejscu ich powstania, tak wiele lat później miało w sobie poezję, romantyzm i przede wszystkim sprawiło nam wielką frajdę!

Tekst powstał na podstawie publikacji Marca Mayersa z Wall Street Journal oraz bloga autora jazzwax.com