Sarah Vaughan

Carmen McRae – wielka diwa

Gdy Carmen McRae miała zaledwie 17 lat, poznała osobiście swoją największą bohaterkę – Billie Holiday. Zakochała się od pierwszego wejrzenia. Zapragnęła być jak „Lady Day”, elegancka, adorowana i niezależna w każdym calu. Billie potrafiła pobić gołymi pięściami dwóch pijanych marynarzy, którzy zgasili papierosy na jej płaszczu.

Billie Holiday@110

Istnieje teoria, w zgodzie z którą musimy przyznać, że niezależnie od tego, jakiej współczesnej jazzowej (i nie tylko jazzowej) wokalistki słuchamy, faktycznie słuchamy Billie Holiday. Mnie przekonuje. Jeśli Louis Armstrong zrewolucjonizował wokalistykę jako dziedzinę od strony formalnej (będąc pionierem scatu) to Billie wniosła do sztuki śpiewu ogromne, niespotykane wcześniej, pokłady wrażliwości.

Ella Fitzgerald @107 - jedna trzecia świętej trójcy jazzowej wokalistyki!

Gdyby nie to, że tytuł „pierwszej damy jazzu” zarezerwowany jest dla Billie Holiday, Ella Fitzgerald miałaby spore szanse, by należał do niej. Ella jest jednym z elementów „świętej trójcy” jazzowej wokalistyki: Holiday-Vaughan-Fitzgerald. Kolejność wciąż pozostaje przedmiotem dyskusji. Fitzgerald wniosła nową wartość: śpiewała jak saksofon, nie bała się ni-cze-go, żadnego eksperymentu muzycznego czy stylistyki. Nie było takiej rzeczy, której nie mogłaby zaśpiewać.

Billy, Sassy i inne

Świat jazzu to nie tylko kraina z powieści Hemingwaya. Mężczyzna na krawędzi, dramatyczna figura szamocząca się rozziewem między talentem a otaczającą rzeczywistością. Ale to nie tylko historia Armstronga, Parkera i Coltrane'a. Może i jest to świat zdominowany przez silne męskie osobowości ale między nimi (również jak w powieściach autora „Słońce też wschodzi”) co chwila napotyka się równie silne (może silniejsze) kobiety. Damy eleganckie i piękne. A w dodatku często jeszcze śpiewające!