Oczi Cziorne powracają - premiera drugiej płyty zespołu w klubie B90 w Gdańsku

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Stało się. Legendarny zespół Oczi Cziorne powrócił, i to tym razem, zdaje się – ostatecznie. Fizyczny na to  dowód w postaci drugiej od początku działania grupy płyty ujrzał światło dzienne, zaś premierowy koncert odbył się wczoraj w gdańskim klubie B90. 

Premiera „aoeiux”, bo taki właśnie tytuł album otrzymał, to naprawdę nie lada wydarzenie. Wystarczy przypomnieć, że od pierwszego koncertu Oczu Cziornych minęło 25 lat a ich fonograficzny debiut ukazał się w 2001 roku. Zważywszy, że kolejne 4 lata zajęło przygotowanie i wydanie nowego materiału, nie może dziwić fakt, że sobotni koncert nabrał zgoła uroczystego charakteru. Zorganizowano go z naprawdę dużą dbałością o szczegóły. Oprawa świetlna i sceniczna robiła duże wrażenie, zaś słynne na całe Trójmiasto perfekcyjne nagłośnienie klubu B90 spełniło swoje zadanie. Na mniejszej sali ogromnego, mieszczącego się w dawnej stoczniowej hali molocha udało się stworzyć kameralną, jeśli nie wręcz prywatną atmosferę. Koncert sprawiał wrażenie granego przez przyjaciół i dla przyjaciół – i tak zapewne w dużej mierze było. Całość stworzyła na potrzeby premiery warunki wręcz idealne.

Mimo upływu lat zespół Oczi Cziorne zmienił się niewiele. Jowita Cieślikiewicz, Ania Miądowicz, Ewa Hronowska i Maja Kisielińska wciąż robią muzykę w stu procentach kobiecą. Napisaną z dużą starannością i fantazją. Posiadającą nieoczywisty magnetyzm, subtelną i przewrotną jednocześnie. Cechy te przejawiają się tak samo w utrzymanych w klimacie jazzowych ballad, nie pozbawionych swoistego „pazura” kompozycjach, jak i z prosto acz niebanalnie ujmujących kobiece górki i dołki tekstach Marty Handschke. „Śpiewamy wyłącznie o miłości albo o zwierzętach – w zasadzie na jedno wychodzi” - śmiała się Maja Kisielińska. Zasadniczo to prawda, jednak nic w tych piosenkach nie jest dwa razy takie samo. Miłość ta bywa nieszczęśliwa, uciążliwa („Kajdany”) lub – wprost przeciwnie, choć znacznie rzadziej – radosna i jasna a zwierzęta tak przeciwstawnej i dwoistej natury jak kot i tytułowa dla jednej z piosenek pantera. W finezyjnie, z lekkością napisanych utworach słychać było mnóstwo aranżacyjnych smaczków: operacje wielogłosem, zwiewne partie fletu Ani Miądowicz, drobne, delikatnie przyprawiające brzmienie perkusjonalia, oraz pełna wyczucia perkusja Michała Gosa, który wraz z basistą Maciejem Jeleniewskim stanowi męski pierwiastek Oczu Czarnych. Wydźwięku koncertu dopełnili zaproszeni na scenę goście: Tomek Gadecki na saksofonie barytonowym (w zastępstwie grającego na płycie Irka Wojtczaka) oraz Marek Rogulski na trąbce. I choć ostatecznie na scenie znalazła się całkiem liczna grupa mężczyzn, wszystkim niepodzielnie rządziły cztery stojące u jej frontu panie.

To, co zostało zagrane to bardzo kunsztownie skonstruowana i pięknie zagrana prywatna muzyka dojrzałych kobiet, które po latach parania się życiem (jak same twierdzą) bardziej powszednim powróciły na łono sztuki. Oczi Cziorne zawsze miały swój indywidualny blask, którego nie przygasiły lata scenicznego niebytu. Kiedy na bis zabrzmiały obowiązkowe „starocie”: Kryminał, No.1 oraz Bynajmniej – otrzymaliśmy dowód, że wypracowany sound Oczu Cziornych nie stracił żadnej ze swoich cech charakterystycznych.  Dobrze, że tak się stało, bo zespół Oczi Cziorne ma w sobie  coś, czego nie da się podrobić, i z pewnością wraz z jego reaktywacją tak zwana scena jazzowa może jedynie zyskać na atrakcyjności.