Jazz ART 2013 Weston-Majchrzak-Gembalski Trio w klubie Gugalander.

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

Poniedziałek, co chcieli przekazać twórcy komedii* z początku lat 70-tych ubiegłego wieku, to dzień,który trudno lubić. Biorąc pod uwagę samą liczbę koncertów, które organizatorzy zaplanowali na poniedziałek, 29 kwietnia, także poniedziałek na JazzArt Festivalu entuzjazmu nie budził: w poniedziałek można było liczyć tylko na jeden występ.
 
Dobrze jednak, że ponura zasada życiowa nie znalazła przedłużenia w jakości jedynego koncertu, który można było obejrzeć czwartego dnia festiwalu. Na Scenie Gugalander mieli stanąć Weston-Majchrzak-Gembalski Trio. Salę powoli wypełniała publiczność, przed sceną pojawił się czarnoskóry, swobodnie ubrany i tak też zachowujący się jegomość z bandaną na głowie. Podszedł do mnie i zapytał z amerykańskim akcentem czy będęfotografował koncert. Potwierdziłem, na co usłyszałem w odpowiedzi: ŚWIETNIE, ZATEM ZRÓB DUŻO ZDJĘĆ PERKUSIŚCIE, TO JEDEN Z LEPSZYCH PERKUSISTÓW NA ŚWIECIE –TO WŁAŚNIE JA! (tu wskazał na siebie). Uśmiechnąłem się odrobinę nieszczerze i zaintrygowany tym śmiałym stwierdzeniem oczekiwałem z niecierpliwością jakie słowa Westona znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości. 
 
Po zapowiedzi konferansjera na scenę weszli: Henryk Gembalski ze skrzypcami w ręku, Krzysztof Majchrzak, który skierował się w stronę stojaka z jedną z gitar basowych i poznany już wcześniej Grant Calvin Weston, który zajął miejsce za perkusją w tyle sceny. Wszyscy muzycy to artyści ze sporym dorobkiem i takim samym doświadczeniem. Ciekaw byłem jednak jak prezentują się jako grupa.
 
Koncert rozpoczął się od mocnego i dynamicznego wejścia i nie złagodził impetu do końca. Połamany rytm i zaskakujące harmonie jakie tworzyły ‘magiczne dłonie’ (zespół występuje pod nazwą Magic Hands) mogły się podobać tym, którzy cenią nowoczesne, jazzrockowe granie, z dużą dozą swobody i improwizacji. Utwory nie były bardzo melodyjne, ale dzięki temu wymagały od słuchaczy nieco większego zaangażowania w odkrycie piękna i siły tej muzyki. Dysonanse, niespodziewane zagrania na gitarze basowej, rozpędzona perkusja– to główne elementy charakteryzujące poniedziałkowy występ tria w Gugalandrze.
 
Trzeba przyznać, że Weston na perkusji radził sobie wyśmienicie – określenie jakie sobie nadał przed występem wcale nie było nieskromne. Uderzenia stopy i werbla następowały z szaloną częstotliwością.Prawie dziesięciominutowe solo na perkusji imponowało. Ale i Majchrzak zmuszał gitarędo wydawania dźwięków z prędkością i finezją jaką rzadko można usłyszeć. Gembalski nie oszczędzał skrzypiec, a smyczek po kilkunastu minutach koncertu był prawie w strzępach. Muzyka tworzyła ścianę dźwięku; ścianę, ale paradoksalnie całkiem selektywnąi czystą. Tej muzyki trudno może byłoby słuchać w domu (wymaga ona przestrzeni i sporego natężenia dźwięku; ponadto stylistycznie jest ona dość trudna i może powodować poczucie skrajnego osaczenia i niepokoju), za to na koncercie sprawdzała się wspaniale!
 
Jeden z bardziej poruszających momentów koncertu, stanowił niezwykły dialog okrzyków między zespołem, a publicznością. Nie pamiętam kto zainicjował go pierwszy, ale po chwili muzycy na przemian z publicznościąwykrzykiwali coraz bardziej skomplikowane frazy, które druga strona miała za zadanie powtórzyć. Zabawa, która zaczęła się niewinnie od pojedynczego okrzyku zaczęła przeradzać się w odrębny występ. Muszę przyznać, że widownia radziła sobie nie gorzej niż muzycy, którzy dawali koncert na scenie. W końcu pojedynek na okrzyki zakończył się (bez jednoznacznego rozstrzygnięcia), a muzycy zajęli swoje stałe miejsca na estradzie, by zagrać ostatnie utwory bisów.
 
Kiedy wychodziłem po koncercie z Gugalandra, w głowie tłukło się pytanie, na które odpowiedź nie była już tak jednoznaczna jak tytuł filmu z 1971 r. Pytanie brzmiało: CZY LUBIĘ PONIEDZIAŁEK?
 
*’Nie lubię poniedziałku’ (1971)