W wieku 89 lat zmarł B.B. King

Autor: 
Redakcja
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

B.B. King – najwspanialszy bluesman świata. To o nim mówi się „Mr. Blues” i to jemu według wielu przypisuje się komercyjny sukces tej na wskroś ludowej muzyki z Ameryki. Niewątpliwie to on wprowadził muzykę czarnych Amerykanów na światowe salony i estrady. Stworzył rozpoznawalny styl gry na gitarze i swoją ukochaną gitarę "Lucille" uczynił obiektem kultu. Przez ponad pół wieku koncertuje i nagrywa płyty inspirujące tysiące ludzi na świecie.

Tak pisalibyśmy o nim do wczoraj. Od teraz będziemy już pisać o nim w czasie przeszłym. 14 maja, W Las Vegas, w wieku niemal 89 lat zmarł B.B. King. Przyczyny śmierci nie są znane, wiadomo jednak, że zmarł w czasie snu, że od ponad 30 lat chorował na cukrzycę i chroby układu krążenia z nadciśnieniem włącznie. Z tych powodów odwołał swoją ostatnią trasę koncertową.

O początkach jego kariery, w ten sposób pisał Dionizy Piątkowski - "Jego życiem jest muzyka, która ubogiego chłopaka z prowincjonalnego Południa USA zaprowadziła na największe estrady świata. Fascynacją dla niego stały się nabożeństwa i obrzędy religijne, rozkołysane emocjami gospel oraz spiritual. Później czas dzielił na upiorną pracę na polach bawełny i sobotnie potańcówki przy dźwiękach gitary. To wtedy zdał sobie sprawę, że blues jest jego muzyką i że ta emocja wyzwalana grą i śpiewem stanie się jego przeznaczeniem. Rozkochany w gospel aktywnie uczestniczył przez lata w religijnych obrzędach oraz lokalnych uroczystościach, imał się ciężkich prac fizycznych, by w Memphis wraz z kuzynem Bukka White’m – wtedy znanym już bluesmanem – zgłębiać tajniki muzyki. Zaproszony na prezentację do lokalnego radia stał się nieoczekiwanie bohaterem programu. Choć zaśpiewał tylko jedną piosenkę, wystarczyło by nie tylko dostał pracę w lokalnym klubie ale także propozycję prowadzenia własnego programu w radio."