Stanley Clarke i jego nowa płyta UP

Autor: 
Redakcja
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Określenie "legendarny basista" w odniesieniu do Stanleya Clarke'a to z pewnością truizm, ale jedyny i właściwy, gdy przychodzi pora na anons kolejnego albumu muzyka. Bo kim, jeśli nie legendą może być autor i współautor kilkudziesięciu albumów, basista słynnego Return to Forever, producent i kompozytor? Najnowszy krążek "UP" wydała oficyna Mack Avenue Records.

Tym, czym oliwa dla ognia są słowa Stanleya Clarke'a dla nienasyconych uszu jego fanów - basista twierdzi bowiem, że UP to najbardziej energiczny, rytmiczny i optymistyczny album, jaki do tej pory stworzył. Wcale nie jest łatwo w te zapewnienia uwierzyć, jeśli przypomnimy sobie, że samych  solowych płyt artysta wydał dotąd ponad czterdzieści. A to kalkulacja, która z pewnością nie daje nawet poglądowego obrazu o statusie muzyka, jakim jest Clarke, gdyż nie obejmuje albumów wydanych pod szyldem Return to Forever i nazwiskami co najmniej kilkunastu innych, znakomitych liderów, z którymi przyszło basiście grać.

W przeciwieństwie do ostatnich pozycji w dyskografii Clarke'a, na UP artysta w równym stopniu wykorzystuje akustyczne i elektryczne brzmienie swojego basu. Jak sam przyznał, nagrał płytę z przyjaciółmi, muzykami, którzy byli świetnie przygotowani do projektu, a praca z nimi była raczej przyjemnością, formą zabawy, niż zobowiązaniem. Zaproszeni do projektu goście, artyści, o których Clarke wypowiada się z ogromną sympatią i wdzięcznością, w studiu dali z siebie wszystko, za co szczególnie według basisty należy im się uznanie. W nagraniach uczestniczyli min. muzycy, którzy współtworzyli ostatni, nagrodzony Grammy album "The Stanley Clarke Band" - klawiszowiec Ruslan Sirota oraz perkusista Ronald Bruner, Jr. Oprócz nich na płycie UP słyszymy artystów takich jak Chock Corea, gitarzyści: Joe Walsh, Jimmy Herring i Paul Jackson, perkusiści: Stewart Copeland, Gerry Brown oraz John Robinson, saksofoniści Kamasi Washington, Doug Webb i Dan Higgins; a nawet wiolonczelista Matthew Zalkind czy puzonista Andy Martin. Jednym z ciekawszych akcentów na płycie jest również obecność Harlem String Quartet.

Za jeden z najlepszych utworów na płycie, a zarazem za jedną z najlepszych kompozycji, jaką kiedykolwiek stworzył Clarke uznaje " Last Train To Sanity". Jest to jedyna ścieżka filmowa, jaka znalazła się na albumie. Z pewnością ciekawą informacją dla amatorów twórczości basisty jest fakt, że mamy okazje usłyszeć reinterpretację tytułowego utworu albumu "School Days" z 1975 roku. Muzyk przyznał, że liczył się z ryzykiem podjęcia tego typu producenckich kroków, ale po namyśle doszedł do wniosku, że uznanie za kultowy jakiegoś utworu nie może oznaczać, jego "nietykalności".

 

Album kończy się nagraniem " La Canción de Sofia", kompozycją napisaną dla żony Stanleya Clarke'a, pochodzącej z Chile. Utwór ten został zarejestrowany w duecie z Chickiem Corea, na żywo, w czasie  koncertu muzyków w Sapporo w Japonii.