Muzyka jak świat. Dziś 80 urodziny Dona Cherry'ego!

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Minęło wiele lat od debiutów Ornette’a Colemana i Dona Cherry’ego i dziś można ze zdumieniem zastanawiać się nad szokiem, jaki wywołali ci dwaj muzycy w środowisku jazzowym. Zabawne i niezrozumiałe wydaje się często wzburzenie, jakim reagowano na ich występy. O co właściwie chodziło publiczności nowojorskiego klubu Five Spot gdy czuła się niemal urażona propozycją kwartetu dowodzonego przez Colemana. Co tak nimi wstrząsnęło? Ostatecznie, brzmienie zarówno saksofonisty, jak i trębacza wyrastało wprost z „mainstreamowego” jazzu. Słychać to wyraźnie w utworze „Tears Inside” z albumu pod wymownym tytułem „Tomorrow is the Question” - solo trębacza sprawia wrażenie, jakby mógł je zagrać Miles Davis. Cherry wyrastał wprost z be-bopu, deformując go nieco na potrzeby współczesności. Pytanie które stawia płyta w swoim tytule – być może właśnie to tak poirytowało publiczność w Five Spot. Nikt nie lubi, gdy ktoś próbuje wyciągnąć mu dywan spod nóg.

Don Cherry zaistniał na scenie jazzowej w 1957 roku gdy dołączył do zespołu Ornette’a Colemana. Saksofonista z Los Angeles przez długi czas pozostawał wyszydzany i wyśmiewany przez kolegów po fachu. Nie mógł nawet znaleźć towarzystwa do grania, nikt nie chciał z nim pracować. W końcu jednak Colemana znalazł śmiałków – młodego kontrabasistę Charliego Hadena (który po latach wspominał dołączenie do grupy słowami „nie wiedziałem, w co się pakuję”), perkusistę Billy’ego Higginsa i trębacza Dona Cherry’ego. W tamtym czasie ulubionym instrumentem Cherry’ego była tak zwana „pocket trumpet” – niewielkich rozmiarów trąbka, która w zabawny sposób korespondowała z plastikowym, białym saksofonem Colemana. Nawet pod tym względem między nimi panowała estetyczna zgoda. Brzmienie, jakie nadawał muzyk tej małej trąbce było nieco przytłumione i melancholijne. Z zespołem Colemana pracował przez dziesięć lat.

 

Donald Eugene Cherry urodził się w 1936 roku w Oklahomie. Jego ojciec, który również grywał na trące, był właścicielem lokalnego klubu i gościł muzyków jazzowych m.in. Fletchera Hendersona i Charliego Christiana. Niestety Donald był zbyt młody, by móc przyjrzeć się tej historii jazzu z bliska a w 1940 roku rodzina przeniosła się do Los Angeles. Tam na szczęście scena muzyczna okazała się jeszcze ciekawsza i jeszcze bardziej prężna. Na tyle ciekawa, że nastoletni Cherry zrywał się ze szkoły, bo grywać w swingowych zespołach za co został z placówki wyrzucony. Trafił do szkoły poprawczej, gdzie poznał innego młodego buntownika, Billy’ego Higginsa.

We wczesnych latach 50. Cherry grywał już z największymi scen Los Angeles – jammował z Cliffordem Brownem w domu Erica Dolphy’ego, Maxem Roachem; zdarzało się nawet, że występował w roli pianista w grupie Arta Farmera. Brown miał ponoć zwrócić uwagę na młody, kiełkujący talent. Niestety nie zdążył pomóc Cherry’emu na początku kariery, zginął bowiem w wypadku samochodowym w 1956 roku. Na szczęście w 1957 roku Cherry poradził sobie bez niczyjej pomocy i dołączył do grupy Colemana, która po krótkim okresie pracy z pianistą Paulem Blayem, przekształcił się w zespół, mający później nagrywać dla wytwórni Atlantic. Bez pianisty. Gra z Colemanem zakładała konieczność stąpania po bardzo cienkim lodzie. Haden opisywał to jako cudowną, satysfakcjonującą intelektualnie torturę. „Często nie miałem po prostu pojęcia, o co mu chodzi” – mówił kontrabasista. Nie wiadomo, czy Cherry także miał taki problem. Mógł go nie mieć – jego gra od samego początku naznaczona była filozoficznym nastawieniem na otwartość formy i pewną, niezbędną, bezczelnością. Z Colemanem nagrał takie dzieła jak „Something Else!!!”, „Tomorrow is the Question”, “The Shape of Jazz to Come”, “Change of the Century” czy “Ornette!” i “Broken Shadows”.

 

Poza tym pracował z Johnem Coltranem nad wspólną płytą „Avant-Garde”, Charliem Hadenem, Sonnym Rollinsem, Archiem Sheppem i Albertem Aylerem. W 1963 roku był jednym z założycieli New York Contemporary Five z Sheppem i Johnem Tchicai. Jego debiutem jako lider był album „Complete Communion”, nagrana w 1965 roku dla Blue Note’u. Na krążku wystąpili też Ed Blackwell i Gato Barbieri. Początek lat 70. Cherry spędził na flircie z funkiem i występach w małych grupach, często jedynie duetach, w krajach Skandynawii. Wkrótce rozpoczął też pracę w obszarze „muzyki świata” (wyjątkowo nieudany termin), zajmując się muzyką Afryki i Indii,  w 1971 roku współpracował z Krzysztofem Pendereckim przy albumie „Actions” a na przełomie 70 i 80 lat prowadził razem ze starymi Colemanowskimi kompanami  Deweyem Redmanem, Charlie Hadenem i Edem Blackwellem jeden z najznamienitszych kwartetów w historii jazzu Old and New Dreams. Aż do swojej śmierci w 1995 roku, Don Cherry nie przestawał zgłębiać kolejnych muzycznych języków, wciąż kontynuując swoje twórcze poszukiwania. Nawet jeśli nie był już tak aktywny jako instrumentalista, pozostawał aktywny na gruncie intelektualnym.

Historia przyznała rację rewolucjonistom. Dziś zarówno Coleman jak Cherry uznani są za jednych z najważniejszych, najbardziej wpływowych muzyków w historii jazzu. Ich nazwiska stawia się w jednym szeregu obok nazwisk Johna Coltrane’a i – tak niechętnie nastawionego do propozycji freejazzu – Milesa Davisa.

 

Tagi: