Wacław Zimpel Quartet w gdyńskim Uchu

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Niemal dokładnie w rok po pierwszym koncercie swego najnowszego zespołu Wacław Zimpel wyruszył z nim w trasę. Nazwał go najprościej jak było można, ale przy tym najwłaściwiej wobec charakteru muzyki, którą w jego ramach wykonuje. W sobotę panowie Christian Ramond, Krzysztof Dys i Klaus Kugel zaprezentowali się wraz z nim w Warszawie, dzień później zaś zawitali do gdyńskiego klubu Ucho. Nazywają się Wacław Zimpel Quartet i - grają jazz.

Powyższe zdanie nie jest takim truizmem, jakim mogłoby się niektórym wydawać. Po wielu wycieczkach w kierunku różnego rodzaju muzyki etnicznej oraz tej sensu stricto improwizowanej poznański klarnecista w nowym kwartecie daje upust tęsknotom z gruntu jazzowym. I choć echa jego poprzednich fascynacji pobrzmiewają w grze Wacław Zimpel Quartetu, to muzyka grupy różni się dość wyraźnie od tej znanej z poprzednich projektów artysty. Jazz kwartetu jest silny nie transem, nie przesadnym rozimprowizowaniem a spójnością i otwartością w dobrze pojętej, współczesnej formule. Formułę tę zaś wyznaczają koncentracja, wzajemne porozumienie i współpraca. Żaden z muzyków nie próbuje dominować, ani nie wychodzi przed szereg. Nie ma tu miejsca na zbyt indywidualne wirtuozerskie popisy, a mimo to muzyka niczego nie traci na wyrazistości. Ważnym jest natomiast, iż każdy z muzyków obecny jest na scenie bez przerwy, i jeżeli są chwile, że bardziej słucha niż gra (w sensie wykonywania trudnych form) to fakt ten rodzi oszczędność dużej szlachetności, którą obserwuje się i słucha z dużą przyjemnością. Skutkuje to czasem dojściem samej muzyki do granic tzw. muzyki ilustracyjnej, dużą rolę grają smyczki (przy kontrabasie), małe gongi i dzwonki, a ciepłe tony klarnetu i pianina nadają kompozycjom lekkości mimo dużego zagęszczenia dźwięków.

Że muzycy są świetni – wiemy, ale nie odczuwa się w ich powściągliwości przymusu, a raczej naturalność samokontroli. Jeśli nie zachodzi przy tym zjawisko „narastania emocji” - to tylko w tym sensie, że w tej muzyce nie trzeba długo dochodzić do sedna, od początku podany jest sam jej miąższ. Czasami występują nawałnice, które są one równie nagłe co przelotne a kiedy muzyka rośnie, rośnie raczej jako całość. Czy da się Wacław Zimpel Quartet przyrównać do czegoś, co muzyk już kiedyś z kimś zagrał? Jeżeli tak, to ewentualnie do The Light, z tą uwagą, że rozpacz ustąpiła lekkości, a ekspresja głębszej refleksji. Takie oblicze współczesnego jazzu jest jak najbardziej pożądane. Wszędzie.