Dni Muzyki Nowej - prolog: P/E oraz Food & Fennesz w Klubie Żak

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
autor zdjęć - Rafał Nitychoruk / www.zaduzoslow.pl

Środek listopada stanowi dla sceny muzycznej gdańskiego Żaka okres przejściowy. Dwa tygodnie wcześniej zakończył się flagowy festiwal klubu – Jazz Jantar, na zbliżone nieco profilem Dni Muzyki Nowej poczekamy do stycznia, ale organizatorzy trzymają rękę na pulsie i ani na chwilę nie pozwalają o sobie zapomnieć. Budując muzyczny pomost między dwoma dużymi wydarzeniami do zagrania na scenie Sali Suwnicowej zaprosili duet P/E oraz skład Food & Fennesz.

Okreśenie „pomost” nie bez racji funkcjonowało jako jedno ze słów-kluczy w medialnych zapowiedziach wczorajszych koncertów. Tak naprawdę przy otwartości formuły obu wyżej wymienionych festiwali zarówno Robert Piernikowski i Przemysław Etamski, jak i Food & Fennesz z powodzeniem mogliby się znaleźć w programie tak Jazz Jantaru jak i Dni Muzyki Nowej. Z drugiej jednak strony kierunek międzyfestiwalowego przejścia był aż nadto wyraźny – po muzyce którą nas wczoraj uraczono od razu można było poznać, który z festiwali się zakończył, który zaś dopiero nas czeka, ponieważ odwołania do szeroko rozumianej stylistyki jazzowej pozostawały daleko w tle, natomiast na plan pierwszy wysunęła się zdecydowanie muzyka elektroniczna.

Panowie Piernikowski i Etamski którzy swoim występem otworzyli sobotni wieczór nie mieli dotychczas wielu okazji by zaprezentować się na żywo w duecie, jednak dobrze przyjęte koncerty festiwalowe (krakowski Unsound i gdyńskie Transvizualia), przygotowywana płyta i, chyba przede wszystkim, doświadczenie oraz twórcze zaangażowanie każdego z nich sprawiły, że o porażce na scenie nie mogło być mowy. Ich trwający nieprzerwanie, kilkudziesięciominutowy występ stanowił interesujące zjawisko – zjawisko czysto dźwiękowe, ponieważ zarówno oświetlenie jak i sceniczne „dzianie się” koncertu zostało zredukowane do minimum. Chociaż podobny brak możliwości obserwacji procesu tworzenia utworów w sytuacji koncertowej może frapować, to fakt ten pozwala oddać się całkowicie właśnie słuchaniu muzyki.

Wsłuchać się w nią z pewnością warto. Korzystając z  możliwości, jakie dają im syntezatory, samplery, miksery i laptopy Piernikowski i Etamski rozpoczęli koncert od zbudowania własnej, odrębnej wielowarstwowej przestrzeni, która przechodziła od brzmienia przypominającego szum płyty analogowej do elektronicznego lśnienia dźwięku. Przestrzeń ta ustanowiła cały czas na żywo modulowane tło dla sampli oraz głębokich, niskich bitów - chwilami aż trzęsących podłogą, wskutek czego część publiczności zmuszona była do ewakuacji w stronę tylnych rzędów. Estetycznie sięgała ich muzyka raz do korzeni hip-hopowych -  momentami zaś pochodzących wprost ze sceny klubowej. Inaczej jednak niż w przypadku tej ostatniej, bity nie stanowiły tu jedynie podkładu, a raczej pełniły rolę tradycyjnie przypisaną instrumentom solowym - to ich łamanie, cięcie i przetwarzanie w połączeniu ze strzępkami dającej się gdzieniegdzie usłyszeć melodii ukształtowało istotę propozycji duetu P/E.
Cały ten gęsty, lekko magmowy spektakl zakończył się efektownym, ostrym ucięciem wyrosłego w końcówce transu, tak udanym, że nikomu nie przeszło przez myśl by prosić o bis.

Po przerwie wpłynęliśmy na przestwór innego, ECM-owskiego ocenu. Formacja Food, która z pierwotnego kwartetu przekształciła się w 2007 roku w dobierający sobie współpracowników wedle uznania duet Iain Ballamy / Thomas Strønen stanowiła główne danie sobotniego wieczoru. Tym razem do wspólnego grania zaprosili dość dobrze znanego w Polsce austryjackiego gitarzystę awangardowego Christiana Fennesza, który zresztą aktywnie uczestniczył w nagraniach dwóch ostatnich płyt sygnowanych nazwą grupy. Mimo, iż był to pierwszy koncert Food od wydania najnowszego albumu “Mercurial Balm”, zamiast któregokolwiek  z umieszczonych na nim utworów usłyszeliśmy cztery rozległe improwizacje  - Ta muzyka nigdy nie jest taka sama, nie mamy żadnych melodii - tłumaczył Iain Ballamy.

Każdy z trzech obecnych na scenie muzyków dysponował nie tylko klasycznie pojętym instrumentem, ale także całą gamą narzędzi elektronicznych, których generowane brzmienia przeważały tony akustyczne. W jakby leniwie snującej się przestrzeni odzywały się komputerowo-gitarowe pogrzmiewania Fennesza, od czasu do czasu Iain Ballamy powstawał z krzesła, na którym siedział, by zagrać swe delikatne, przydymione partie na saksofonie tenorowym lub sopranie. Najważniejszą tkanką tworzącą płynącą ze sceny muzykę była gra Thomasa Strønena, który w owym powstałym zagęstnieniu odgrywał rolę solisty, postukując w bębny, uderzając w talerze i gongi, czy też muskając zawieszone przy perkusji dzwonki. To on skupiając uwagę nie pozwolił do końca odpłynąć ukojonej ECM-owską atmosferą publice - przynajmniej do momentu, kiedy po dobrych kilkudziesięciu minutach koncertu Christian Fennesz rozpoczynając któryś z utworów zaskoczył wszystkich ścianą gitarowego hałasu, na który natychmiast kanonadą uderzeń odpowiedziała perkusja. Ów fragment, kiedy nastrojowa mgiełka dźwięku ustąpiła graniu mieszczącemu się gdzieś na pograniczu twórczości Neila Younga i drone'owego ambientu, kiedy artyści odstawili na moment całkowicie elektronikę był chyba najbardziej interesującym akcentem koncertu.

Kiedy po tegorocznym Jazz Jantarowym koncercie Bugge Wesseltofta i Northern Lights Mike'a Mainieriego muzycy zostali zapytani o rolę elektroniki w muzyce, wyrazili lekką dezaprobatę dla muzyki tworzonej wyłącznie przy pomocy komputera, choć przyznali że za każdym instrumentem, używanym jako narzędzie tworzenia muzyki stoi człowiek i jego umiejętności. Wczorajszego wieczoru widać to było i słychać bardzo wyraźnie, a jeśli komuś takie umiejętności przypadają do gustu, już powinien przygotowywać się na styczniowe Dni Muzyki Nowej.