Inana

Autor: 
Anna Początek
Amir ElSafar Two Rivers Ensemble
Wydawca: 
Pi Recordings
Dystrybutor: 
www.pirecordings.com
Data wydania: 
28.10.2011
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Tareq Abboushi – buzuk, Carlo DeRosa – kontrabas, Amir ElSaffar – kompozycje, snatur, santuri, trąbka, wokal, Ole Mathisen – saksofon sopranowy, saksofon tenorowy, Zafer Tawil – oud, instrumenty perkusyjne.

Amir ElSaffar jest 34-letnim pół-Irakijczykiem, pół-Amerykaninem. Jego muzyka siłą rzeczy jest połączeniem tych dwóch światów – ale w niebywale naturalny sposób. Nie znajdziecie tu sztucznych miksów, jakie często spotykamy w world music. Tak jak ElSaffar ma dwie kultury, tak jego muzyka składa się z dwóch, symbiotycznie funkcjonujących części. Nikt nie wie, gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga. Z tej nieuchwytnej dychotomii wyrasta bogactwo odnóg i kierunków. Z tego względu przedstawiane nagranie jest bardzo cenne. W ostatnich kilkudziesięciu latach coraz częściej mamy do czynienia z sytuacjami, w których za wspólną grę zabierają się muzycy z różnych stron świata i z różnych kultur. Tutaj owe bardzo odległe kultury łączą się w jednym człowieku. Jak się przekonamy, ElSaffar jest bardzo świadomy swoich korzeni i przepięknie to wykorzystuje. Ale po kolei.

Zacznijmy od okładki – autor: Amir ElSaffar. Są powody, dla których warto poświęcić mu więcej miejsca, wykorzystując niniejszą recenzję jako pretekst. ElSaffar pierwszy kontakt z jazzem miał jako dziecko poprzez, jak wielu muzyków i melomanów, półkę z kolekcją nagrań taty, w tym wypadku – Irakijczyka. Z kolei mama, Amerykanka, gdy synek miał dziewięć lat, nauczyła go śpiewania i grania na ukulele amerykańskich piosenek folkowych. Poza tym Amir był członkiem chóru w kościele luterańskim. Na trąbce gra od 10. roku życia. Zahaczył o zespoły bluesowe, rockowe, salsę i orkiestrę symfoniczną. Ukończył wydział trąbki na uczelni DePaul i w 2000 roku i  jako 23-latek, ruszył do Nowego Jorku, gdzie miał okazję pracować z Cecilem Taylorem. W kolejnym roku rozpoczął naukę śpiewu w tradycji melodycznej makam oraz gry na instrumencie, którego początki sięgają czasów starożytnej Mezopotamii – santurze. Santur to 72-strunowe cymbały, które przez stulecia rozprzestrzeniły się na Bliskim Wschodzie, w Indiach, dotarły również do Grecji, a w różnych rejonach przyjęły swoiste odmiany. Aby opanować ten instrument oraz poznać tajniki makam, ElSaffar wyruszył w pięcioletnią podróż na Bliski Wschód i do Europy, podążając śladami mistrzów fachu. Po powrocie założył zespół Safaafir, który wykonuje tradycyjny iracki makam, ponoć jako jedyny w USA. Od czasów nowojorskich Amir obraca się w środowisku muzyków niezwykle utalentowanych. Tyle o autorze.

Dalej – tytuł: „Inana“. Znana też jako Isztar, w mitologii mezopotamskiej bogini nieposkromionej miłości cielesnej oraz wojny. Jej imię oznacza - Pani Nieba… Jest pełna żądzy i gwałtowności. Często przedstawiana jako wojowniczka, w pełnej zbroi, związana z Gwiazdą Poranną. Patronka albumu. Na okładce ElSaffar umieścił zapis jej imienia pismem klinowym, gdzie klin zastąpiony jest uproszczonym symbolem trąbki. Jesteśmy dopiero przy okładce, a już sporo wiemy o albumie. Albo raczej wydaje się nam, że możemy domyślić się jego zawartości. Otóż nie.

Płyta. Po włączeniu rozpoznajemy „nasz“, jazzowy, kontrabas i mocny dźwięk trąbki, spomiędzy których wydostaje się, delikatna z początku, melodia santur. Przez chwilę jest jazzowo, jednak gdy santur zostaje sam, jednym uchem coraz wyraźniej słyszymy wiatr z terenów odległych od jazzowej kolebki o tysiące kilometrów. I niech nas nie zmylą bluesowe czasem tony. To tylko nasze ucho wychwytuje bliskie swoim przyzwyczajeniom relacje dźwiękowe. W miarę jak rozwija się dziewięcioczęściowa suita, zapadamy się w iracką noc, wypełnioną niezachodnimi instrumentami i duchem mitycznej bogini. Do siódmego utworu jesteśmy głównie w nowoczesnym świecie jazzowym i możemy delektować się wspaniałą realizacją koncepcji wykorzystania instrumentów orientalnych w tej estetyce. W znany nam sposób łamana rytmika, ujmujące współgranie brzmień – to tylko mylenie, a raczej uwodzenie, słuchacza. Cały czas, niepostrzeżenie i nieuchronnie, ElSaffar prowadzi nas na manowce – tym łatwiej mu to idzie, że melodyka utworów jest urody niespotykanej. Egzotyczna melodyjność wyłania się skromnie i zarazem podstępnie na przestrzeni kompozycji albumu. Inana zakłada na słuchaczy subtelne sidła. Aż nagle następuje zwrot: zgiełk jazzowy przeobraża się w zgiełk bliskowschodniego piasku, a jęk instrumentów dętych w liryczny męski śpiew. Naprawdę – nie wiemy, jak się w tym tym nieznanym miejscu znaleźliśmy. Więc odtwarzamy tę drogę, włączając płytę raz jeszcze. 

ElSaffar i jego band są przykładem ludzi, którzy w sposób niezwykły potrafią poruszać się po wzajemnie kompletnie obcych muzycznych kulturach. Potrafią wpleść w nowoczesny jazz arabską rytmikę, mikromelodykę i specyficzne podejście do operowania brzmieniem. Jednocześnie są zdolni do zaprzęgnięcia instrumentów takich jak oud, buzuk czy santur do pracy w jazzowym ansamblu. Nie wiem, jak bliskie bliskowschodniej tradycji jest rzeczywiste wykorzystanie nabytej w podróży wiedzy Amira na temat irackiej kultury, natomiast wiem, że ta podróż ucznia się odbyła i że w kontakt z tym krajem wszedł człowiek nieprzypadkowy, ale oderwany członek tamtejszej kultury. Ufam, że ta nieprzypadkowość może rozsiewać choćby drobinę ludowego arabskiego czaru i że czar ten nie jest pokazem magii dla zachodnich odbiorców, ale wyrazem prawdziwego, wielokulturowego „ja“ Amira ElSaffara. 

1. Dumuzi's Dream [9:42], 2. Venus, the Evening Star [10:32], 3. Inana‘s Dance (I, II, III) [7:07], 4. Inana’s Dance (IV) [4:48], 5. Lady of Heaven [2:29], 6. Infinite Variety [5:22], 7. Journey to the Underworld [15:13], 8. Venus the Morning Star [4:16], 9. Al-Badia [5:53]