Krakowska Jesień Jazzowa 2016: małe składy The Blue Shroud Band

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina
Blue Shroud Band to orkiestra stworzona przez Barry’ego Guy’a dwa lata temu w celu wykonania kompozycji “Blue Shroud” - jej światowa premiera miała miejsce właśnie w Krakowie, podczas 9ej edycji Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Zespół powrócił do Krakowa, tym razem celem zaprezentowania dużej kompozycji “3 pieces for Orchestra” - oryginalnie wykonanej przez London Jazz Composers Orchestra. W ciągu dni poprzedzających bezpośrednio koncert, muzycy pracowali nad kompozycją. Wieczorem zaś, zgodnie festiwalową formułą, improwizowali na scenie Alchemii w ramach mieszanych składów wyłonionych z członków orkiestry.
 
Formuła ta pierwszy raz pojawiła się na Krakowskiej Jesieni Jazzowej za sprawą orkiestry Resonance pod wodzą Kena Vandermarka, w następnych latach powracała wraz z Barry Guy New Orchestra, Mats Gustafsson Nu Ensemble oraz właśnie Blue Shroud. Jest coś absolutnie fascynującego w możliwości obserwowania różnych potencjalnych muzycznych relacji występujących w ramach jednego zespołu. Biorąc pod uwagę improwizowany, a więc zmienny oraz niepowtarzalny charakter muzyki jest też wyjątkową możliwość spędzenia z tą samą grupą muzyków kilku wieczorów – sytuacja jest też wyjątkowa z perspektywy muzyków, którzy mają zapewnieni czas, przestrzeń i komfort pracy nieporównywalny z funkcjonowaniem “w trasie”.
 
W ciągu dnia miała więc miejsce inensywna praca nad złożoną kompozycją na orkiestrę, wieczorem był zaś czas na liczne eksperymenty personalne. biorąc pod uwagę, że trzeba było ugościć na scenie codziennie kilkunastu muzyków (Lucas Niggli dotarł dopiero w sobotę kompletując 14 osobowy skład) ilość przemieszczeń była spora. 
 
Rezydencja została rozpoczęta przez 3 występy solowe. Najpierw Percy Pursglove zaintrygował zapętloną impresją, pełną nieoczywistych dźwięków – to dla krakowskiej publiczności przywitanie z muzykiem - 2 lata temu stanowisko trębacza zajmował Peter Evans. Zaraz potem Maya Homburger może zaprezentować barokową sonatę H.F. Bibera – to jak Maya oraz Barry wykonują muzykę dawną wnosi absolutnie wyjątkową jakość oraz niezwykle specyficzny kontekst – obok ulotnej, nietrwałej muzyki improwizowanej kompozycje sprzed setek lat wybrzmiewają nieprzemijąjącym pięknem. Trzecim instrumentem na scenie jest saksofon barytowno Juliusa Gabriela. Wybrzmiewa “Passacaglia” J.S. Bacha, ale zagrana tak jak Albert Ayler grał piesni spirituals – chropawym brzmieniem, rozwibrowanym dźwiękiem. Zapętlone frazy wybrzmiewają intensywnie, ale z pełną klarownością, tym bardziej niezwykłe, że Gabriel na masywnym barytonie wydaje się wygrywać kontrapunktowe melodie równolegle – majstersztyk. Te trzy sola idealnie wprowadzają słuchaczy w świat muzyki Barry Guy’a i Blue Shroud, w którym współegzystuję radykalny free improv,  szalony free jazz obok majestatycznej muzyki dawnej. 
 
Nie jestem pewien czy najlepszą decyzją była próba w miarę równomiernego rozdzielenia scenicznych obowiązków. Chcąc znaleźć przestrzeń dla każdego członka orkiesty Barry stworzył program, w którym w ramach jednego setu pojawiało się na scenie 5 różnych konfiguracji. Pomimo założenia, że jeden set tworzy swoistą całość, suitę, często miałem wrażenie fragmentaryczności, pewnej epizodowości kolejnych improwizacji. Nietrudno skonstatować, że w ciagu 3 nocy widownia mogła zobaczyć ogromną ilość różnych personalnych/instrumentalnych kombinacji. Z jednej strony wrażenie budzić może wielość, różnorakość tych konfiguracji, z drugiej strony jednak, każda z nich na scenie okazuje się być bardzo chwilowa, bez szansy na rozwinięcie rysującego się potencjału. Żeby dać konkretny przykład – 5 minutowa improwizacja Ben Dwyera na gitarę preparowaną to prawdopodobnie idealna dawka akustycznego minimalizmu, ale już taki skład jak Augusti Fernandez, Percy Pursglove oraz Lucas Niggli na jedyne 10 wspaniałych minut razem – to marnotrawienie potencjału. Ale widać taka klęska urodzaju – bo to, że każdy z 14 muzyków zaprezentował na scenie dźwięki niezwykle intrygujące nie podlega dyskusji.
 
Nie sposób tutaj wymienić wszystkich “małych składów”, ale chciałbym wspomnieć tych kilka momentów, które zapadły w pamięci głebiej, i dzięki którym, pomimo wyżej objaśnionego uczucia niedosytu, 3 wieczory spędzone w Alchemii z muzykami Blue Shroud Band uważam za muzycznie jak najbardziej udane:
 
Savina – Ramon: przyznam szczerze nie zawsze kupuję teatralną ekspresję Saviny Yannatou. Ale ten duet wywarł na mnie ogromne wrażenie – doskonałe wyczucie dramaturgii, dynamiczne zrywy stworzyły muzyczną wersję antycznej, Greckiej tragedii, w której Savina odegrała rolę Kassandry.
 
Augusti – Percy – Lucas: nieposkromiona energia, wybuchowość, brzmieniowa pomysłowość, ale najciekawiej, najbardziej zaskakująco jest wtedy kiedy burzliwe staccato fortepianu i
 perkusji dopełnia liryczna melodia trąbki.
 
Barry - Ramon-Lucas: lubie skłądy na dwie perkusje, a Lucas oraz Ramon to perkusiści wspaniali, muzyka kipi rytmem, gestym, roztańczonym, zaraźliwym, wspaniale wszędobylskim. 
 
Torben – Michael – Jurg – Percy – Ramon : kwintent zakończył mocnym uderzeniem pierwszy wieczór w Alchemii. Nawarstwiające się partie saksofonów oraz trąbki przypominały intensywnością gry klasyczne lata free-jazzu, a dynamiczna gra Lopeza stanowiła doskonałe paliwo dla ognistej muzyki.
 
Juan – Michael – Percy – Barry - Ramon: duży skład na zakończenie drugiego wieczoru, masywne brzmienie, kilka cudownie lirycznych fragmentów zapoczątkowanych przez żarliwe, soulowe melodie saksofonu barytonowego.
 
Fanny-Ben: z poprzedniej wizyty w Krakowie pamiętam Bena jako muzyka dość statecznego, łączącego w swojej grze elementy flamenco oraz muzyki współczesnej. Tegoroczna rezydencja była dla mnie sporym zaskoczeniem – z gitary wystają różne pręty, a zamiast flamenco mamy do czynienia z podejściem wyjątkowo abstrakcyjnym, brzmieniowo niezwykle ciekawym. Duet stworzyony z Fanny Pacoud pełen był współcześnie brzmiących dysonansów oraz intrygujących kontrastów dynamicznych (szarpane struny tuż obok minimalnego szmeru smyczka po korpusie altówki i gitary).
 
Torben-Percy: duet pełen świstów i szmerów. Torben intryguje sonorystycznymi efektami uzyskanymi grą na trąbce, podpiętej do saksofonowego ustnika. W roli wibrującego tłumika – płyta CD.
 
Savina-Michael-Ramon: wymieniam ze względu na absolutną, nieskrępowaną radość duetu perkusja-saksofon, który objawił się na chwilę, w ramach tria. Głośno, gęsto, szalenie. 
 
Listę powyższą można by wydłużyć jeszcze trochę, ale wydaję się to zbędne. Konkluzja może być taka, że w Alchemii miało miejsce przez te kilka dni mnóstwo świetnej muzyki, być może nawet zbyt dużo, by móc ją należycie docenić. 
 
Tradycyjnie na sam finał ilość muzyków zostaje zdefiniowana przez pojemność tejże. Mieszczą się dwie perkusje, fortepian oraz wszystkie dęciaki (tuba, trąbka, 4 saksofony) – zespół improwizacje opiera na kilku spontanicznych riffach (brzmi to potężnie, trochę chyba zbyt podobnie do stylu Chicago Tentet). Za impet całości odpowiedzialny jest rozpędzona sekcja perkusyjna (Niggli-Lopez!) oraz Michel Godard wygrywyjący na tubie walking, z którego dumna byłaby każda nowoorleańska orkiestrą dęta. Wytworzona radosna energia muzyczna pozostawia uśmiech na ustach publiczności oraz muzyków. I to jest najważniejsze.
 
 
BARRY GUY BLUE SHROUD
Savina Yannatou (Grecja) – voice
Michel Godard (Francja) – tuba and serpent
Ben Dwyer (Anglia) – guitar
AgustíFernández (Hiszpania) – piano
Torben Snekkestad (Norwegia) – soprano, reed trumpet
Michael Niesemann (Niemcy) – alto sax and oboe
Jürg Wickihalder (Szwajcaria) – soprano, alt & tenor saxes
Percy Pursglove (Anglia) – trumpet
Julius Gabriel (Niemcy) – baritone sax
Maya Homburger (Szwajcaria) – violin
Fanny Paccoud  (Francja) – viola
Lucas Niggli (Szwajcaria) – percussion
Ramon Lopez (Francja)  – percussion
Barry Guy (Anglia) – bass