Daktari w CzystejOjczystej relacjonuje Piotr Jagielski

Autor: 
Piotr Jagielski

Grupa Daktari – zespół lubujących się w improwizacji muzyków – istnieje zaledwie nieco ponad rok. Dopiero od 2010 Daktari rozpoczęło działalność koncertową i od tego czasu sporo się wydarzyło. Poza sporą ilością koncertów warszawskich, grupa odbyła całkiem sympatyczną trasę promującą ich debiutancki album „This is the last song I wrote about Jews, vol. 1”. Niby tylko rok a ile roboty. I bardzo dobrze, że muzycy z Daktari muszą się uwijać ponieważ najwyraźniej wpływa to na nich bardzo korzystnie. Jak bardzo korzystnie, można było przekonać się w sobotni wieczór w klubie CzystaOjczysta w dawnej fabryce Konesera.

 

Daktari (Olgierd Dokalski – trąbka; Mateusz Franczak – saksofon, Miron Grzegorkiewicz – gitara, Maciej Szczepański – bas, Robert Alabrudziński – perkusja) wydaje się czynić ogromne postępy z każdym kolejnym występem. Repertuar również się zmienia i wciąż ewoluuje. Sobotnie granie nie przypominało materiału znanego z płyty. Najczęstszym określeniem muzyki zespołu z jakim się spotykałem to „żydowski” jazz (cokolwiek miałoby to znaczyć). Nie wiem ile było judaizmu w tym, czym muzycy ciskali ze sceny w publiczność, ale jestem pewny że poza „żydowskością” w polocie gry zespołu zmieści się z łatwością znacznie więcej. Jeśli się upierać, można wyłuskać z lawiny dźwięków inspiracje takimi twórcami jak Masada czy Sonic Youth, żeby wymienić tylko najbardziej narzucające się. Tylko pytanie, czy na serio jest taka potrzeba. Ponieważ wydaje mi się, że z Daktari sprawy mają się tak, że można powiedzieć o nich wiele rzeczy, ale trzeba przyznać – mają własny styl. Nawet jeśli trzeba nad nim stale pracować (to przykra właściwość każdego stylu jako problemu), zespół ma własny, zupełnie prywatny sposób wyrazu; a tego nie da się przecenić.

Fantastycznie i hipnotyzująco działa zawodząca w nieco nawet nowoorleańskim stylu sekcja dęta, w której zarówno trębacz jak i saksofonista pozwalają sobie na bardzo wiele, nie ograniczając się do tego, co bezpieczne. Taka bezkompromisowa barwa trąb kapiralnie uzupełnia się z zupełnie transowym brzmieniem seksji rytmicznej. Na to wszystko jest jeszcze bardzo ciekawe, nieco ribotowskie, brzmienie gitary. To wszystko sprawia, że całość brzmi bardzo świeżo, pomysłowo i zaskakująco. W dodatku muzycy z Daktari bardzo umiejętnie opanowali sztukę operowania napięciem – nie rzucają na słuchacza wszystkiego od razu, stopniowo rozwijając przed nim kompozycję w całej jej okazałości i bogactwie.

 

Choć zespół gra dopiero nieco ponad rok, z trudnością przychodzi mi pisanie o nim jako o „młodym”, który dopiero się zapowiada. Daktari już zdążyło się zapowiedzieć. I choć okres działalności to ledwie dwanaście miesięcy, jestem może nieco śmiałego zdania, że grupa nie jest już młoda. A jeśli nawet nie jest jeszcze w pełni dojrzała, to stoi na krawędzi dorosłości. Może przesadzam. Może piszę to na fali entuzjazmu wywołanego muzyką usłyszaną w CzystejOjczystej. Ale chyba jednak nie tylko.