Lucas Niggli – “Nie chcę być wciśnięty w kąt”

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Lucas Niggli to szwajcarski perkusista, świetny improwizator a przede wszystkim bardzo uprzejmy i otwarty człowiek. Znalazł trochę czasu, by opowiedzieć mi o swoich kameruńskich korzeniach, podejściu do improwizacji i sposobach na wydobywanie melodii z perkusji.

Ostatnio, razem z Charlotte Hug wydałeś album “Figuratio”. Jak zaczęła się Wasza współpraca?

Z Charlotte znamy się bardzo długo. Oboje jesteśmy aktywnymi muzykami na szwajcarskiej scenie. Bierzemy udział w wielu projektach improwizowanych i transdyscyplinarnych. Jednak dopiero trzy lata temu, po raz pierwszy zrobiliśmy coś wspólnie. Charlotte zaprosiła mnie na warsztaty, które organizowała na Uniwersytecie w Zurychu, gdzie oboje jesteśmy wykładowcami. Po tej fantastycznej współpracy stwierdziliśmy, że musimy razem pograć. Spotkaliśmy się więc w moim studio i zwyczajnie bawiliśmy się muzyką. Z perspektywy czasu, to naprawdę zabawne, że musiało minąć tyle czasu, zanim zdecydowaliśmy się na wspólne granie.

Co najbardziej cenisz w Charlotte?

Przede wszystkim, Charlotte posiada olbrzymie możliwości ekspresji i interakcji zarówno z muzyką jak i z przestrzenią. Nie jest „po prostu” muzykiem, który dobrze gra i improwizuje. Do wszystkiego podchodzi wielotorowo. W różny sposób wydobywa rozmaite kolory i tekstury, oryginalnie organizuje przestrzeń. Oprócz tego jest bardzo świadoma muzyki, z publiczności, innych muzyków, akustyki i wszystkiego, z czym obcuje. Ta olbrzymia zręczność w graniu muzyki a także w życiu na co dzień pozwala jej na kompleksowe podejście do sztuki nawet w kameralnych dwuosobowych składach. Mimo tego, z Charlotte gramy tylko we dwoje niczego tu nie brakuje. Nasza muzyka jest bardzo bogata i pełna energii.

Razem z Andreasem Schaerem nagrałeś album „Arcanum”. Na tej płycie Andreas często imituje dźwięki perkusji. Czy perkusja może imitować dźwięki wokalne? W jaki sposób wydobyć melodie z perkusji?

Andreas nie jest typowym wokalistą, a ja nie jestem typowym perkusistą. Z pewnością dlatego znaleźliśmy nić porozumienia. Bardzo interesuje mnie rozszerzanie możliwości perkusyjnych. Dlatego też uwielbiam grać w duetach, gdzie perkusista nie jest wciśnięty w kąt, jako strażnik pulsu a jego rola ogranicza się wyłącznie do sekcji rytmicznej. Jestem bardzo wdzięczny, że miałem możliwość współpracować w duecie z takimi wspaniałymi artystami jak pianiści: Alexander Hawkins, Sylvie Courvoisier a także inni wspaniali muzycy, jaki między innymi Charlotte, Andreas czy Xu Fengxia. Ci ludzie dali mi możliwość dialogowania. W tych projektach mogłem więc tworzyć melodię, a nie tylko odpowiadać za rytm. Stosowałem do tego różnorodne techniki: dotykałem, uderzałem na wiele sposobów, ale też używałem cymbałów i tom-toma. 

Wielu muzyków marzy o tym by wyjechać do Stanów, być częścią amerykańskiej sceny muzycznej. Czy Ty kiedyś myślałeś o przeprowadzce?

Nigdy nie miałem takiej potrzeby. Obecnie, tym bardziej mnie to nie interesuje ponieważ amerykański rząd jest do bani… Oczywiście Nowy Jork to nie stany. Intensywne miasto, pełne interesujących projektów i pięknej historii. Ale Zurych jest w samym środku Europy. Mamy tu tak bogate życie kulturalne, że naprawdę niczego mi nie brakuje. Każdego wieczoru można tu pójść na kilka koncertów. Otacza nas muzyka improwizowana, klasyczna, współczesna. To naprawdę fantastyczne, że przez Zurych przepływa tylu wspaniałych artystów. Nigdy nie odczuwałem więc potrzeby, żeby żyć za granicą. Oczywiście, kocham podróże, często wyjeżdżam i uwielbiam grać z ludźmi z innych krajów, ale na co dzień wygodnie mi żyć u siebie. Mam tu wszystko na miejscu, swoje studio, przestrzeń do tworzenia. Dzięki temu mogę się lepiej skoncentrować na własnych projektach. Jestem tu kreatywny i skupiony na muzyce. Obawiam się, że w wielkim mieście jak NY byłbym przebodźcowany i straciłbym głowę. Mam wystarczająco dużo inspiracji tu, w Szwajcarii.

Jesteś doświadczonym muzykiem. Co sądzisz o obecnej kondycji muzyki improwizowanej?

Jestem wielkim optymistą, dlatego nie martwię się o tę kwestię. Najbardziej cieszy mnie uznanie i zainteresowanie muzyką improwizowaną wśród młodej generacji muzyków. W Zurychu mamy prężną scenę improwizowaną, właśnie wśród młodych ludzi. Ostatnio bardzo popularne stały się inicjatywy polegające na domowych koncertach. To świetne, bo nieznani muzycy nie muszą już polegać na decyzjach wielkich klubów. Sami mogą zorganizować koncert. Wykładam muzykę improwizowaną na Uniwersytecie Artystycznym ZHdK w Zurychu. Odkąd zacząłem tam pracę liczba studentów żywo zainteresowanych improwizacją z każdym rokiem jest coraz większa. Młodzi ludzie chcą grać, słuchać, improwizować. To bardzo cieszy. Ale wiadomo, takie trendy przychodzą falami. Dziesięć lat temu bardzo innowatorskie i ciekawe było granie z komputerem. Dziś używamy instrumentów akustycznych i to na nich improwizujemy. Nie wiem czy muzyka improwizowana nadal będzie się rozwijać w tym kierunku, ale pewne jest jedno – z pewnością teraz jest jej czas. Może dzieje się tak dlatego, że zewsząd jesteśmy otoczeni światem wirtualnym, muzyka improwizowana stała się dla nas alternatywą od codzienności?

Urodziłeś się w Kamerunie. Czy Twoi rodzice stamtąd pochodzą? Czy masz jakieś muzyczne wspomnienia z tamtego okresu?

Tak, urodziłem się w Kamerunie. Moi rodzice pochodzą ze Szwajcarii, ale wówczas pracowali dla organizacji zajmującej się pomocą rozwojową. Żyłem tam pierwsze siedem lat mojego życia i mam sporo wspomnień z tamtego okresu. Powietrze w Kamerunie pełne jest muzyki, silnych pozytywnych wibracji i radości z życia. To bardzo istotny rozdział w moim życiu. Jestem pewien, że to właśnie tam odkryłem swoją fascynację perkusją i rytmem.

W tym roku nagrałeś swój pierwszy solowy album – „Alchemia Garden”. Kiedy muzycy improwizują czerpią energię z siebie nawzajem. Skąd czerpałeś energię podczas nagrań solowych?

Kocham improwizować z innymi muzykami, w duetach, triach. Ale od zawsze gram też bardzo dużo solowych koncertów. Pewnego razu Patrick Landolt z INTAKT Records zasugerował mi zrobienie solowego albumu. Trochę mi zajęło, zanim znalazłem odpowiednie miejsce, by dokonać nagrania. Ostatecznie zdecydowałem się na moje rodzinne miasto Uster, niedaleko Zurychu. Grałem tam przez cały tydzień dla publiczności. Nie byłem więc sam z mikrofonem w studio nagraniowym – miałem ludzi od których mogłem czerpać energię. Mogłem wchodzić z nimi w interakcję. To było bardzo pobudzające. Ale publiczność nie była jedynym inspirującym czynnikiem podczas nagrywania „Alchemia Garden”. Przestrzeń, w której grałem była pełna roślin. W pomieszczeniu ustawiliśmy około 100 różnych gatunków. Grałem więc wśród kwiatów i słuchających mnie ludzi. To było magiczne. Przez cały tydzień występowałem w tej scenerii i z czasem zapomniałem, że tak naprawdę nagrywamy płytę. Po tygodniu wybrałem najlepsze momenty z ponad dziewięciu godzin nagrań. Powstało z tego 45 minut muzyki. Tak właśnie powstał mój pierwszy solowy album.