Marcin Olak Poczytalny - Lato, czyli o wyższości muzyki improwizowanej nad piłką nożną

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Lato mamy co się zowie. Gorące, upalne. Siedzę w ogrodzie i próbuję nie wyparować. Łatwo nie będzie. Żar leje się z nieba, powietrze ani drgnie… Z drugiej strony nie ma co narzekać, jest lato, czyli ma być gorąco. Może uda się na wakacje wyjechać gdzieś do chłodnych krajów, a na razie siedzę i paruję.

W takich temperaturach nie oczekuję od siebie zbyt wiele. Mogę pić schłodzone białe wino, mogę ewentualnie czegoś posłuchać. Aktywności, które nie są absolutnie niezbędne, sprowadzam do minimum. Co oznacza, że muszę tylko wybrać wino i płytę. Pierwszy wybór był dość prosty, po prostu miałem w lodówce jedną butelkę, z płytą było nieco trudniej. Mam kilka nowych rzeczy, i wszystkie są warte posłuchania – ale co by tu pasowało do takich temperatur? Problem w tym, że większość muzyki, która mnie interesuje, to dźwięki wymagające skupienia. A ja w taką pogodę nie jestem w stanie się skupić na czymkolwiek oprócz parowania, czyli większość moich ulubionych płyt odpada. Muzyka rozrywkowa masowego rażenia wymaga ode mnie całkowitego wyłączenia jakichkolwiek funkcji poznawczych – perspektywa w jakiś sposób pociągająca, ale nierealna. Mimo wszystko zauważam, że paruję, czyli coś działa. A poza tym zawsze jest ryzyko, że jakiś refren się przedrze, a tego przecież bym nie chciał… Nie, ta opcja odpada.

No tak, oczywiście mógłbym obejrzeć jakiś mecz, to również nie jest wymagająca rozrywka, tylko, że jakoś nigdy nie udało mi się przekonać do tego sportu. Ja rozumiem, że piłkarze to wybitni sportowcy o poważnych umiejętnościach. Sam kilka razy spróbowałem kopnąć ten mały, okrągły przedmiot – za każdym razem kończyło się to spektakularnymi porażkami – więc potrafię docenić fakt, że ci panowie robią to o wiele lepiej ode mnie. Ale żeby od razu się tym pasjonować? No nie, to zdecydowanie nie dla mnie.

Prawdę mówiąc uważam, że muzyka – a zwłaszcza muzyka improwizowana – jest pod każdym względem o wiele lepsza od piłki nożnej. Na przykład nigdy nie słyszałem, żeby fani Juliana Lage wklepali miłośnikom muzyki Billa Frisella. Nigdy się nie zdarzyło, żeby po koncercie Joëlle Léandre jej fani zdemolowali salę koncertową. Nie słyszałem, żeby policja musiała kiedykolwiek zabezpieczać przejazd miłośników jazzu na jakikolwiek festiwal w obawie przed zadymami – tymczasem w świecie piłki nożnej takie sytuacje są na porządku dziennym. Innymi słowy – muzyka łagodzi obyczaje, czego nie można powiedzieć o piłce nożnej.

Sama piłka nożna może ewentualnie mieć jakiś sens z punktu widzenia uprawiających ten sport. O ile nie próbujemy uprawiać go wyczynowo, staramy się unikać kontuzji i bardziej dbamy o zdrowie niż o wyniki. I, oczywiście, o ile współzawodnictwo nie przeradza się w agresję i zawodnicy nie zaczynają się faulować… W świecie profesjonalistów wygląda to inaczej – wyniki są wszystkim, a to, jakim kosztem będą osiągnięte, nie jest już takie ważne. O ile uda się przejść przez kontrolę antydopingową. A kibice mogą sobie pokrzyczeć na meczu, pomachać szalikami, założyć niezbyt gustowne nakrycia głowy… nie, mnie to nie przekonuje. Dobra muzyka jest ponadczasowa, a nawet najlepszy mecz dezaktualizuje się z chwilą zakończenia rozgrywek.

Muzyka natomiast jest czymś sensownym zarówno dla artystów jak i dla słuchaczy. Obie strony zyskują, wszyscy znajdują coś, co może mieć dla nich wartość. Słuchanie muzyki angażuje – a więc rozwija – mój intelekt i emocje. Tymczasem kibicowanie… no cóż, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to czynność dużo prostsza, za wszystkimi konsekwencjami tego faktu. I ostatni argument, na pewno nie najmniej ważny: kupując płytę lub bilet na koncert wspieram artystów, mam swój wkład w rozwój kultury. Tymczasem, jeśli kupię bilet na mecz, to wspieram działaczy, kluby, wysportowanych milionerów biegających za piłką, może nawet jakieś stowarzyszenia kibiców? Nie, oni poradzą sobie bez moich pieniędzy.  Moim zdaniem muzyka zdecydowanie wygrywa.

Na przykład weźmy najnowszą płytę Juliana Lage, Modern Lore – ten album towarzyszy mi dziś podczas pisania. Słucham uroczych, bezpretensjonalnych melodii, odprężam się, nie przejmuję się aż tak upałem. Podziwiam lekkość gry i poczucie humoru wykonawców – po prostu swietnie się bawię. Nie jestem pewien, czy mamy tu do czynienia z dziełem wiekopomnym, przełomowym – raczej nie. Ale i tak z tą muzyką można poczuć się dobrze, można z przyjemnością do niej wracać. Ja wrócę na pewno.

I na pewno będę dużo uważniej śledził to co dzieje się na scenie muzyki improwizowanej niż rozgrywki jakiejkolwiek ligi. Bo muzyka jest po prostu dużo fajniejsza.