„Buchnęła na mnie jak odór surowego mięsa” – muzyka jazzowa w „Wilku stepowym” Hermanna Hessego

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

W ramach moich poszukiwań jazzowych wątków w innych sferach sztuki aniżeli muzyka, zajmowałem się już filmem, malarstwem i literaturą. Zdarzają się bowiem dzieła, gdzie jazz objawia się nie jako nastrojowe tło kawiarnianej rozmowy bądź zręczny element społecznej pozy, ale staje się wiele znaczącym symbolem.

Dowodziłem istotnej roli tej muzyki w filmach „Utalentowany pan Ripley” Anthony'ego Minghelli i „Rozmowa” Francisa Forda Coppoli, wskazywałem na jej wpływ na malarza Jeana-Michela Basquiata, cytowałem poświęcone jazzowi fragmenty powieści „Żart” Milana Kundery. Pole do dalszych rozważań jest rozległe – wszak, jak pisał, Joachim Ernst Berendt, „wielcy artyści – od Hindemitha po Strawińskiego, od Picassa po Matisse'a – interesowali się jazzem, co znajdowało odbicie w ich dziełach”. Na rozległej mapie inspiracji muzyką improwizowaną należy umiejscowić także niemieckiego pisarza Hermanna Hessego, który w powieści „Wilk stepowy” z 1927 roku posłużył się nią, by wyrażać stany psychiczne głównego bohatera – Harry'ego Hallera.

Nie jest moim zamiarem streszczanie książki ani przedstawiane jej interpretacji. Tych może być wiele, bo „Wilk stepowy” to powieść enigmatyczna, operująca kilkoma konwencjami, łącząca realizm, impresjonizm, surrealizm z dyskursem naukowym. O ile rozpoczyna się narracją prowadzoną z punktu widzenia zdroworozsądkowego mieszczanina, to na dalszych stronach czytelnik styka się z neurotyczną, nieraz dramatyczną spowiedzią dekadenta, by wreszcie zanurzyć się w jego wieloznacznej wizji tzw. „teatru magicznego”, którą można przyrównać na przykład do narkotycznego „tripu” albo treści seansu psychoanalitycznego. Zamiast wnikać w te – również warte uwagi – elementy powieści Hessego, chciałbym wskazać na ciekawy moment w historii jazzu, który pisarz w niej „fotografuje”.

W Posłowiu do wydania „Wilka stepowego” z 1977 roku Hubert Orłowski dowodzi, iż to w tej powieści Hesse po raz pierwszy tak bardzo skraca dystans między własnymi przeżyciami a fikcją literacką. Rozterki głównego bohatera tożsame są z tym, czym pisarz dzielił się w poprzedzającej pracę nad książkę korespondencji. Zupełnie jak Haller, Hesse przeżywał psychiczny kryzys, antywojenna publicystyka przysporzyła mu przeciwników, rozpadły się dwa jego związki, stronił od ludzi, był głęboko zawiedziony degrengoladą europejskiej kultury, rozważał samobójstwo. Można zilustrować ów stan ducha tym cytatem z powieści:

„Jakże nie mam być wilkiem stepowym i nędznym pustelnikiem pośrodku świata, którego celów nie podzielam, którego radości są mi obce! Nie mogę długo wytrzymać ani w teatrze, ani w kinie, zaledwie zdołam przeczytać gazetę, rzadko współczesną książkę, nie rozumiem, jakiej przyjemności i zabawy ludzie szukają w przepełnionych pociągach i hotelach, w zatłoczonych kawiarniach, przy hałaśliwej, natrętnej muzyce, w barach i kabaretach eleganckich, luksusowych miast, w światowych wystawach, na korsach [reprezentacyjna aleja – przyp. MK], na odczytach dla złaknionych wiedzy, na wielkich boiskach sportowych - nie mogę zrozumieć ani podzielać tych wszystkich przyjemności, które przecież byłyby dla mnie dostępne i o które starają się i dobijają tysiące ludzi. Natomiast to, co w rzadkich chwilach staje się moim udziałem i radością, co dla mnie jest rozkoszą, przeżyciem, ekstazą i podźwignięciem, to świat zna, kocha i tego szuka chyba tylko w poezji, w życiu zaś uważa za obłęd. W istocie, jeśli świat ma rację, jeśli rację mają masowe rozrywki, kawiarniana muzyka, zamerykanizowani ludzie, zadowoleni z byle czego, w takim razie ja nie mam racji, jestem szaleńcem, jestem naprawdę wilkiem stepowym – jak często sam siebie nazywałem - jestem zwierzęciem, zabłąkanym w obcym i niezrozumiałym świecie, zwierzęciem, które nie może już znaleźć swego legowiska, swego pożywienia i chęci do życia”.

Jednak dzięki poznaniu w Szwajcarii przedstawicieli dadaizmu, Hesse odkrywa nowe życiowe jakości. Z defetyzmu i melancholii zmienia kurs na towarzyskie uciechy, taneczne zabawy, używki, seksualną rozpustę. W liście do szwajcarskiego rzeźbiarza Hermanna Hubachera pisał wtedy: „Jaki ze mnie głupiec: rozwiązywałem przez trzydzieści lat problemy ludzkości nie wiedząc, co to bal maskowy”. Podobną rewelacją była dla Hessego muzyka jazzowa, która – jak pisze Orłowski – „witalna i żywiołowa, w latach dwudziestych dokonywała pierwszego zwycięskiego podboju Europy i była dla pisarza nie tylko synonimem nadchodzącej nowej cywilizacji, ale uosabiała zbliżenie do autentyzmu życia, jak i zarazem zbliżenia sztuki do rzeczywistości”.

Do jazzu bohater „Wilka stepowego” z biegiem opowieści przekonuje się. Najpierw poznajemy Hallera jako oddanego wyznawcę muzyki dawnej i klasycznej, o czym świadczą choćby te dwa cytaty:

„Było to podczas koncertu, grano cudowną starą muzykę, gdy nagle, między dwoma ściszonymi taktami, wykonanymi na drewnianych instrumentach dętych, otworzyła się przede mną brama w zaświaty, przefrunąłem przez niebo i widziałem Boga przy pracy, cierpiałem błogie bóle i nie broniłem się już przed niczym w świecie, nie bałem się już niczego, akceptowałem wszystko, wszystkiemu oddawałem moje serce.”

„Gdybym w tej chwili miał moc czarodziejską, to życzyłbym sobie małej, ładnej salki w stylu Ludwika XVI, gdzie kilku dobrych muzyków zagrałoby mi dwa, trzy utwory Händla i Mozarta. Miałbym teraz do tego odpowiedni nastrój i rozkoszowałbym się chłodną, szlachetną muzyką, jak bogowie rozkoszują się nektarem.”

Ale wkrótce rozkosze Hallera wynikające z intymnej relacji z dziełami Giotta, Szekspira, Mozarta, Novalisa czy Baudelaire'a zastępuje witalizm i współczesna energia muzyki jazzowej spod znaku „hot”. Dzięki Hessemu poznajemy spojrzenie europejskiego intelektualisty lat 20. XX wieku, biegłego w historii sztuki minionych wieków, na współczesną „gorącą” muzykę rytmiczną zza Oceanu. Ta wprawdzie – poprzez obecne w Nowym Orleanie wpływy kreolskie i europejskie – nie była wolna od elementów muzyki Starego Kontynentu (np. marsza, polki czy tego, co niosła ze sobą tradycja pianistyczna), ale cechowały ją nowy typ energii, kolektywna rozrywka i hałaśliwa żywiołowość. To jazz popularny, ludyczny, radośnie melodyjny, swingujący, aranżowany na duży tradycyjny band, często pod wodzą porywającego lidera.

W jakich słowach dokładnie Hesse opisuje ów jazz sprzed 90 lat? Początkowy sceptycyzm jego bohatera doń wyraża się na przykład w tych kilku fragmentach:

„Z jakiejś dansingowej sali, którą mijałem, buchnęła na mnie gorąco i brutalnie, jak odór surowego mięsa, hałaśliwa muzyka jazzowa. Przystanąłem na chwilkę; choć ten rodzaj muzyki był mi wstrętny, miał jednak zawsze dla mnie tajemniczy urok. Nie lubiłem jazzu, ale zdecydowanie wolałem go od dzisiejszej muzyki akademickiej, gdyż swoją radosną, pierwotną dzikością trafiał głęboko również i w mój świat popędów i tchnął naiwną, uczciwą zmysłowością. Stałem tam chwilę, węsząc, chłonąłem krwawą, krzykliwą muzykę, wietrzyłem gniewnie i pożądliwie atmosferę tych sal. Liryczna część tej muzyki była lepka, przesłodzona i ociekała sentymentalizmem, druga połowa była dzika, kapryśna i pełna mocy, a przecież obie części łączyły się ze sobą naiwnie i harmonijnie, tworząc jedną całość. Była to muzyka schyłkowa, podobną uprawiano chyba w Rzymie ostatnich cezarów. Oczywiście w porównaniu z Bachem, Mozartem i w ogóle z prawdziwą muzyką było to paskudztwo - ale takim paskudztwem jest cała nasza sztuka, cały nasz sposób myślenia, cała nasza pozorna kultura, jeśli ją porównamy z kulturą prawdziwą. A ta muzyka miała znamię wielkiej szczerości i coś murzyńskiego, godnego miłości i niezakłamanego, a także coś z wesołej dziecinnej fantazji. Miała coś z Murzyna i coś z Amerykanina, który nam, Europejczykom, wydaje się w swej sile chłopięco świeży i dziecinny” .

„Przerażająca była dla mnie myśl, że ja, stary, płochliwy i wrażliwy dziwak, miałem odwiedzić jeden z tych podejrzanych, modnych dansingów z muzyką jazzową”.

„Więc mam być tu wprowadzony i tu mam się zadomowić, w tak obcym i wstrętnym mi świecie, dotąd starannie przeze mnie omijanym, głęboko pogardzanym, w świecie hulaków i szlifibruków, w tym gładkim, banalnym świecie marmurowych stolików, jazzu, prostytutek i komiwojażerów”?

To skrajnie negatywne nastawienie wkrótce się jednak zmienia. Haller, dzięki fascynującej kobiecie o imieniu Hermina – bywalczyni klubów nocnych, namiętnej tancerce, a przede wszystkim wnikliwej obserwatorce, która rozpoznała na wylot jego dylematy – oddaje się radosnej stronie życia, uczy się tańczyć, zaznaje metafizyki grupowej zabawy. Rzeczona Hermina takimi słowami streszcza ową zmianę nastawienia Harry'ego:

„Dotychczas nie znosiłeś muzyki tanecznej i jazzowej, była dla ciebie za mało poważna i za mało głęboka, a teraz przekonałeś się, że jej wcale nie trzeba brać serio, że natomiast może być miła i pełna wdzięku, zachwycająca. Zresztą bez Pabla orkiestra nie byłaby nic warta. On ją prowadzi, dodaje jej ognia”.

Ów Pablo, to saksofonista i lider jazzbandu, który porywa co wieczór odwiedzających klub. Harry jest mu niechętny, gdyż początkowo nie może wcale nawiązać z nim porozumienia. Do interesujących rozmów między nimi jednak dochodzi – i w tych fragmentach poznajemy muzyczną filozofię Pabla.

„Jeśli wezmę moją “dmuchawkę” i zagram modne shimmy, obojętne, czy będzie ono dobre, czy złe, to i tak sprawi ludziom radość i wejdzie im w nogi i krew. O to tylko chodzi. Niech pan kiedyś przyjrzy się na dansingu twarzom w chwili, kiedy po dłuższej przerwie muzyka znowu zaczyna grać... jak wtedy błyszczą oczy, drgają nogi, jak śmieją się twarze. Oto powód, dla którego gramy”.

„My, muzycy, musimy robić swoje, czyli to, co jest naszym obowiązkiem i zadaniem: musimy grać to, czego w danej chwili ludzie sobie życzą, i musimy grać tak dobrze, ładnie i wnikliwie, jak tylko potrafimy”.

Tymi słowami Hesse wnikliwie oddał naturę przebojowego oblicza jazzu, który bawił widownię w pierwszych dekadach XX wieku. Dopiero potem miały nadejść bebop, cool jazz, hardbop, free jazz, awangarda... Rozrywka to ważny element jazzowej genetyki i, pomimo intelektualnych czy formalnych poszukiwań dużej ilości dzisiejszych muzyków, wielu z nich na różne sposoby do niego nawiązuje – zakładając zespoły dixielandowe, grając standardy na „jam sessions”, biorąc udział w instrumentalnych „battles” czy interpretując popularne hity. Pozostając wierny krytyce odtwórczego podejścia i braku osobistej inwencji artysty, mam świadomość, że zabawa ma w jazzie swe przynależne miejsce. I choćby właśnie po to, by sobie – być może po raz kolejny – o tym fakcie przypomnieć, warto do „Wilka stepowego” wrócić. A przy okazji, w tych jazzowych oparach, zanurzyć się w rozważaniach Hessego, który kreśli ekspresjonistyczny portret człowieka w kryzysie.

*

Źródła:

Hermann Hesse „Wilk stepowy” (tłum. Gabriela Mycielska, posłowie Hubert Orłowski, Wydawnictwo Poznańskie, 1977)
Joachim Ernst Berendt „Wszystko o jazzie” (tłum. Stanisław Haraschin i Irena Panek, PWM 1991)