Z Tomaszem Dąbrowskim rozmowa o...

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
Rafał Pawłowski (slider)
Krzysztof Machowina, Anna Rezulak

(autobiografia, początki muzycznej przygody)

Każdy ma inaczej, co niektórzy mają na pewno jakieś fantastyczne historie. Moja jest taka, rodzice mają to nawet nagrane na taśmie VHS jeszcze, święta w domu i ja śpiewam pod choinką piosenkę. Rodzice stwierdzili, że mam muzyczną smykałkę albo jak to się mówi 'dryg do muzyki'. Moja ciotka do dzisiaj, a ma już 70 lat, zawsze jak się widzimy opowiada jak śpiewałem do kija od szczotki „stokrotka rosła polna”. Rodzice zobaczyli, że mnie ciągnie w tę stronę i kupili mi keyboard. Jestem w rodzinie jedynym muzykiem, to było ich wyobrażenie – keyboard właśnie, tak, żeby miało to jakąś przyszłość, można zagrać na weselu, można się pokazać w rodzinie na święta, takie użytkowe muzykowanie. Zacząłem uczyć się gry, sporo klasyki.

Był taki moment później, słaba jest ta historia, była taka płyta, wtedy kaseta jeszcze „Sax & Sex” Roberta Chojnackiego z Piaskiem. Słuchałem jej i ja chciałem grać na saksofonie, po prostu, nie było opcji innej. A, że byłem już nieco starawy, miałem z 13 lat – to był ostatni dzwonek, żeby pójść do szkoły muzycznej, maluszki sobie tam śmigają na pianie już od małego. Iława, gdzie uczęszczałem do szkoły muzycznej, to miasto około 30 tys. mieszkańców,  znane jest z festiwalu jazzu tradycyjnego Złota Tarka. Akurat otworzyli specjalny program, dzięki któremu mogłem się jeszcze zapisać. No i poszedłem do tej szkoły i okazało się, że już nie ma miejsca na saksofon – mówią mi „no to może trąbka?”. A ja właściwie nawet nie wiedziałem co to jest, niektórzy nie odróżniają przecież trąbki od puzonu – dźwięk jak słoń i tyle.
[bez ale] Poszedłem na przesłuchanie do pana Bogdana Olkowskiego i on zagrał dla mnie na trąbce, pomyślałem że w sumie ok, choć to nie tak, że wtedy się to zaczęło na poważnie. Człowiek w tym wieku to chciał w piłkę pograć, a tu się okazało, że to jest cholernie trudny instrument, trzeba codziennie ćwiczyć, uważać na wszystko co się robi, kontrolować tak wiele rzeczy naraz. Dopiero dzisiaj sobie z tego bardziej zdaję sprawę zwłaszcza od kiedy uczę też gry na trąbce. Uczę dzieciaków, które mają 8-10 lat ale też miałem jednego ucznia 70latka. Każdego trzeba uczyć od podstaw.

Pierwsza reakcja jak ktoś widzi trąbkę i chce na niej zagrać to są wiesz, poliki jak Dizzy Gillespie, zero dźwięku i wszystko napięte jak do podnoszenia ciężarów. Pierwsza myśl „Boże, jakie to trudne”. Trzeba potem wytłumaczyć, że to nie jest tak ciężkie. Są takie mity, że to wyjątkowo fizyczny instrument, to prawda, ale nie aż tak, że tracisz przytomność po 30 sekundach [z mokrą koszulą to należy zejść z koncertu:)]

Gdy zacząłem chodzić do liceum w Iławie, zacząłem również grać w orkiestrze młodzieżowej z Iławy. Jest to znana orkiestra, jedna z najlepszych w Polsce. Jeździliśmy po świecie, i Olkowski zachęcał mnie, za co jestem mu dzisiaj bardzo wdzięczny „ty coś powinieneś więcej z tym zrobić, masz dar do improwizowania”. Nie miałem jeszcze żadnej wiedzy w zakresie improwizacji, nie było nikogo, kto mógłbym mnie takich rzeczy nauczyć. Z Iławy jest w sumie wielu muzyków jazzowych, nie tylko zresztą jazzowych – m.in kontrabasista Michał Jaros, Marcin Ułanowski grający groovowe, rockowe rzeczy. Nie było nikogo, kto mógłby mi pokazać „można tak”, „to poćwicz”.

Jedyna osoba, która coś puszczała to był nauczyciel od kształcenia słuchu – Hipolit Szalkiewicz. Te akurat zajęcia to literatura, dyktanda, klasyka, ćwiczenia, cały ten majdan przez który każdy w szkole muzycznej ma obowiązek przebrnąć. Kiedy jednak zajęcia się kończyły, Pan Hipolit wołał „Tomek czekaj czekaj  tu, posłuchaj tego” i puszczał mi nagrania dixielandowe, które mi się bardzo podobały. Nie wiedziałem jak to ugryźć, ale chodziłem na festiwal jazzowy, byłem na pierwszym jam session wtedy.

Po pewnym czasie był w Iławie Henryk Majewski, on mnie przesłuchał. A to była taka wtopa bo ja nie widziałem nic – akordy jazzowe? Nie miałem, żadnej wiedzy teoretycznej. Dwa lata później zdawałem na Bernardską no i mnie przyjęli, choć nie wiem nawet dlaczego bo uważam, że grałem słabo, miałem dużo problemów technicznych i pierwsze trzy lata spędziłem na ich naprawianiu co było bardzo frustrujące.

Tam się tworzyły zespoły, było środowisko ludzi, którzy chcieli grać, a grając z innymi przecież uczysz się najwięcej. A ja musiałem odmawiać bo nie było sensu  grać prób, wychodzić z nimi na scenę, Jak wspomniałem, pierwsze niemal trzy lata to dla mnie było borykanie się z tzw. 'korektami'. Moje zadęcie, umiejscowienie ustnika, było nie do zaakceptowania i jak to często bywa w takich przypadkach, szybko okazało się że napotkałem mur – ile bym nie ćwiczył to nie mogę pójść do przodu. Zacząłem więc zmieniać zadęcie by mieć optymalne ustawienie, grać odpowiednio, 'poprawnie'. I tak co pół roku niemal były zmiany, czasem przestawałem grać na miesiąc i od początku, dosłownie – za każdym razem uczyłem się od początku jak grać na trąbce, świadomość coraz większa ale technicznie byłem bardzo w tyle wtedy. Zajęło to sporo czasu by wszystko poukładać ale wreszcie za 4-tym razem się udało. Przez ten cały okres trzech lat, nie grałem praktycznie z ludźmi. Próbowałem jasne, ale kończyło się to odciskami na wargach. Dopiero pod koniec trzeciego roku wszystko zaczęło działać, zacząłem zakładać własne zespoły, jeździć na konkursy, nawet na kilku ważniejszych w Polsce dostałem nagrody, zespołowo lub indywidualnie.

No i tu zaczyna się już współczesna historia, wyjazd do Danii i wszystko to co się teraz dzieje.

(o różnicach między sceną muzyczną polską a duńską)

W Danii jest dobra równowaga. Mocne środowisko mainstreamowe, jak i środowisko frytowe.  W Polsce dopiero teraz się to nieco wyrównuje. Nie wiem jak z klasyką, ale na scenie jazzowej dominuje mainstream. To co jedni nazywają  awangardą było przez wiele lat na uboczu, nie było tego widać. Teraz to wychodzi z ukrycia, mam wrażenie, że przez ostatnie póltora roku, dwa lata się to zmienia bardzo intensywnie. Coraz więcej muzyków, projektów, koncertów, festiwali. Także na płaszczyźnie międzynarodowej – nie jesteśmy zamknięci, nie ma granic, można zagrać z kimkolwiek chcesz.

(chwilę o koncercie, na który Tomek zmierzał do Warszawy, granie z Pheeroanem akLaffem)

No! Nie mogę się doczekać (śmiech).

Sam jestem bardzo ciekaw bo nie wiem co będziemy grać, ale wiem z kim i bardzo się na ten koncert cieszę.

Historia z tym koncertem jest taka, że właściciel/manager Pardon To Tu – Daniel Radtke, jakiś czas temu wspominał że ma coś specjalnego, choć jeszcze nie chciał zdradzić szczegółów. To on mnie zaprosił do tego projektu. Sprowadzenie Pheeroan'a do Pardon To Tu na koncert to było ogromne marzenie Daniela. Z Pheeroan'em poznam się dopiero jutro. Zobaczymy co się będzie działo.

(o tym z jakimi innymi muzykami chciałby móc grać)

Coraz bardziej myślę o tym, żeby mieć stały skład. To nie jest tak, że nagrałem już z wszystkimi, z którymi chciałbym zagrać. To nie o to chodzi. Nagrałem z zaproszonymi muzykami kilka płyt, które będą miały się ukazać w najbliższym czasie. To były zaplanowane sesje, napisałem materiał, gramy wtedy i wtedy.

Ale to nie jest to samo co grać z kumplami. I to jest to czego coraz bardziej mi brakuje. Że masz working band, pracujesz z nim. Nie tak, że grasz trasę i jedną płytę. Ale że masz projekt stały, chcesz grać z tymi ludźmi i jest to praca właśnie i ta praca dąży do czegoś, zespół nabiera kształtu, własnego brzmienia, charakteru.

Na razie takim zespołem jest dla mnie TOM Trio, które zamierzam kontynuować. Graliśmy ostatnio koncert w Kopenhadze na festiwalu zimowym i do teraz na tej energii jadę.

Jest też zespół nasz, nie mój, nie ma tam lidera, który się nazywa HUNGER PANGS
Marek KĄDZIELA na gitarze
Kasper Tom Christiansen na bębnach
Ja tam gram na trąbkach i na microKorgu.
Niebawem wychodzi płyta „Meet Meat”. Praca z zespołem gdzie każdy mieszka gdzie indziej nie należy do najłatwiejszych. Z Hunger Pangs jednak, mierzymy siły na zamiary, gramy kilka razy w roku, każdy robi swoje projekty poza tym, Marek mieszka w Polsce od 1,5 roku i bardzo prężnie działa, Kasper ma też wiele projektów i w Danii i Niemczech, ja teraz mam mnóstwo pracy przy wydawaniu płyt i nowych projektach. Hunger Pangs to jeden z najlepszych zespołów z którymi gram, poza tym nie ma takiego bandu w Polsce, a w Europie może zaledwie 2.

(o tym co wyniósł z nagrań, spotkań muzycznych w Nowym Jorku)

Nauczyłem się odpowiedzialności w graniu. Nieważne jaka jest sytuacja, wychodzisz, grasz, bierzesz za to odpowiedzialność całkowitą. Na każdej próbie jesteś w 100%.
Miałem farta do ludzi, którzy mają też pojęcie o tradycji europejskiej, klasycznej, nie tylko o jazzie.
Profesjonalizm w takich drobnych rzeczach. Ja byłem liderem, muzycy wiedzieli czego ja chcę, wiedzieli jak to ugryźć, pozostawiając w stu procentach sobą.
To był pozytywny kopniak, żebym podążał swoją drogą po usłyszałem też bardzo wiele miłych rzeczy od Kris [Davis] czy Tyshawna [Soreya], czy to o graniu czy o kompozycjach. To bardzo uskrzydla.

To nie jest tak, że w Polsce mnie wszyscy łoją. Ale nasza edukacja jest taka, że chętniej się bije po łapach niż mówi co robisz dobrze.

(o bardzo dobrze przyjętej, debiutanckiej płycie TOM Trio)

wszystkie recenzje, które znam są bardzo pozytywne. Chwalony jest i poziom wykonawczy, zespołowy i kompozycyjny. Nie ukrywam, że największe zainteresowanie płytą jest w Polsce, co mnie cieszy, bo obawiałem się, że, w związku z tym, że wydana w Danii, przejdzie trochę obok polskiego rynku. ILK Records to nie jest taka wytwórnia typu major, która ma dystrybucję w każdym sklepie spożywczym, w Polsce można ją nabyć za pośrednictwem Multikulti w Empiku, w głównych sklepach internetowych: Merlin, Serpent, ale też bezpośrednio ode mnie ze strony z autografem [;)] .

ILK to jest wytwórnia, która bardzo fajnie działa, to jest kolektyw około 20tu muzyków, nie każdy może tam sobie tak po prostu wydać płytę, ale jeżeli oni to zaakceptują, tzn. że muzyka jest ok.

(o nietypowym instrumencie na jakim gra, a który nazywa balkan horn)

To jest instrument kupiony za bezcen od jakiegoś Pana we wsi pod Łodzią. Znalazłem to na allegro i nikt tego nie chciał kupić. A ja to zobaczyłem i byłem bardzo zaciekawiony – wygląda bardzo staro i wygląda bardzo dziwnie przede wszystkim. Ma np. bardzo dużą czarę. Instrument jest tak miękki, że można zgnieść w ręce. Jak uderzysz w niego to nie ma blacho-podobnego dźwięku, bardziej jak plastik. Można dzięki temu robić fajne rzeczy ze strojem, dynamicznie jest też bardzo ciekawie. Jest z tego laboratorium - cały czas nowe brzmienia do eksperymentowania.
Balkan horn ma też bardzo inny sound. Są takie techniczne rzeczy, w których jestem kiepski. Jak grasz na trąbce i flugelhornie, to używasz dwoch różnych ustników. Tak samo jeśli grasz na trąbce w małym zespole a big bandzie. Jeśli grasz lead to masz płytszy ustnik, żeby ten dźwięk się bardziej wybijał, bo prowadzisz zespół. Ja jestem w takich zmianach strasznie kiepski. Zaleta balkan hornu tego jest taka, że gram bez żadnego problemu na tym samy ustniku co na trąbce. A przy tym sound, który wydobywam jest zupełnie inny, surowy, szorstki.
Nikt nie potrafi mi powiedzieć co to dokładnie za instrument. Napisałem do producenta z pytaniem czy mogą mi coś więcej powiedzieć o tych instrumentach po numerze seryjnym, odpowiedź była taka „horn” jest z lat 60tych, i nie za wiele wiadomo bo oni sami mają tylko jeden taki u siebie. Do dzisiaj mam trzy instrumenty tej firmy, ale tylko jeden nadaje się do grania.

(o ćwiczeniach, o instrumencie, o muzycznej dyscyplinie)

Ktoś kiedyś spytał Dextera Gordona jak to się dzieje, że gra tak dobrze po pijaku, a on na to, że ćwiczy po pijaku. Myślę, że trzeba być ostrożnym w kwestii tzw. juju, muzycznych rytuałów. Trąbka wymaga ogromnej dyscypliny, trzeba ćwiczyć codziennie by być w formie. W domu w czasie świąt np., wszyscy siedzą przy stole niemal cały dzień, a ja wychodzę i idę ćwiczyć. Raz, po to żeby choć na chwilę przestać jeść, ale dwa, że wiem, jeśli nie pogram to będę musiał to nadrobić.
Poza tym to jest instrument dęty blaszany i codziennie jest inaczej. To nie jest tak, że raz nauczysz się na nim grać. Jesteś trochę jak doktor, musisz codziennie patrzeć jak co działa, co trzeba poćwiczyć, czy funkcjonowało prawidłowo.
Myślisz czasami, że coś jest nie tak z zadęciem, albo artykulacją a okazuję się np. bardzo często, że to jest problem z oddechem. Peter Evans, kiedy spotkałem się z nim w Nowym Jorku, spytał mnie czy ćwiczę oddech, a ja na to że już przecież ćwiczyłem na początku. Peter zareagował komentując, że też kiedyś tak myślał. Przypomniał mi że trzeba cały czas, regularnie wracać do podstawowych spraw. Ćwiczyć, żeby cały czas utrzymać swój pion.
Oddech, artykulacja, zadęcie. Jak zaczynasz grać to oddzielne ścieżki, każdego dnia zaczynasz od początku, grunt w tym by spoić to w jedno. Trzeba znaleźć sposoby, ćwiczenia, które działają dla Ciebie, i jak powiedziałem – pozwalają utrzymać pion.
Ja przez wiele lat robiłem to bez sensu, np. oglądając jednocześnie telewizję. To się nie sprawdza dla mnie.
Instrument wymaga bardzo dużego skupienia i dyscypliny

W pewnym momencie zainteresowałem się bardzo szkołą Arnolda Jacobsa, to był pierwszy tubista filharmonii w Chicago. Jednym z jego postulatów było to, że nie ma znaczenia jak to wygląda gdy grasz, co jest krzywo, co się wysunie. Dźwięk, twoje brzmienie, to co grasz wynika z tego co masz w głowie. Tak to teraz widzę, tak staram się uczyć swoich uczniów.

Myślę, że uczysz się grać muzykę, wyrażać na swój sposób, a trąbka to jest jedynie instrument, który wybrałeś do tego. Musisz skrócić tak jak to tylko możliwe dystans między tym co masz w głowie, a tym co jest na instrumencie.

To działa też w kwestiach bardziej technicznych. Jak chcesz zagrać np. wysokie dźwięki to ludzie próbują się uczyć wiesz, że tu przesuniesz, tam poślinisz i wyjdzie. Tak też się pewnie da. Ja odnoszę się do techniki Jacobsa i jest dużo łatwiej jeśli próbujesz jeśli znajdujesz relacje między tym jak myślisz a tym jak grasz, innymi słowy – musisz słyszeć w głowie to co chcesz zagrać. Trąbka jest instrumentem w sensie dosłownym – jest narzędziem, nie warunkuje muzyki, to ty decydujesz o tym jaka ona będzie. Tak też jest z soundem, jeśli dasz komuś, kto ma swój sound, 4 różne trąbki, to mogą być jakieś drobne różnice , ale sound to jest człowiek, nie instrument. Artykulacja, frazowanie, czas, to jest wszystko sound i to pozostaje osobiste.