Wydobyć z instrumentu to, co ma się w sobie - rozmowa z Bartoszem Dworakiem

Autor: 
Paulina Biegaj
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Bartosz Dworak - nawet jeśli nie zagrałaby już nigdy na scenie i w ogóle zarzucił grę na skrzypcach, to zapisze się w historii polskiego jazzu trwale. Już zawsze będzie laureatem pierwszego na świecie konkursu im. Zbigniewa Seiferta. Teraz kiedy emocje konkursowe dawno opadły czas najwyższy zadać Bartoszowi kilka pytań.

Widzimy się zaraz po Świętach Bożego Narodzenia. Czy w domu Bartosza Dworaka lubi się kolędować? I jeśli tak, to czy było to jazzowe czy tradycyjne kolędowanie?

Powiem szczerze, że owszem, śpiewaliśmy przy stole kolędy, ale a capella. Jak święta, to święta. Stwierdziłem, że trzeba odpocząć. Wziąłem za to udział w projekcie Wojciecha Klicha, w którym graliśmy kolędy w rockowych aranżacjach.

W tym, co mówisz o sobie i o swojej grze, jako najlepszy na świecie skrzypek młodego pokolenia, słychać dużo pokory. Czy pokora jest tym, co powinno przede wszystkim opisywać muzyka? To pokora wobec muzyki, wobec siebie, a może wobec innych jazzmanów?

Czy pokora jest potrzebna... W odpowiedniej ilości na pewno tak, trzeba mieć dystans do siebie, szersze spojrzenie na swoją muzykę. Pomaga w tym gra z różnymi muzykami...

… powiedziałeś w jednym z wywiadów po wygranej w konkursie im. Zbigniewa Seiferta, że grasz po prostu prosto z serca. Jednak gra w zespole, zwłaszcza jazzowym, wymaga słuchania innych. Gdzie się odnajdujesz pomiędzy słuchaniem własnego wnętrza a skupieniem na grze pozostałych muzyków?

To jest bardziej kwestia tego, dlaczego w ogóle gram w zespole. Mój kwartet to ludzie, których połączyła miłość zespołowa, mentalna. Pomimo ich różnych charakterów. Koncepcja każdego utworu jest zespołowa. Oczywiście czasem nie udaje się dojść do kompromisu. Ale ktoś z kolegów z kwartetu może też podsunąć rozwiązanie, przed którym się broniłem, a które okazuje się być tym, czego szukałem!

Najważniejsze jest tutaj porozumienie ze wszystkimi muzykami. Chodzi o to poczucie, że naprawdę gramy razem. Także o to, że możemy pomagać sobie w odnajdywaniu najlepszych rozwiązań w danym utworze. I to w trakcie gry już na scenie. Słucham w niej nie tyle własnego wnętrza, ile staram się to, co mam w sercu przekazać na zewnątrz.

 

O miłości jedni mówią, że jest nieuchwytną emocją, inni, że posiada konkretną racjonalną formę. A jak to jest z jazzem według Ciebie?

Zawsze trzeba mieć koncepcję utworu. Ostatnio też o tym myślałem i doszedłem to wniosku, że granie jazzu, to sytuacja intelektualna, choć oczywiście nie tylko taka. Zawsze jest tutaj forma. Dróg w jazzie jest wiele. Jego historia jest krótka, ale dużo się w nim wydarzyło, jeśli chodzi na przykład o kwestie techniczne. Dobrą rzeczą jest poznawanie tego wszystkiego od podstaw, choćby po to, żeby stwierdzić, czy jest to dla mnie, czy nie.

Właściwie w jednym utworze można byłoby zagrać wszystko i na wszystkie możliwe sposoby. Ale chodzi właśnie o to, żeby każdy utwór tworzył logiczną spójną całość. W przeciwnym wypadku, jeśli nie byłoby jego koncepcji, mielibyśmy w improwizacji do czynienia po prostu z graniem bez sensu. Jeśli chodzi o mnie, najbardziej lubię te napięcia w budowaniu utworu, zwłaszcza, gdy to, co dzieje się w utworze nie dąży do kulminacji i pozostaje  nierozwiązane.

Ciekawą sprawą jest granie czyjegoś utworu. Czasem udaje się znaleźć ten wspólny moment dzięki podobnym doświadczeniom z życia, przeżyciom, podobnym emocjom...

A właśnie chciałam Cię zapytać o Twoje pozamuzyczne inspiracje. Czy są i co inspiruje Cię najbardziej.

Przede wszystkim są to pozamuzyczne inspiracje. Na przykład... motoryzacja:) Bardzo się nią interesuję, jeździłem przez długi czas na motocyklu:) Interesuje mnie konstrukcja i zasada działania różnych mechanizmów :)

Muszę w takim razie dopytać, w jaki sposób motoryzacja inspiruje Cię w muzyce jazzowej!

Trudno powiedzieć, co dokładnie tutaj mnie inspiruje. Na pewno pewna ogólna atmosfera. Nie jest to inspiracja bezpośrednia. Z pewnością też mogę powiedzieć o wpływie motoryzacji na utwory o charakterze motorycznym. Mało kto też wie, że w przeszłości słuchałem przede wszystkim rocka, chodziłem w glanach...:)

Oczywiście nie są to jedyne inspiracje. Inną jest przyroda. Na przykład spacery....pisze wyprawy, rower). Można poza tym odnaleźć w takim otoczeniu spokój ducha, co jest bardzo ważne. Jazz to przecież od początku duchowość, religia.

 

Powiedziałeś też kiedyś o sobie, że jesteś „klimaciarzem”. Jaki klimat odnajdujesz w muzyce Zbigniewa Seiferta?

Jest to specyficzny klimat. Na pewno dużo przestrzeni, co jest mi bardzo bliskie. Też lubię przestrzeń duchową, życiową. Ale muzyka Seiferta jest też muzyką bardzo osobistą. Z tego względu wykonywanie jej nie jest takie proste. Oczywiście w tym osobistym charakterze tkwi jej siła.

Jakie jest Twoje ulubione albo wymarzone miejsce na koncert, pod względem klimatu?

Klimat koncertu zależy przede wszystkim od atmosfery, jaką tworzą ludzie. Jednym z takich miejsc jest teatr im. Witkacego w Zakopanem. Mała scena, kawiarnia, zima...

Wiem, że wobec publiczność, najważniejsze jest dla Ciebie przekazanie jej emocji. A myślisz czasem w trakcie występu o krytykach, o tych, którzy będą Cie oceniali, porównywali,  albo o tych, którzy będą krytyczni wobec Twojej gry? Trudno wtedy o dzielenie się emocjami...

Dawniej rzeczywiście bardzo przejmowałem się krytykowaniem mojej gry. Mieliśmy też takie koncerty, podczas których widziałem, że publiczność siedzi jak zamurowana, co mogło wskazywać na to, że koncert jej się nie podoba. Jednak potem okazywało się, że było zupełnie inaczej. Po prostu istnieją różne sposoby zachowania się na widowni i odbioru muzyki w zależności od miejsca, w którym gramy. Jeśli się głębiej zastanowić nad stosunkiem do osób, którym nasza muzyka się nie spodoba... to nie ma to znaczenia. Nie dostosowujemy się do publiczności.

Nie chcesz wpisywać się w konkretny nurt, chcesz tworzyć coś własnego...

W jazzie liczy się praca wewnętrzna człowieka. Nie jest tak, że muzyka to konsekwencja poszukiwań za wszelką cenę czegoś nowego. Chodzi o to, żeby znaleźć swój przekaz emocji, konkretne środki wyrazu, sposób przekazania tego, co chce się przekazać. O to, żeby stworzyć swój własny język.

Jeśli chodzi o moment, w którym zetknąłeś się po raz pierwszy z językiem jazzu, jaki był on wtedy dla Ciebie? Uczyłeś się przecież klasycznej gry na skrzypcach.

Rzeczywiście grałem muzykę klasyczną, ale zawsze czegoś mi w tej grze brakowało. Brakowało mi wolności. W końcu stwierdziłem, że klasyka jest dla mnie za poważna. Nauczyciel nie przeszkadzał mi w odnajdywaniu własnej drogi. Wręcz przeciwnie, przynosił płyty, dopingował, pomagał w kwestiach technicznych.

Z tego, co do tej pory już powiedziałeś wynika, że jazz ze swoim językiem zawsze coś opowiada. A czy tym, co przekazuje emocje jest właśnie barwa, kolor, o których bardzo często mówisz?

Tak, w jazzie muzyka musi zawsze o czymś o opowiadać. Ciekawą sprawą jest forma budowana na żywo w trakcie koncertu. Jeśli natomiast mówimy o barwie, zawsze myślę kolorem całości.

… czyli w Twoje myślenie o dźwięku to myślenie o jego barwie.

Zdecydowanie myślę barwą. Te same dźwięki można za pomocą zróżnicowania barwy, choć nie tylko, zagrać radośnie lub smutno.

Nadajesz swoim skrzypcom barwę czy ją z nich wydobywasz?

Chodzi o wydobycie barwy, brzmienia. Pytanie oczywiście, czym jest brzmienie, składają się na nie nie tylko kolor – intensywność dźwięku, także na przykład intonacja. Zmierzamy także do tego, żeby z instrumentu wydobyć to, co ma się w sobie w środku.

Rozmawiamy na progu Nowego Roku, kończy się ten 2014. Co uważasz w nim za największy sukces? Wygraną w konkursie Seiferta a może odkrycie czegoś w swoich muzycznych poszukiwaniach?

Konkursy dały mi dużo mobilizacji do działania, zagraliśmy też sporo koncertów z kwartetem, zaczęło się wytwarzać wspólne granie, samoczynnie, z czego wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni. I oby tak dalej. Z kolei gra w różnymi muzykami w różnych składach daje łatwość odnajdywania się w różnych sytuacjach. W następne święta, czyli na Wielkanoc powinna się też ukazać nasza płyta „Polished”.

Dziękuję Ci bardzo za tę rozmowę!