Wojciech Niedziela i Piotr Schmidt: słów kilka o nowym wspólnym graniu.

Autor: 
Redakcja
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Proszę opowiedzieć jak zrodził się wspólny pomysł grania, znacie się przecież od dawna, spotykacie często. Skąd dopiero teraz idea przekucia tego na wspólne granie?

Piotr Schmidt: Dla mnie osobiście Wojciech Niedziela to jeden z tych polskich artystów, na którego muzyce i na którego graniu się wychowałem. Zafascynowany jego grą spotkałem go po raz pierwszy jako jednego z moich pedagogów na Wydziale Jazzu AM w Katowicach, gdzie uczył mnie i całą grupę harmonii. Po studiach co jakiś czas spotykaliśmy się na festiwalach jazzowych, gdzie ja grałem z jakimś swoim projektem, a on najczęściej z Ptaszynem Wróblewskim, ale nie tylko. Na takich festiwalach zawsze można spotkać ludzi "z branży" i to są bardzo miłe spotkania, z których czasem potem coś wynika. Niemniej jednak częstszy kontakt złapaliśmy dopiero, gdy półtorej roku temu zacząłem pracować także w Instytucie Jazzu w PWSZ w Nysie. Wojciech Niedziela jest tam obecnie dyrektorem instytutu i to daje okazje nie tylko do spotkań na uczelni, ale także do wspólnych uczelnianych koncertów. To właśnie na jednym z tych koncertów przypomniałem sobie co mnie tak bardzo zawsze w jego grze fascynowało. Gdy zagraliśmy w ramach koncertu pedagogów kilka standardów w styczniu 2015 roku i gdy usłyszałem jak podczas mojego sola artysta ten mi podkłada harmonię, podkreśla moje dźwięki, jak mi akompaniuje i jaki wspólnie prowadzimy dialog, mimo, że zupełnie bez przygotowania i spontanicznie, już wtedy postanowiłem, że coś trzeba z tym zrobić. Jego potężna technika, ogromne doświadczenie, kapitalny słuch, rozmaitość sposobów akompaniamentu i otwartość na dialog, a także oczywiście kapitalne solówki, które zapierają dech w piersiach - to wszystko nakręciło mnie na podjęcie decyzji. Gdy tylko nadarzyła się okazja, moja manadżerka, Daria Brodacka, zorganizowała pierwszy koncert, który wypadł kapitalnie. I tak to już zostało. Projekt z Wojciechem Niedzielą stał się częścią mojej oferty koncertowej ;)

Reprezentujecie dwa pokolenia jazzmanów, różnicie się wiekiem, doświadczeniem, czym się  nie różnicie?

PS: Miłością do jazzu! Do dobrej muzyki generalnie, to coś co nas łączy i zawsze będzie. Piotr Wojtasik śpiewał kiedyś w samochodzie mi i Grzegorzowi Nagórskiemu – „bo wszyscy jazzmani to jedna rodzina, starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna”;) . Fascynacja tą muzyką zawsze zbliża i pomaga przezwyciężyć ewentualne różnice - jak różnica wieku. Zresztą ja mam inne podejście do wieku. Mając ojca w wieku 93 lat uważam takich ludzi jak Wojciech Niedziela za ludzi w podobnym wieku do mnie. Starość jak to mówi tata, zaczyna się po 90tce ;) Poza tym o różnicy doświadczenia łatwo zapomnieć, w momencie gdy artyści tak dobrze dogadują się na scenie. Trzeba pamiętać, że obaj wychowaliśmy się na tych samych artystach, obaj słuchaliśmy Louisa Armstrona, Earla Hinesa, Theloniousa Monka, Dizzy Gillespiego, Milesa Davisa, Buda Powella, Billa Evansa, Lee Morgana, Oscara Petersona czy Woody Shawa. Nawet, jeśli teraz słuchamy czasem innej muzyki, to te nazwiska zawsze będą w nas.

 

Panie Wojciechu w ostatnich latach z wyjątkiem ostatnich miesięcy powstało wrażenie, dysproporcji pomiędzy Pana aktywnością sceniczną i edukacyjną. Czy na naszych oczach zmienia się Pan z pianisty stale koncertującego w oddanego wykładowcę akademickiego?

Wojciech Niedziela: Obie formy mojej działalności, koncertowa i dydaktyczna, istnieją równolegle. Mylne wrażenie, jak to określacie dysproporcji, wynika z tego, że koncertuję głównie w formacjach Ptaszyna Wróblewskiego (kwartet, sekstet), nie zaś w swoich projektach, stąd odczucie mojej mniejszej aktywności koncertowej. Jeśli do tego dodać moją nieobecność na Facebooku, trochę archaiczną, dawno nie aktualizowaną stronę internetową i inne temu podobne zaniedbania medialne, to można tak pomyśleć. Owszem, pracę pedagoga traktuję bardzo poważnie. To notabene kilkupokoleniowa tradycja rodzinna. W katowickiej Akademii pracuję blisko 25 lat. W zeszłym roku otrzymałem tytuł profesora sztuk muzycznych. Niemniej jednak oprócz uczenia aktywnie udzielam się na polskich i zagranicznych scenach koncertowych i to w różnych konstelacjach.

Od lat jest Pan mistrzem i nauczycielem dla kolejnych generacji studentów. Jacy oni są dzisiaj, czym różnią się od swoich poprzedników?

WN: Byli i są poszukujący, zdolni, kreatywni. Różni ich (tych dawnych i obecnych) obszar poszukiwań i inspiracji. Petersonowcy z lat 80-tych, zmienili się w Jarrettowców w latach 90-tych, Mehldauowców z początku lat 2000-nych. To oczywiście mówię z pewną dozą humoru ale i ziarnem prawdy. Obecnie potężny dostęp poprzez internet do wszelakich muzycznych obszarów - płyty, koncerty, materiały nutowe w tym transkrypcje daje przebogatą paletę inspiracji i trudno o jedno wiodące nazwisko pośród studenckich idoli. Muzyka się zmienia, nurty pędzą, łączą się, porywają inne tworząc nowe. Taki jest współczesny świat. Szybki i medialny. Staram się uzmysławiać studentom wartość tradycji. Bez dawnego Kiedyś, dzisiejsze Teraz byłoby inne...

 

Panowie, w zapowiedziach koncertowych widać, że funkcjonujecie zarówno jako duet, jak również kwartet. To pomysł, żeby uatrakcyjnić ofertę koncertową, czy w toku spotkań doszliście do wniosku, że dla obydwu formacji macie inną propozycję artystyczną i warto obydwie aktywności rozdzielić.

WN: Zdecydowanie  optowałbym za tą drugą wersją. Kwartet i duet to różne sposoby muzycznej komunikacji, inna ekspresja, inne obszary brzmień poszczególnych instrumentów, a co za tym idzie tzw. klimat i muzyczna aura. Na pewno duet jest większym wyzwaniem dla instrumentalistów, ale z drugiej strony daje możliwość znacznie większej muzycznej interakcji, głębszego wejścia w muzykę i posmakowania tej improwizowanej przygody.

Piotr Schmidt od kilku lat nieprzerwanie obecny jest na scenach polskich festiwali i klubów jazzowych i posłuchać go można w różnych konstelacjach. Ostatnio jazz fani obserwują jednak duży wzrost aktywności Pana Wojciecha Niedzieli, głównie w Kwartecie Jana Ptaszyna Wróblewskiego, ale także w innych, bardziej okazjonalnych projektach, nie mówiąc już o tych tworzonych wspólnie z Piotrem Schmidtem. Co chce swoją muzyką powiedzieć Wojciech Niedziela dzisiaj?

WN: Na pewno nie będzie to misja typu "żeby świat był lepszy, a ludzie uczciwsi". Tego się chce i bez grania. Na pewno nie będzie to przekaz negatywny "gońcie się". To nie moje myślenie. Najważniejsze, że olbrzymią frajdę sprawia mi dobra gra z dobrymi muzykami i z tego się najbardziej cieszę.

A Ty Piotrze?

PS: dla mnie jest to swego rodzaju rozszerzenie mojej artystycznej działalności o sferę bardziej mainstreamową, czy ogólno-jazzową, gdyż na co dzień wraz z zespołem Schmidt Electric już zdecydowanie od głównego nurtu tej muzyki odszedłem. A przecież jest to muzyka na której się wychowałem i którą zawsze będę kochał i którą wciąż chcę grać. Przy czym uważam, że rasowy jazz głównego nurtu, podobnie jak każdy styl jazzu, warto jest grać tylko z najlepszymi artystami i wtedy w tej muzyce można zdziałać cuda, które dzieją się spontanicznie na scenie. O tym zresztą też jest moja praca doktorska, którą niedawno skończyłem pisać. Interakcja na scenie pomiędzy muzykami to bardzo ciekawy i złożony temat, który, gdy ma miejsce w czasie rzeczywistym tak samo porywa muzyków jak i publiczność. Tym bardziej cieszę się, że mogę realizować moje artystyczne pragnienia w tak doborowym gronie jak ten, w którego składzie znajduje się Wojciech Niedziela, a także w sekcji Adam "Szabas" Kowalewski i Dawid Fortuna, gdy gramy w kwartecie.

 

Czy planujecie razem nagrać płytę? Czy jeszcze za wcześnie o tym mówić?

P.S: Na razie skupiamy się na poszczególnych koncertach, które co jakiś czas spływają. Płyta to duże obciążenie - zabieganie o finansowanie, organizacja nagrania, wydania, promocji, to wszystko wymaga dużego zaangażowania, a ja teraz nie mam na to czasu. Choćby dlatego, że często koncertuję z grupą Schmidt Electric – z którą jadę notabene 5-go i 6-go grudnia do Radomia i Poznania, a więc tuż po warszawskim koncercie – a także przygotowuje się do końcowego etapu mojego przewodu doktorskiego. Jak dobrze pójdzie to obronie się na przełomie stycznia i lutego. Wtedy jak odetchnę to może pomyślę, by coś takiego zrobić. Jak zawsze, proza życia trochę ćmi aspiracje i pragnienia. Cieszmy się więc koncertami, z których najbliższy będzie już 4 grudnia. Niebawem też będzie ukończona moja nowa strona internetowa (o tej samej domenie - www.schmidtjazz.com), prawdopodobnie do połowy grudnia, więc ponownie będzie można tam śledzić zbliżające się koncerty i czytać aktualności.