Słuchając i grając - rozmowa z Agustím Fernándezem

Autor: 
Kajetan Prochyra

Agustí Fernández - współlider tria Aurora - z Barrym Guyem i Ramonem Lopezem - autor niezliczonych projektów duetowych, m.in. z Derekiem Bailey, Williamem Parkerem, Evanem Parkerem czy Marilyn Crispell. Fernandez jest także członkiem Barry Guy New Ensemble, NU Ensemble Matsa Gustafssona czy Evan Parker Electro-Acoustic Ensemble. W 2014 roku mieliśmy okazję posłuchać jako artyty rezydenta podczas festiwalu Ad Libitum, w tym roku jako część wspaniałego The Blue Shroud Band. Wydaliśmy też czteropłytowy box dokumentujący jego pobyt podczas warszawskich koncertów płytą "River, Tiger, Fire". Dzisiaj świętujemy jego urodziny. 

Mówi się, że człowiek rodzi się improwizatorem, ale ciekaw jestem jakie było Twoje pierwsze spotkanie z muzyką improwizowaną – czy to jako słuchacza czy też już jako instrumentalisty. Czy był w Twoim życiu jakiś szczególny moment, który pchnął Cię w stronę ciemnej strony muzycznej mocy - eksperymentu i tego co nieprzewidywalne?

Agustí Fernández: Życie jest nieustanną improwiazacją! Musisz reagować na zmieniające się środowisko, wchodzić w relacje z innymi, musisz nadawać swojemu życiu sens, próbować poznawać samego siebie i swoją rolę w świecie. Wszystko to wydarza się gdy improwizujesz, także na gruncie muzyki.
Moje pierwsze wspomnienia związane z muzyką improwizowaną pochodzą z czasów gdy byłem nastolatkiem. Grałem wtedy w zespołach rockowych i grających do tańca w mojej ojczyźnie – na Majorce. Jako klasycznie wykształconego instrumentalistę, w naturalny sposób najbardziej pociągały i intrygowały mnie te partie muzyki, które pozostały niezapisane. Moich bardziej doświadczonych kolegów zwykłem pytać: Rozumiem melodię, akordy, structure itd, ale co mam zrobić w miejscach, gdzie napisane jest “improwizuj”. W odpowiedzi słyszałem najczęściej: „Musisz sam znaleźć własną drogę – próbuj. A jeśli nie jesteś pewien, zawsze możesz udawać – i w ten sposób nauczysz się improwizować”. To było jeszcze nadługo przed powstaniem w Europie jakiejkolwiek szkoły jazzu, więc musiałem się tego nauczyć sam, próbując naśladować muzyków, których nagrania lubiłem.

Nie wydaje mi się by improwizacja była “ciemną stroną mocy”. Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót: jest jasną, świetlistą stroną tworzenia muzyki, grania na instrumencie i bycia sobą, wyrażania własnych emocji. Eksperymentować należy w zaciszu własnego domu a nie na scenie. A z nieznanym przecież obcujemy wszyscy każdego dnia – to nieodłączna część życia. Nikt nie wie co przyniesie jutro.
Improwizacja jest po prostu jednym z wielu różnych sposobów tworzenia muzyki. Jedni muzycy wolą tworzyć muzykę wypełniając arkusze papieru – i nazywamy ich kompozytorami. Inni wolą grać na instrumencie. Tych drugich nazywamy improwizatorami.

Nie będzie przedadą powiedzenie, że jesteś członkiem trzech najwspanialszych europejskich orkiestr improwizatorów - New Orchestra Barry’ego Guy’a, NU Ensemble Matsa Gustafssona i Electro Acoustic Ensemble Evana Parkera. Takie muzyczne środowisko na pierwszy rzut oka nie jest oczywistym miejscem dla pianisty. Jak opisałbyś swoją rolę w tych zespołach?

AF:  To wielki zaszczy, przywilej i radość być częścią każdego z tych zespołów. W każdym z nich spotykam tak wielu wspaniałych muzyków i przyjaciół. A muzyka, którą razem tworzymy jest… świetna. To wcale nie jest trudna przestrzeń dla pianisty – musisz po prostu wyważyć akustykę i spróbować dopasować się do zespołu. Moja rola w każdym z tych zespołów jest bardzo prosta – staram się realizować to, czego wymaga ode mnie lider. Każdy z tych trzech zespołów jest kompletnie innym światem dźwiękowym, o odmiennym podejściu do muzyki, improwizacji – mającym inne estetyczne cele.

Z drugiej strony bardzo dużo pracujesz w duecie z innymi artystami. Czym kierujesz się w nawiązywaniu tych duetowych relacji? Na ile istotne jest tu myślenie o instrumencie – fortepian plus…. – a na ile po prostu chcesz spotkać się z drugim człowiekiem, który, tak się szczęśliwie złożyło, jest także improwizatorem?

AF:  Duet jest najprostszym formatem dla kogoś kto lubi I chce grać z innymi ludźmi. Z logistycznego punktu widzenia organizatorzy festiwali bardzo lubią duety (potrzebują tylko dwóch biletów lotniczych, dwóch pokoi w hotelu itp.).
Uwielbiam grać w duecie bo nie ma tam miejsca, w którym można by się ukryć – zawsze jesteś na widoku. Kiedy grasz w większym składzie zawsze znajdziesz chwilę by odpocząć, wyłączyć się na chwilę bo akurat ktoś inny prowadzi muzykę do przodu. W duecie tego nie ma, bo gdy ty przestajesz grać, staje się to koncert solowy tego drugiego.  I oczywiście tak: duet daje możliwość bliskiego poznania drugiego improwizatora, który – tak się szczęśliwie złożyło, jest człowiekiem.

To o co tak naprawdę próbuję Cię zapytać to, czy w Twoim rozumieniu muzyki improwizowanej jest miejsce na oczekiwania?

AF: Jeśli pytasz czy mam jakieś oczekiwania dotyczące muzyki, która ma powstać ze spotkania z drugim muzykiem, odpowiedź brzmi: nie, nie mam żadnych oczekiwań. Staram się pozostawać otwarty na to co przyniesie chwila – i w przestrzeni tego momentu i możliwości jakie ze sobą niesie chcę pracować. Staram się także w najpełniejszy sposób skomunikować z drugim muzykiem czy muzykami. 

I czy konsekwentenie nie masz też żadnych oczekiwań czy planów związanych z Ad Libitum Orchestra – zespołem, z którym będziesz pracował w Warszawie, złożonym z czołowych improwizatorów młodej polskiej sceny improwizowanej?

AF: Żadnych oczekiwań, planów, rozkładu jazdy. Otwartość tak wobec ludzi jaki i muzycznych pomysłów, które mogą się pojawić. Ale zdecydowanie cieszę się na spotkanie z improwizatorami z Polski. Mam nadzieję, że będzie ono interesujące dla nas wszystkich.
Na ogół gdy przychodzi mi pracować z muzykami, których wcześniej nie miałem okazji poznać, staram się przede wszystkim ich słuchać – a nie grać. Nie mam żadnych przygotowanych ćwiczeń, które mielibyśmy rozwiązywać. Chcę słuchać. Dokładnie. Każdy, kto grał na instrumencie przez parę lat zasługuje na szacunek, ponieważ w swojej muzyce wyraża własne życie. A gdy słuchasz kogoś z szacunkiem, wtedy dosłyszysz kim ten ktoś jest i jak możesz z nim czy z nią pracować.
Moja metoda – jeśli chcemy nazywać to metodą – polega na graniu, słuchaniu I rozmowie (choc to ostatnie w mniejszym stopniu) – i tak w kółko. Grać, słuchać, rozmawiać. I jestem pewien, że wiele pytań zrodzi się już na tej podstawie. Nie znaczy to oczywiście, że znajdziemy na nie odpowiedzi – wystarczy, że spontanicznie przed nimi staniemy i będziemy musieli się z nimi zmierzyć – osobiście i kolektywnie.

Czy praca nad płytą El laberint de la memòria nauczyła Cię czegoś nowego o Twojej ojczyźnie, czy w Twoim muzycznym języku ten element obecny był od początku?

AF: To dla mnie bardzo trudne pytanie. Na ogół przygotowując kolejne nagrania, pracuję nad muzyką, którą w danym okresie gram. Moje płyty są jak fotografie mnie grającego w danej chwili – solo, w duecie czy w trio. Z El laberint de la memòria było inaczej – to było zamówienie od portugalskiego producenta Joao Santosa. On zamówił sobie to nagranie. Wymyślił sobie, żebym pracował nad, a może z muzyką hiszpańską XX wieku. Oczywiście utwory te nie były mi obce. Grałem utwory tych wielkich kompozytorów podczas studiów w konserwatorium. A ponieważ jestem Hiszpanem ta muzyka w oczywisty sposób jest częścią mojego zaplecza intelektualnego – w pewnym sensie zawsze gdzieś we mnie tkwiła.

Jednak nagrywanie El laberint de la memòria było bardzo powolonym procesem. Próbowałem zrozumieć o co tak naprawdę poprosił mnie Joao Santos – i zajęło mi to sporo czasu. Żadnych interpretacji wprost, żadnych coverów, od-tworzeń, fuzji z jazzem, muzyką improwizowaną czy czymkolwiek innym.
Nim skończyłem nagrywać minęły dwa lata. Przez ten czas byłem bardzo aktywny zawodowo – podróżowałem, nagrywałem a także prowadziłem zajęcia w szkoe Esmuc (Escola Superior de Música de Catalunya). W tym czasie zmarli także moi rodzice. Nie był to więc łatwy okres w moim życiu.
Jednak kiedy tylko miałem wolną chwilę, szedłem do studia i pracowałem właśnie nad tą muzyką. Nagrywałem, słuchałem, pracowałem. Grałem więcej i więcej, nagrywałem itd. Wreszcie gdy uznałem, że więcej nie jestem z tym w stanie zrobić, zmiksowałem materiał I przesłałem go fo Joao. Przyjął tę muzykę na tyle entuzjastycznie, że postanowił ją wydać.

To nagranie wyraża moje uczucia związane tak z muzyką jak i z tym krajem, ludźmi, światłem, morzem. Wszystko co ma dla mnie znaczenie, gdy myślę o Hiszpanii – szczególnie o Majorce – jest tu zawarte. To swoisty muzyczne wspomnienie. Dlatego właśnie płyta nazywa się El laberint de la memòria.
Więc by krótko odpowiedzieć na Twoje pytanie: Nie, nie nauczyłem się niczego nowego o swoim kraju, ale z pewnością pracując nad tym albumem dowiedziałem się czegoś o sobie.

Gdzie tylko się pojawię, mówią, że gram jak Hiszpan – ale ja nie udaję Hiszpana – jestem Hiszpanem, więc moja muzyka odzwierciedla to kim jestem – przynajmniej mam taka nadzieję. I z pewnością ten kolor tkwi gdzieś w mojej grze, nawet gdy nie jestem tego świadomy. Zawsze jest tam to coś, co nazwać można „Hiszpańskim lamentem” – innym od lamentu bluesowego czy od polskiego – jeśli takowy istnieje. Nie potrafię uciec od mojej wiary.

Thunder – to Twój nowy project ze Frances-Marie Uitti i Joelem Ryanem. Co sprawiło, że doszło do Waszego spotkania?

AF: Wspaniała muzyka! Pasja! I Zabawa! – na tym oparliśmy naszą koncepcję. Wzajemnie bardzo lubimy naszą muzykę. Graliśmy ze sobą w duetach, łaczy nas estetyka i sposób pracy nad muzyką. Mieliśmy nadzieję, że gdy połączymy nasze energie w jedno, otrzymamy burzę z piorunami. Dlatego właśnie ten projekt nazywa się Thunder – piorun – bo jak on jesteśmy efemerycznym, elektrycznym wyładowaniem.
A przenosząc to na grunt muzyk: wiolonczela, forteppian I elektronika to fantastyczna mieszanina drżeń, dźwięków, źródeł. Struny smagane smyczkiem, struny uderzane, do tego pracująca na żywo elektronika daje niesłyszane dotąd brzmienia i muzykę. Nasza trójka dzieli prawdziwą miłość do muzyki współczesnej – każde z nas pracowało z wieloma ważnymi kompozytorami, wykonywaliśmy ich premierowe kompozycje itd. Wszyscy też mamy tę ambicję by pchać muzykę o krok do przodu – niezależnie od tego co miałoby to znaczyć. A do tego jest jeszcze przecież radość związana z odkrywaniem czegoś nowego!

Na koniec chciałbym wrócić do początku naszej rozmowy. Jesteś liderem lub członkiem wielu zupełnie niesamowitych zespołów poruszających się w świcie muzyki improwizowanej, kreatywnej, eksperymentalnej… Czym eksperyment jest dziś dla Ciebie – muzyka tak doświadczonego. Czy łatwo przychodzi odnaleźć element niewiadomy – szczególnie w muzyce innych autorów? Próbuję zapytać Cię o to czy łatwo zaskoczyć Cię muzycznie lub też postawić przed Tobą wyzwanie?

AF: Bardzo łatwo jest mnie zaskoczyć czy też postawić przede mne muzyczne wyzwanie: kocham muzykę, słucham wielu różnych muzyk i wiem, że zawsze istnieją nowe do nich drogi. Sposoby grania muzyki, wyobrażania jej sobie. Wszystko zależy od kreatywności muzyków. Zawsze były i będą nowe sposoby organizowania muzyki, marzenia o muzyce, grania muzyki. Więc zawsze będę tam i ja – słuchając i grając.