Piotr Schmidt: "w pierwszej chwili pomyślałem - źle gram. Ale żeby aż tak uciekali?"

Autor: 
redakcja
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Piotr Schmidt - trębacz, kompozytor i wykładowca. Znamy go z łamów Jazzarium, ale jakby dotychczasowych jego aktywności było mało przypomina nam się ze strony jakiś czas zapomnianej, w towarzystwie Electric Group. Zanim pojedzie w trasę koncertową z tym bandem udzielił nam krótkiego wywiadu.

Niedługo grasz kilka koncertów z zespołem Piotr Schmidt Electric Group w tym na festiwalu im. Miles Davisa w Kielcach. Czy ta formacja jeszcze istnieje czy to są tylko okazjonalne koncerty?

Jak najbardziej istnieje. Praktycznie do końca 2013 roku mieliśmy sporo koncertów z tym zespołem, a także z Generation Next. Szczególnie miło wspominam Podlasie Jazz Festival, gdzie zagraliśmy świetny koncert w połowie nakręcony przez lokalną telewizję i zrobiliśmy dużą furorę swoją muzyką. Ludzie nie chcieli nas puścić, ale po drugim bisie organizator poprosił nas żebyśmy już nie grali tylko wyszli się ukłonić, bo zaraz ma wejść kolejny zespół tego wieczoru. Udało mi się skontaktować z tą telewizją i niedawno z tego koncertu wrzuciłem do YouTube'a wszystko co nakręcili - czyli cztery utwory zamieszczone w sumie w trzech częściach. Oglądanie tego na komputerze w domu na pewno nie oddaje tej atmosfery jaka wtedy się wytworzyła, ale na pewno to fajny materiał.

Przez ostatnie pół roku z Piotr Schmidt Electric Group nie graliśmy koncertów w ogóle, bo ja byłem mocno skupiony na wydaniu płyty z zespołem F.O.U.R.S. Collective. Jestem wydawcą i co-producentem tego krążka, ale także byłem zaangażowany w organizację koncertów i promocję płyty. Teraz jednak mogę spokojnie wrócić do skupienia się na swoich autorskich projektach, czego efektem są liczne koncerty zaplanowane na jesień, głównie z moim electro-groove'owym zespołem.

Z Piotr Schmidt Electric Group grałeś też ostatnio, bo w lipcu, dwa koncerty na festiwalu w Regensburgu w Bawarii, jak je wspominasz?

Te grania zagraliśmy po ponad półrocznej przerwie w koncertowaniu. Bałem się na początku trochę, bo nie mieliśmy czasu na próbę. Tomek Bura miał przylecieć prosto z Anglii do Norymberii, skąd odbierał go Michał Kapczuk, który też wcześniej nagrywał coś w zachodnich Niemczech i swoim samochodem zgarnął Tomka po drodze do Regensburga. Ja wraz z Wojtkiem Myrczkiem i Sebastianem Kuchczyńskim oraz moim niemieckojęzycznym managerem, Kamilem Rubikiem, jechaliśmy w czwórkę samochodem z Katowic. Spotkaliśmy się na miejscu ok 15.00 tuż przed próbą dźwięku. Na niej tylko przegraliśmy tematy i to wszystko. Do tego była paskudna pogoda. Cały dzień padało, a to był open-air. Tego dnia miały wystąpić trzy zespoły my jako drudzy. Ale po pierwsze, Niemcy zachowali się niesamowicie. Mimo deszczu było ich naprawdę sporo, wszyscy pod parasolami, organizatorzy stale przecierali ławki, miało się wrażenie że jest dla kogo grać. W Polsce w takiej sytuacji nikt by nie przyszedł. A po drugie, może także przez to, że dawno nie graliśmy ze sobą, to wszyscy wyjątkowo mocno słuchaliśmy się nawzajem i wytworzyła się fantastyczne energia na scenie, która potem udzieliła się widowni. To jednak nic w porównaniu z tym co stało się dzień później.

Co się stało? Zdarzył się katalizm?

kataklizm to może nie, ale... Cały dzień była piękna pogoda, to był jeden z kilku koncertów tego dnia na starówce. Scena na dziedzińcu pełnym ludzi, gramy, jesteśmy w połowie koncertu, ja gram solówkę, mam zamknięte oczy, na chwilę otwieram, by za moment znowu zamknąć ale patrzę, a wszyscy uciekają. Uciekają w panice. W pierwszej chwili pomyślałem - źle gram. Ale żeby aż tak uciekali? I dopiero wtedy zauważyłem - oberwanie chmury! Lunęło jak z cebra i wszyscy pobieli pod filary się schronić przed deszczem. Scena była zadaszona, ale zaczęło zawiewać na odsłuchy i instrumenty. Musieliśmy przerwać koncert, akustycy w popłochu zaczęli chować sprzęt w głąb sceny. Powiedziałem ludziom po angielsku, że robimy 10 min przerwy. Sam nie wiedziałem czy uda się znowu zagrać, czy nie. Jakbyśmy mieli na tym skończyć cały koncert, w takim sposób, to wyszłoby słabo. W końcu namówiłem akustyków i organizatorów do wznowienia koncertu. Musieliśmy się ustawić z tyłu sceny, gdzie byliśmy lepiej chronieni przed deszczem. Mimo to nie dało się użyć fortepianu. Był on wynajęty na potrzeby festiwalu i chroniony kontraktem, że w razie deszczu trzeba go zamknąć i przykryć. Nie dało się tego obejść. Pomyślałem, że bez sensu kończyć koncert bez pianisty. Cały czas lało i cały czas ludzie czekali. Wtedy wpadłem na pomysł - Wojtek Myrczek miał 3-oktawowy syntezatorek do efektów. Tomek, mówię, zagrasz na tym? Tomek, złoty człowiek, odpowiedział, że jak nie ma innej opcji to zagra. Wznowiliśmy koncert. Tomek postawił syntezator na zamkniętym i przykrytym fortepianie i na stojąco grał do końca. Zrobiliśmy niezły show, ludzie z parasolami wyszli na środek dziedzińca, niektórzy bez parasoli też. Dla rozgrzania widowni zagraliśmy kilka bardziej funkowych utworów, ludzie zaczęli tańczyć. W końcu przed końcem koncertu deszcz ustał i jeszcze więcej ludzi wyszło z pod filarów na środek przed scenę. Znowu bisowaliśmy dwa razy, a potem już tylko się kłanialiśmy, z tego samego powodu co w Białej Podlaskiej. Sprzedaliśmy wtedy wszystkie płyty jakie wzięliśmy ze sobą do Niemiec.

O tych wydarzeniach rozpisały się branżowe bawarskie gazety i dlatego teraz mojemu managerowi łatwo jest załatwiać nam koncerty w tym regionie Niemiec. Najbliższa trasa w styczniu - już pięć klubów jest już potwierdzonych. 

Czy to oznacza że następuje reaktywacja tej grupy?

Jak najbardziej. 26-go września gramy w Gliwicach w klubie 4art, dzień później główne wydarzenie trasy - festiwal w Kielcach, a tego samego dnia o 22.00 po festiwalu zagramy w Harrisie w Krakowie.

Mamy też koncerty na jesieni m.in. na Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, czy, z miejsc bliżej Warszawy w Nowym Dworze Mazowieckim - już 15 października. Zresztą w Warszawie chyba też będzie koncert. Będzie trasa na wschodzie Polski, będzie też w Anglii, prawdopodobnie jeszcze w tym roku. Szczegóły najlepiej znaleźć na mojej stronie internetowej. Ważne jest też to, że w przyszłym roku chcemy nagrać kolejną płytę. Nie wiem jeszcze do końca kto będzie w składzie, ale na pewno nagram ją wspólnie z Tomkiem Burą.

Tomasz Bura, który gra u Ciebie na klawiszach jest mało znany w Polsce, na co dzień mieszka w Londynie, dlaczego akurat on?

Tomek jest niesamowicie zdolnym i pracowitym pianistą. Jest też pianistą niekonwencjonalnym. Nigdy nie miał normalnej edukacji jazzowej. W Katowicach na Akademii studiował klasykę, ale po dwóch latach rzucił to i wyjechał do Londynu. Ma swój własny indywidualny język. Olbrzymią technikę i wielkie wyczucie niuansów rytmicznych. Już w Polsce na kilka lat przed wyjazdem regularnie koncertował w trio Atmy Anura, gdzie grał też Michał Barański na kontrabasie. Tomek, to człowiek z którym też się bardzo dobrze rozumiem i muzycznie i poza muzycznie. Mamy ten sam "flow", podobny przemyślenia w stosunku do wielu kwestii i lubimy ze sobą hangować. Tomek w Londynie już po kilku miesiącach pokazywania się na jamach mógł się utrzymać z koncertowania, tak był rozchwytywany. Obecnie z zespołami angielskimi często gra na festiwalach w całej Europie. To m.in. dzięki jego znajomościom będziemy mieli kilka koncertów w ciągu kilku miesięcy z genialnym perkusistą Ernesto Simpsonem.

Skoro w przyszłym roku nagrywacie nową płytę, to czy możemy się spodziewać kontynuacji stylu w tym zespole czy będą jakieś zmiany?

Trudno mi jeszcze powiedzieć, jak do końca będzie brzmieć płyta. Wiem, że chciałbym ją zróżnicować także pod względem instrumentalnym. Każdy utwór będzie trochę w innym składzie i będzie osobną opowieścią, a jednak te historie będą miały wspólną fabułę i na końcu splotą się ze sobą. To będzie pretekst do tego żeby zapraszać różnych muzyków do poszczególnych kompozycji. To daje większe możliwości twórcze, poszerza spektrum brzmienia. Chciałbym też, żeby poszczególne utwory wynikały z siebie nawzajem. Żeby po przeczytaniu całej książki można było powiedzieć, wow. Miejscami w basie, może skorzystam z brzmień a'la dubstep. Chodzi mi coś takiego czasem po głowie. No i na pewno płyta będzie bardziej drum'n'bass'owa.

Dlaczego akurat drum'n'bass, jak ci się to wpisuje w wielką historię jazzu, którą wykładasz i której czystości bywa, że mocno bronisz?

Czystości jazzu broni się niesłusznie Jazz zawsze był inteligentną miksturą. Powstał ze złączenia ragtime'u i bluesa, a także nawiązań do marszy orkiestr dętych z jednej strony i negro-spirituals z drugiej. Był muzyką do tańca. w latach trzydziestych rozbujał się bardziej, ale już wielu twórców nawiązywało do klasyki i klasycznych systemów kompozytorskich powiększając jednocześnie zespoły do big-bandów. Jazzmani grali tematy z broadway'u, często słuchali country i rhythm'n'bluesa. Potem nawiązania do muzyki latynoamerykańskiej, był Free Jazz, którego do głównego nurtu na pewno zaliczyć się nie da, a który mógł czerpać ze współczesnej klasyki jak u Cecila Taylora. Dalej nawiązania do rocka, w końcu do hip hopu, czy drum'n'bass'u właśnie w twórczości Jo Jo Mayera. Oczywiście jest mainstream, który jako taki ukształtował się ostatecznie w latach 80', choć w sumie nawet w 60' i mniej więcej od tamtego czasu się nie zmienia. To też uwielbiam i w takim zespole też gram, to Generation Next. Zawsze będzie popyt na nowy świeży powiew w obrębie głównego nurtu jazzu. Zawsze będzie mnie cieszyło granie w takich zespołach, bo na tym się wychowałem. Ale w tej chwili w zasadzie cała muzyka się ze sobą miesza, muzycy łączą różne gatunki tworząc swoje własne zupy. Ja robię taką, jaka to mi najbardziej smakuje.

Dużo uczysz, czy nie zabiera Ci to czasu, który mógłbyś przeznaczyć na koncertowanie? Granie w zespole to chyba Twoja największa pasja?

Tak, rzeczywiście uczę trąbki i historii jazzu już piąty rok we Wrocławskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Zbigniewa Czwojdy we Wrocławiu, także na Instytucie Jazzu w Katowicach, gdzie wykładam Historię Jazzu na dziennych oraz trąbkę na studiach zaocznych. Od tego roku uczę też na Instytucie Jazzu w Nysie trąbki, zespołów i podstaw improwizacji. Jest tego dużo, ale po pierwsze lubię uczyć i daje mi to radość i satysfakcję, a po drugie da się to godzić z koncertowaniem. Weekendy mam wolne. Niektóre wieczory w tygodniu też. Czasem jak trzeba, mogę się urwać z zajęć i jechać na ważny koncert. W sumie studenci też zyskują na tym, że ja koncertuję, bo przywożę im wiedzę i doświadczenie, którymi się z nimi dzielę. Nie da się jednak ukryć, że o ile uczenie muzyki to mój zawód, o tyle jej granie to także moje hobby i pasja.