Phicus – fauna i flora improwizacji w rozkwicie

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)

Phicus to nazwa, która pojawiła się na improwizowanej scenie katalońskiej dopiero w tym roku. Wszakże pod tą nazwą kryją się muzycy, którzy funkcjonują artystycznie nie od dziś. Doskonały perkusista Vasco Trilla, to z pewnością najbardziej znany u nas muzyk z tamtego rejonu świata (zaraz po Agusti Fernandezie!). Niemałym dorobkiem poszczycić się może także gitarzysta Ferran Fages, choć ten przede wszystkim na polu eksperymentalnej muzyki elektroakustycznej (choćby pokaźne portfolio dla angielskiej wytwórni Another Timbre). Wreszcie Alex Reviriego, najmłodszy w tym gronie, ale już niebywale kompetentny kontrabasista, bez którego trudno wyobrazić sobie dobrą płytę free jazz/ free improv, nagraną w stolicy Katalonii.

Debiutancka płyta tria Phicus, zatytułowana „Plom”, ukazała się wczesną jesienią tego roku, za pośrednictwem serii wydawniczej Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej.

Obecnie grupa przylatuje do Polski na trzy koncerty. Pierwszy odbędzie się w Łodzi (Format, 30.11), drugi w ramach warszawskiej edycji 13th Mózg Festiwal (Mózg Powszechny, 1.12), a mini trasę zwieńczy koncert poznański (Amarant, 3.12).

Na okoliczność tego wydarzenia przeprowadziłem wywiad z muzykami Phicus. Głównym odpytywanym był Reviriego, ale w odpowiedzi swoje bystre myśli wplatali też Trilla i Fages.

Alex, jak zauważyłem, improwizowana scena Barcelony jest rozległa, ale muzycy znają się wzajemnie bardzo dobrze. Skąd pomysł, by grać właśnie w takim układzie personalnym?

Improwizowana scena w Barcelonie rozrosła się w trakcie ostatnich lat, ale jest relatywnie mała, gdzie prawie wszyscy znają się wzajemnie, wielu muzyków gra i nagrywa w kilku różnych grupach. Oczywiście ten rodzaj endogamii ma swoje wady. Dość łatwo bezwiednie adaptować się do pewnych, spodziewanych ról, co kończyć się może ograniczaniem kreatywności lub poczuciem pewnej stagnacji, wynikającym z grania wiele razy w takich samych konfiguracjach osobowych. Ale pozytywne aspekty tego zjawiska, moim zdaniem, przeważają. To (relatywnie) ograniczone pole muzyków, w połączeniu z dającymi się ogarnąć rozmiarami samej Barcelony *), sprawia, iż łatwo jest rozwijać silne personalnie i muzycznie powinowactwa, nawet pomiędzy muzykami w różnym wieku i z różnym zapleczem muzycznym.  Moje relacje z Ferranem są dobrym tego przykładem; poza tym, że jesteśmy z różnych generacji, że mamy odmienne doświadczenia (Ferran jest kilka lat starszy ode mnie, jest też ekstremalnie ciekawym świata i świetnie zorganizowanym samoukiem awangardzistą, podczas, gdy ja jestem przykładem „dziwnego” produktu konserwatorsko-akademickiego), od czasu naszego pierwszego spotkania rozwinęliśmy silne powinowactwo, przede wszystkim oparte na tych samych zainteresowaniach i celach artystycznych.. Po miesiącach cotygodniowego grania w tym samym miejscu, relacje artystyczne przekształciły się w osobistą przyjaźń. Vasco to inna historia, ale takie same efekty. To jeden z najbardziej aktywnych i innowacyjnych perkusistów w Barcelonie. Grałem z nim razem dziesiątki, setki razy w różnych sytuacjach (sesje Discordian Records, koncerty, sesje organizowane przez El Pricto w klubie Soda Acoustic, itd.), nim odbyliśmy pierwszy odsłuch Phicusa. To fakt, Phicus to dobry przykład produktu, będącego konsekwencją sytuacji, o której rozmawiamy: znaliśmy się wzajemnie całkiem dobrze (tak osobiście, jak i artystycznie), nim zauważyliśmy, że założenie tej grupy było dobrym pomysłem.

Myślę, że dla Ferrana, który jest zaangażowany w inny rodzaj improwizacji, na przykład we współczesną, awangardową elektronikę, taki model grania jak w Phicus jest czymś nowym. Czy mam rację?

Jeśli spojrzymy na to, co dzieje się lub wydarzyło się w Barcelonie, odpowiedź brzmi: tak. Phicus podąża nowymi, nieodkrytymi ścieżkami, zwłaszcza, jeśli chodzi o walory brzmieniowe tej muzyki i jej wysoki poziom energetyczny. Fakt, że gitara nie jest zdominowana (dosłownie: „nieodurzona” - przyp.red.) przez efekty i podąża równolegle z kontrabasem i perkusją (jeśli nie grasz, nie ma dźwięku), sprawia, że Phicus daleki jest od zwyczajowego brzmienia „the power trio”, które na ogół mamy w głowach, gdy myślimy o tego rodzaju formacjach.

Istnieją także pewne kompozytorskie strategie nakierowane na inne sytuacje niż zwyczajowa akcja-reakcja, których wielu muzyków nie rozumie w kontekście muzycznej kreacji. Warto także podkreślić, iż Phicus udoskonala swoje brzmienie i rzemiosło muzyczne intensywnie na każdej próbie, od momentu, gdy ta koncepcja powstała w roku 2016. To kwestia trzech instrumentów, które sytuowane są w innych rolach, niż na ogół się spodziewamy, i to prawdopodobnie stanowi rodzaj nowego paradygmatu, który pcha Phicusa w kierunku tych horyzontów stylistycznych, o których wspomniałeś.

Skąd nazwa „Phicus”? Czy chodzi tylko o to, że to słowo dobrze brzmi, czy coś jeszcze? I ta chemia w tytułach utworów. Powinniśmy doszukiwać się jakiś niezwyczajnych doświadczeń?

(Vasco): Chcieliśmy krótkiej nazwy, niezwiązanej z tradycyjną muzyczną nomenklaturą: grupa, trio, projekt, itp. Szukaliśmy nazwy dla zespołu od momentu, gdy projekt zaczął swoje życie. „Phicus” brzmiał dla nas jako nazwa kompletnie niezwiązana z jakimkolwiek gatunkiem, szczegół, który może być interesujący w przyszłości. Jestem szczęśliwy myśląc, że pewnego dnia będę mógł powiedzieć moim wnukom, że grałem w bandzie, którego nazwą była roślina.

Tytuły utworów (chodzi o pierwiastki chemiczne – przy. red.), zostały pierwotnie zaproponowane przez Alexa. On ma obsesję na punkcie natury i procesów z nią związanych od młodości (prawdopodobnie to konsekwencja niemożności zrozumienia nauki na lekcjach w szkole), to stały element jego osobowości. Miał dwie grupy ze zwierzęcymi nazwami, także wiele z jego wczesnych kompozycji miało zwierzęta, rośliny i naturalne zjawiska w tytułach (koty, ptaki, trawa, meduza, wiatr, króliki). Elementy układu okresowego pierwiastków są po prostu logicznym rozwinięciem tych zainteresowań. My naprawdę czujemy pewną relację pomiędzy muzyką i jej tytułami, a także nazwą całej płyty: od pierwszego odsłuchu płyty, było jasne dla nas, że to siedzi w jej rdzeniu. A także ładnie brzmi.

Phicus często funkcjonuje koncertowo w formule trio plus jeden. Myślę tu na przykład o trasie koncertowej i nagraniach z Martinem Küchenem. Czy trio, to za mała grupa dla was, czy tylko poszukujecie dodatkowych wrażeń artystycznych?

Phicus to trio i bardzo lubimy tę formułę, ale jesteśmy zainteresowania rozwojem, czerpaniem korzyści z wszechstronności, jaką daje nam granie z dodatkowym muzykiem. Instrumenty dęte dają nam dodatkowe możliwości brzmieniowe, które poszerzają muzyczny język, który chcemy zgłębiać. Ale to dla nas ważne, by pozostać identyfikowani jako trio.

W tym szczególnym przypadku, związanym z Martinem Küchenem, szukaliśmy muzyka, którego osobisty język mógłby dobrze komponować się z naszą poszerzoną paletą brzmieniową, ale także muzyka z silnym charakterem, stanowiącym wyzwanie dla nas, muzyka, który wyrzuci nas ze strefy komfortu. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej trasy i niebywale podekscytowani nadchodzącą wspólną płytą (prawie zakończyliśmy wczoraj proces miksowania tego nagrania).

W jednej z recenzji Waszej pierwszej płyty, dziennikarz napisał, że drugi utwór na płycie („Plom 1”) jest „może najbardziej punk rockową improwizacją, jaką słyszeliśmy w tym roku”. Co myślicie o tej punkowej konotacji? Czy graliście tę muzykę w młodości? (wiem, że Vasco grał death metal!).

(Ferran): Być może winniśmy rozważyć, jakie to konkretne odniesienia stylistyczne pojawiły się w głowie dziennikarza, gdy pisał tego słowa. Jakkolwiek, jeśli chcielibyśmy uniknąć pytania retorycznego, to rzecz jasna łatwo zrozumieć, iż ktoś używa takiej etykiety, by nas kategoryzować. W mojej opinii „Plom 1” i „Plom 2”, to dwa przykłady tego, co mogłoby być hipotetycznym mostem pomiędzy free jazzem i surową energią rocka. Jeśli miałbym być bardziej precyzyjnym, powiedziałbym, że to rodzaj „niedbałej: gitarowej energii, kojarzonej z brzmieniem amerykańskich bandów z lat 80., takich, jak Fugazi, czy też naszego ukochanego The Ex **). Ale muszę też przyznać, nigdy nie siedziałem w tej muzyce na tyle mocno, by móc przyznać, że miała na mnie realny wpływ. Nie grałem punk rocka w mojej młodości, gram go teraz, w piątej dziesiątce mojego życia.

(Alex): Pierwsza grupa, w której grałem, to było coś w rodzaju punkowej załogi nastolatków. Potem, w latach, które muzycznie mnie kształtowały, grałem mnóstwo rocka i metalu (od coverów Led Zeppelin, po tak niechlujne i szalone grupy death metalowe, jakie tylko można sobie wyobrazić). Nigdy nie siedziałem mocno w punk rocku, ale absolutnie uwielbiam europejski black metal lat 90., także wczesny amerykański death metal (wciąż nie potrafię zrozumieć, jak coś tak dobrego, jak „Blessed Are Sick” jest zakazane ***), a także wszystko, co generalnie nazywamy muzyką „noise” (japońska wersja, „harsh noise”, „power electronics”…). Ostatnimi czasy dobrze odnajduję się w trendzie doom i pozostaję pod dużym wpływem takich muzyków, jak Dylan Carlson, czy Electric Wizard.
Tak więc, według mnie, to oczywiste, że te doświadczenia w pewnym stopniu znajdują odzwierciedlenie w naszej muzyce.

Rodzaj pytania o filozofię improwizowania. Jakie sprawy są najważniejsze w procesie improwizacji, zwłaszcza swobodnej improwizacji?

Natura improwizacji jest zawsze czymś niejasnym i trudnym do ogarnięcia. W naszym specyficznym wypadku, chcieliśmy rozwijać szczególny rodzaj „phicusowego” języka, który wypływa ze stosowanych przez nas indywidualnych środków wyrazu, ale który sprawia jednocześnie, że to po prostu spotkanie Fagesa, Reviriego i Trilli. Dobrym przykładem może być choćby słuchanie jednocześnie płyt „Völga” ****) i “Plom”. Zauważmy, iż 50% składu kwartetu Völga, to 66% składu tria Phicus, zatem tym bardziej interesującym jest dostrzeżenie, jak bardzo różnią się od siebie te płyty (mimo, iż obie grupy grają muzykę całkowicie improwizowaną, nagraną w tym samym studiu, tego samego roku). Podczas, gdy muzyka Völgi płynie spokojnym strumieniem, po ciemnym krajobrazie, z pewną dozą folkowego piękna, ukrytą w muzycznych zakamarkach, Phicus dla odmiany jest przykładem zderzenia różnych sił, czasami rodzajem delikatnej równowagi na skraju chaosu, innym razem dziwnego i upartego tańca tajemniczych postaci (całe zdanie w dosłownym tłumaczeniu – przyp. red.). Te różnice ujawniają zasadniczą kwestię, o którą pytasz, co takiego kontekst i intencje czynią w procesie wolnej improwizacji: mogę być relatywnie gotowy na akt spontaniczności, ale wydarzenia wokół filtrują „znaczenie” mojego działania i dają informację zwrotną, która wpływa na moje kolejne decyzje (warunkuje to, co zdarzy się potem), tworząc bardzo szczególne i indywidualne okoliczności.

Dziękuję Wam bardzo za rozmowę i do zobaczenia na koncertach w Polsce!

*) miasto jest tak naprawdę bardzo duże, ale świetnie skomunikowane (zwłaszcza licznymi liniami metra)

**) The Ex, to oczywiście załoga holenderska. Myślę, że Ferran wie o tym doskonale. Przy okazji, to z pewnością ulubiona punkowa grupa muzyków improwizujących.

***) nie czuję się kompetentny, by ten temat zgłębić i wyjaśnić Czytelnikom, a Alexa dalej nie odpytywałem, gdyż z punktu widzenia muzyki Phicus i tego wywiadu, nie jest to kwestia szczególnie istotna.

****) Kwartet w składzie: Fernando Carrasco, Ivan Gonzalez, Alex Reviriego i Vasco Trilla. Ich debiutancka płyta także ukazała się w tym roku, również w ramach polskiego wydawnictwa Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series.