Personalne eksploracje - rozmowa z Maciejem Garbowskim

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Gosia Frączek

Poprzednią płytą RGG świętowało swoje dziesięciolecie. Czy mieliście potem męską rozmowę: co dalej z zespołem? Powstała nowa koncepcja, której efektem jest udział w zespole Łukasza Ojdany i, w nieco innej roli, Karola Szymanowskiego?

Maciej Garbowski: To były raczej „ciche rozmowy“ na zasadzie wewntętrznych przemyśleń i rozterek. Nigdy personalnie nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, lecz patrząc na to z perspektywy czasu widzę, że każdy z nas na chwilę zatrzymał się w zadumie i dylemacie. Efektem każdego wydawnictwa płytowego RGG były zawsze pomysły na nową produkcję. W tym wypadku jednak dylematów bylo zdecydowanie więcej – artystycznych i w konsekwencji osobowościowych. Koncepcja płyty Szymanowski zaczęła się pojawiać w momencie dla RGG najtrudniejszym. Ja osobiście miałem wewnętrzne poczucie, że tak ambitne założenie może być naprawdę trudne do realizacji. Skutkiem tego stanu rzeczy było stopniowe rozminięcie naszej koncepcji artystycznej względem Przemka Raminiaka i jego pomysłu na własnej artystyczne „ja“. Nowy zamysł RGG i niezwykle czynny udział Łukasza sprawiły, że przygotowania nabrały błyskawicznego tempa, a efektem jest szósty w dyskografii tria album „Szymanowski“.

Poprzedni rok był dla Ciebie chyba w pewien sposób przełomowy - płyta Elements, zapowiedź wielkiego przedsięwzięcia z muzyką Witolda Lutosławskiego. Co sprawiło, że tak doświadczony muzyk jak Ty w pewnym momencie zdecydował, że idzie na swoje?

Poprzedni rok faktycznie był pod wieloma względami przełomowy. Doświadczenia związane ze zmianami w RGG sprawiły, że każdy z nas poczuł się silny również, jako jednostka. Poza tym ze zbyt wielu rzeczy w życiu zawodowym dotychczas zrezygnowałem, aby nie dokonywać samorealizacji nie tylko na polu RGG, ale i mojej koncepcji spod znaku IMP [autorska inicjatywa muzyczna Macieja Garbowskiego: International Music Project; przyp. red.], której pierwszym owocem stała się właśnie płyta “Elements”.
Uważam, że dopóki działaniom artystycznym przyświeca najważniejszy cel, jakim jest SZTUKA, to nie może być mowy o konflikcie interesów. Jestem równorzędnie zaangażowany czy wręcz pochłonięty działaniami RGG oraz IMP, z tą różnicą, że w IMP działam w pojedynkę. Ponadto uważam że indywidualność (w tym wypadku wydawnicza – z moim nazwiskiem na okładce), zawsze skłania słuchacza do poszukiwań. Jeśli ktoś natknął się na “Elements”, to zainteresuje się również “Szymanowskim”… i na odwrót.

Płyta Elements zrobiła na nas w redakcji bardzo duże wrażenie. Czy zawsze tkwiła w Tobie taka wolna muzyka, czekała na uwolnienie, czy był to bardziej efekt spotkania tu i teraz? Jak zaczął się ten projekt i czy będzie kontynuowany?

Faktycznie “Elements” jest wynikiem wewnętrznej potrzeby muzycznego szaleństwa. Uważam, że kształt tego i kolejnych projektów jest zawsze wynikiem dotychczasowych dokonań i ich dalszego rozwoju na całej szerokości pola moich działań. Wielką zaletą Take Five Europe [wspólnej inicjatywy największych europejskich festiwali jazzowych, którego celem jest wsparcie i integracja najzdolniejszych muzyków jazzowych z Polski, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii i Norwegii - Maciej Garbowski reprezentował Polskę razem z Maciejem Obarą w pierwszej edycji tego przedsięwzięcia - przyp. red.] jest możliwość poczucia się jak indywiduum, na którym skoncentrowana jest uwaga i chęć wsparcia. Dla mnie to bezcenne doświadczenie i możliwość spersonalizowania bezimiennych jak dotąd znajomości branżowych i kontaktów międzynarodowych; a w promocji polskiej muzyki improwizowanej bardzo tego brakuje. Przełamanie bariery bezimienności było podstawą ukierunkowania moich działań.

 

Kolejnym Twoim przedsięwzięciem jest projekt Lutosławski. Jak dogadujesz się z głosem Pana Witolda w Twojej głowie? No i skąd on się tam wziął? Nie bez kozery studiowałeś na raz i klasykę i jazz?

Muszę dodać, że w kolejce stoi jeszcze pan Ivann Cruz, czyli współtwórca polsko-fińsko-francuskiego kwartetu Garbowski – Cruz Quartet. Umówmy się, że ten kwartet będzie niezapowiadaną niespodzianką. Co do Lutosławskiego, to jego osobowość istniała w mojej drodze od bardzo długiego czasu. Inspiracja jego twórczością kameralną wzmogła się, kiedy będąc kontrabasistą Orkiestry Kameralnej Aukso miałem możliwość wykonywać jego dzieła i dotknąć od strony praktycznej jego artystycznej koncepcji. Co do studiów instrumentalnych, literatura kontrabasowa często opiera się na transkrypcjach utworów wiolonczelowych. Nie mogę odżałować, że nikt nie opracował Koncertu Wiolonczelowego W. Lutosławskiego na kontrabas. Choć z drugiej strony – trudno powiedzieć czy byłby wykonalny.

Co to bedzie?! Niedawno do projektu Lutoslawski dołączył jeszcze Cezary Duchnowski, co  właściwie uczyniło Was jeszcze bardziej nieprzewidywalnymi.

To prawda. Lutosławski Collective jest osobliwą formacją, nie tylko ze względu na obecność dwóch kontrabasów [obok Macieja Garbowskiego w projekcie uczestniczy także Anders Jormin]. Zestawienie artystów nie jest jednak w żadnej mierze przypadkiem. Obecność Andrzeja Bauera – wybitnego wiolonczelisty i eksperta ds. muzyki Lutosławskiego podkreśla szeroki zasięg muzycznego rażenia. Cezary Duchnowski natomiast dokona niezbędnego spojenia brzmieniowego na miarę efektów brzmieniowych, jakie Witold Lutosławski osiągał chociażby w kompozycji Mi-Parti. Andrzej i Cezary od wielu lat współpracują ze sobą, co również ma znaczenie dla spójności projektu.

Współpracujesz dużo z muzykami ze Skandynawii. Z zewnątrz wydaje się to bardzo specyficzna scena - z jednej strony do pozazdroszczenia zjednoczona ponad pokoleniowo - z drugiej strony często młodsi muzycy zdają się być pod dużym wpływem wielkich mistrzów. Czy też tak to odbierasz, czy po prostu współpracujesz z konkretnymi  muzykami a nie z "przedstawicielami sceny"?

W tym miejscu musiałbym sięgnąć pamięcią do pierwszych inspiracji RGG, a właściwie do momentu przełomu w rozumowaniu przez nas muzyki improwizowanej. Tym przełomem były pierwsze dźwięki płyty “Serenity” Bobo Stensona. Pierwsza płyta RGG to też “Scandinavia”, więc nawiązanie jest wręcz dosłowne.  Naturalną koleją rzeczy jest zgłębianie muzyki z tego zakątka świata, choć muszę powiedzieć, że od dawna nie ograniczamy rejonu poszukiwań do obszaru półwyspu skandynawskiego. Tak jak 10 lat temu powiedział mi Anders Jormin, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy w Göteborgu, to nieprawda, że muzycy skandynawscy w ogólnym ujęciu są tacy “wyjątkowi”. Wyjątek stanowią właśnie ci artyści, w których drzemie silna artystyczna tożsamość narodowa. W każdym europejskim kraju są tacy artyści, w estetyce których można dostrzec znacznie więcej niż passing, pentatonika czy przysłowiowa “kwinta w lewej” i właśnie tego typu personalne eksploracje są źródłem przypływu nowej energii. Dlaczego zatem Skandynawia? Otóż muzyka skandynawska jest bardzo dobrze promowana, dotowana przez państwo – stąd tak liczna obecność np. artystów norweskich w wytwórni ECM. To z kolei ułatwia dostępność do artystów wysokiego szczebla, choć ich nazwiska są często niemożliwe do wymówienia. Faktycznie RGG odbyło w 2006 i 2007 roku trasę z Thomasem Gustafssonem, a gościem na płycie “Elements” jest Jon Fält, jednakże jest to wynikiem rozciągnięcia  “pajęczej sieci” poszukiwań, które swój początek miały 12 lat temu za sprawą Bobo Stensona.

Choć to fatalne pytanie, myślę, że jesteś jego właściwym adresatem: jak patrzysz na dzisiejszą jazzową scenę w Polsce - z jednej strony dość zakonserwowaną w mainstreamie i muzyce wyuczonej w szkole, z drugiej scena niezależna, często niewykształcona i niekiedy równie hermetyczna jak ta pierwsza. RGG jak i chociażby Elements wydają się być ponad to, ale przez to nie jesteście tez ani z jednymi ani z drugimi.

Uważam, że coraz bardziej od tej sceny się oddalam – muzycznie, mentalnie i sentymentalnie. Być może dzieje się tak za sprawą skutecznej eksploracji europejskiej sceny jazzowej (m.in. dzięki udziałowi w Jazz Plays Europe i Take Five Europe). Najnowsza płyta RGG “Szymanowski”, która nie jest z założenia żadnym “manifestem wyobcowania” (choć być może jej treść będzie tak odbierana przez tzw. “szperaczy”) jest tego najlepszym przykładem. Personalnie, nie pamiętam czy kiedykolwiek poddawałem polską scenę jazzową jakimś analizom. Najwidoczniej nie było takiej potrzeby.

Take Five Europe, międzynarodowe projekty, granty, widzieliśmy się niedawno na targach w Bremie - czy muzyk musi być dziś po trochu (albo i nie po trochu) biznesmenem? Czy ma to Twoim zdaniem więcej plusów czy minusów?

Jak widać, stało się to pewnym wymogiem rynkowym. Trzeba jednak uważać, żeby promocja i biznes nie stały się celem, przysłaniając aspekt wartości twórczej. Będąc w Bremie na targach JazzAhead sam na pewno byłeś w stanie dostrzec rozbieżności – często im artysta był lepiej promowany podczas showcase’ów, tym niższy poziom reprezentował. Myślę, że złotym środkiem jest sytuacja, w której artysta pozostaje człowiekiem i jest w stanie w normalny ludzki, pozbawiony pompatyczności sposób opowiadać historię swojego muzycznego życia. Wymogiem dzisiejszych czasów jest umiejętność wydobycia się z tworczej hipnozy i pokazania swojego ludzkiego oblicza. Wyobcowanie zazwyczaj skutkuje niedostępnością. Daleko mi do bycia muzycznym biznesmenem (choć na tym polu aż roi się od wzorców), ale uważam, że w codziennym grafiku należy planować czas poświęcany na autopromocję, bez której nasza sztuka ma zdecydowanie mneijsze szanse ujścia.

Zaczęliśmy rozmowę od przełomów, ale nie mogę nie spytać Cie o Twój samochód. Czy wciąż jeździsz beczką? Jak się ona miewa?

Oj, to pytanie raczej w kierunku Piotra Damasiewicza. Ja nigdy nie miałem “beczki”. Choć srebrna “landara” Piotra dzielnie służyła podczas mikrotrasy z programem “Elements”, to bytowanie tego pojazdu już dawno się zakończyło. Obecna beczka Damasia jest czerwona, ale niewiele mi wiadomo na jej temat. Skoro pytasz o motoryzacje, to już dawno przestałem się przejmować tym, czym jeżdżę. Dzięki temu oszczędzam sporo czasu, nie grzebiąc bez sensu w internecie w poszukiwaniu wymarzonych czterech kółek…. lub  w poszukiwaniu części. ;)

18 czerwca zobaczymy i usłyszymy Cię w Warszawie w studio Polskiego Radia im. Władysława Spielmana wraz z Lutosławski Collective. Nie odpuszczę tak łatwo niezapowiedzianej niespodzianki czyli Garbowski – Cruz Quartet - na co jeszcze mogą w tym roku liczyć entuzjaści Twojej muzyki?

O Garbowski-Cruz Quartet wspomniałem w kategorii niespodzianki, ponieważ wszyscy byliśmy zaskoczeni tym, jak bardzo instensywnym wyrazowo stał się współ-komponowany materiał muzyczny. Poza tym już dawno marzyłem o spotkaniu na jednej scenie z Sonny'm Heinila - fińskim saksofonistą i flecistą [14 czerwca panowie zagrają w duecie w Zabrzu, przyp. red.]. Wszystko to doszło do skutku przede wszystkim dzięki wielkiemu zaangażowaniu francuskiego stowarzyszenia MUZZIX, która umożliwiła mój dwutygodniowy pobyt we Francji połączony z koncertami i nagraniem studyjnym. Efekt płytowy już niebawem.

Ponadto między 10 a 12 października w ramach festiwalu AdLibitum wystąpi projekt "Elements" w nowej odsłonie. No i rzecz jasna RGG - szykujemy cykl koncertów w Azji. Na razie wiadomo, że wystąpimy w Korei podczas Jarasum Jazz Festival. zapraszam na nową stronę RGG pod adresem www.rggtrio.com [a my także polecamy www.maciejgarbowski.com przyp. red.]

Dziękuję za rozmowę.

 

MACIEJ GARBOWSKI - Absolwent Instytutu Jazzu (2004 r.) oraz Wydziału Instrumentalnego (2005 r.) Akademii Muzycznej w Katowicach. W latach 2002 - 2005 członek Orkiestry Kameralnej Aukso pod kierunkiem Marka Mosia. Współtwórca uznanego w kraju i zagranicą tria RGG w 2001 r. Pomysłodawca i realizator projektu iMp International Musical Project. Od 2007 r. Wykładowca klasy kontrabasu i gitary basowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Członek projektu Tomasza Stańko New Balladyna Quartet.
  
Laureat licznych nagród, m.in.: I Nagroda na Bielskiej Zadymce Jazzowej w 2002 oraz 2007 r., II miejsce oraz Nagroda Publiczności na XXVII Internacionale Festival de Jazz w Getxo (Hiszpania) w 2003 r., nagroda „Klucz do Kariery” na festiwalu Pomorska Jesień Jazzowa w 2003 r., Jazzowa Płyta Roku w rankingu dziennika Rzeczpospolita oraz Radia Jazz (RGG - Unfinished Story), nagroda „Melomani 2008” dla najlepszego polskiego albumu jazzowego (RGG - Unfinished Story).
Współpraca: RGG, Maciej Obara Trio, Orkiestra Kameralna Aukso, Tomasz Stańko, Terje Rypdal, Thomas Gustafsson, Jon Fält, Antoine Roney, Jan „Ptaszyn” Wróblewski.