Ole Morten Vågan – w każdej minucie podejmuję muzyczne wybory

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

O świątecznych hitach uchem jazzmana, albumie Maciej Obara Quartet - „Unloved”, legendzie ECM a także swoim sposobie na tworzenie muzyki improwizowanej słów kilka, w świątecznej rozmowie z norweskim basistą – Ole Morten Våganem.

Maciej Obara w jednym z wywiadów stwierdził, że brzmienie kwartetu na albumie „Unloved” jest lepsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Zgadzasz się z tą opinią?

Zgadzam się, że brzmienie kwartetu na płycie „Unloved” jest zdecydowanie inne niż na naszych poprzednich nagraniach. Płyty live były zdecydowanie surowsze, nieprzetworzone, miały w sobie inny rodzaj energii pochodzącej głównie od publiczności. Muzyka na „Unloved” jest zdecydowanie bardziej skupiona na czystym brzmieniu, a kompozycje mają bardziej duchowy, wewnętrzny charakter. Nigdy wcześniej nie graliśmy w taki sposób i bardzo mi się to podoba.

To prawda. „Unloved” to bardzo intymny album z mocno spersonalizowanym brzmieniem. Jak wiele z tego osobistego podejścia do muzyki pochodzi od Ciebie?

Myślę, że w tym zespole wszyscy muzycy mają swój osobisty, unikalny styl ekspresji. Nie sądzę, by w Norwegii można było dziś znaleźć pianistę takiego jak Dominik Wania lub saksofonistę jak Maciej. Z Gardem gram od wielu lat i jestem w pełni przekonany jak wiele swojego stylu i języka muzycznego wkłada zarówno w grę na perkusji, jak i tworzoną muzykę w ogóle. Jeśli chodzi o mnie, chciałem by brzmienie na „Unloved” było silne i mocne, bez konieczności bycia głośnym przez cały czas. Oprócz tego, do każdej muzycznej sytuacji staram się podejść z nastawieniem, które do niej pasuje. Wiem z doświadczenia, że gdy próbuje się na siłę włączyć określoną energię i nastrój do muzyki, która tak naprawdę tego nie potrzebuje – efekt końcowy jest zwyczajnie opłakany. Kończy się tak, że wychodzisz na upartego gościa, który w gruncie rzeczy w ogóle nie słucha innych muzyków. To się nie sprawdza.

A jak przebiegała współpraca z Maciejem Obarą?

Podczas tej sesji, Maciej był dla nas bardzo wyrozumiały jako lider. Dał nam wiele osobistej wolności, ale właściwie zawsze to robi. W gruncie rzeczy, z jego strony to też bardzo odważne działanie. Pomyśl o tym w ten sposób, że Maciej włożył swoją osobistą muzykę w ręce innych muzyków. Od kilku lat Dominik, Gard, Maciej i ja gramy wspólnie, po takim czasie wytworzyło się między nami pewnego rodzaju zaufanie do muzyki, jaką tworzymy. Myślę, że wszyscy staramy się używać naszych osobistych muzycznych doświadczeń, by dać wrażenie wspólnej muzycznej impresji.

To pierwszy album nagrywany dla ECM. Czy wcześniej współpracowałeś z tą wytwórnią? Jakie są Twoje wrażenia z legendarnego ECM?

Brałem udział w kilku nagraniach dla ECM, ale sesja „Unloved” była wyjątkowa. Po raz pierwszy Manfred był bezpośrednio zaangażowany, gdy byliśmy w studio. Po tylu latach słuchania płyt z ECM, muzyk nabiera też specyficzną perspektywę. W końcu nagrywa w legendarnej wytwórni, która współpracowała z jego muzycznymi idolami. To wytwarza pewnego rodzaju presję. Ciężko od tego uciec, ale ja w momencie gdy gram na instrumencie staram się raczej o tym nie myśleć. Jeśli za dużo myślę o wielkich nazwiskach ECM, wówczas nie mam wystarczająco dużo energii by skupić się na muzycznych wyborach, które muszę podejmować w każdej minucie.

Polscy słuchacze znają Cię również z projektu Trondheim Jazz Orchestra. Jak się czujesz jako lider tego projektu?

Trondheim Jazz Orchestra to wymarzony zespół i sytuacja dla każdego lidera. Możesz pisać dowolną muzykę, wybierać zespół który Ci najbardziej odpowiada, ponieważ nie mamy żadnych stałych członków zespołu. Moja osobista historia z Trondheim Jazz Orchestra trwa od 2002. To dla mnie sposób na poznanie i docenienie wielu muzyków z Norwegii i Skandynawii, ale także międzynarodowej sceny. Dzięki Trondheim Jazz Orchestra poznałem też kompozytorów takich jak Eirik Hegdal i Erlend Skomsvoll, którzy nauczyli mnie praktycznie wszystkiego  na temat współpracy z dużym zespołem. Obecnie miksujemy kolejny album, który po raz pierwszy zawiera wyłącznie moje kompozycje. Jestem ekstremalnie podekscytowany tą sytuacją i uważam się za wielkiego szczęściarza, że mogę współpracować z TJO.

A co Ty dałeś TJO?

Trudne pytanie! Myślę, że TJO głównie dostaje sposób, w jaki komponuję i moje osobiste muzyczne wizje. Choć tak naprawdę wielu muzyków angażuje się w tę muzykę i o wielu członkach TJO mógłbym powiedzieć dokładnie to samo. Jako kompozytor  wiem, że należy zawsze kierować się swoim prywatnym podejściem do muzyki, nie robić muzyki „książkowo”, według jakichkolwiek zasad, stworzonych przez kogoś innego. Nigdy nie napisałbym dobrego kawałka w stylu Count Basie, nawet jeśli spędziłbym nad tym całe swoje życie. Poza tym, on napisał już to wspaniale, więc jaki jest sens go kopiować? Moje ulubione nagrania zespołów jazzowych to takie w których osobowość muzyków przebija się przez muzykę. Ellington, Mingus, The Jazz Composers Orchestra, The Brotherhood Of Breath – wszyscy oni mieli tę jakość.  Więc idę tą drogą, chcę pisać muzykę, która mnie wyraża mnie i brzmi jak cały zespół. Nie wiem, czy dzięki temu zawsze odnosimy wielki sukces, ale sądzę że szanse są znacznie większe w ten sposób.

Jesteś także basistą w zespole Motif. To chyba Twój najbardziej eksperymentalny projekt. Nie masz czasem wrażenia, że muzyka, którą prezentuje Motif jest nieco trudna dla publiczności? Jaki jest klucz do słuchania tak zaawansowanego jazzu?

Niestety, ale muszę się przyznać, że gram w jeszcze mniej łatwych do zrozumienia i bardziej eksperymentalnych projektach niż Motfi. Tworzę tę muzykę, ponieważ przede wszystkim uważam to za niewiarygodnie interesujące. Zawsze uwielbiałem brzmienie, które otwiera mi głowę. Jako muzyk, od dawna szukałem nowych sposobów na dotarcie i improwizację. Taka muzyka przede wszystkim dociera do pewnego kręgu słuchaczy, choć ta grupa jest bardzo zróżnicowana i tak naprawdę nigdy nie wiem kto w niej będzie. Jeśli piszę muzykę ze świadomością, że spodoba się ona dużej publiczności, równie dobrze ta sama grupa może słuchać zupełnie czego innego i odrzucić moją twórczość. Ojciec mojego przyjaciela całe życie pracował w ubezpieczeniach i po 40 latach nagle, niespodziewanie został zwolniony. Wówczas stwierdził, że w pracy trzeba robić to co się kocha, ponieważ ostatecznie i tak zawsze mogą cię zwolnić. A co wtedy? Przede wszystkim, tworzę więc improwizowaną muzykę bo kocham to robić a każdy, któremu się to podoba jest przeze mnie zaproszony do słuchania. Nie ma dla mnie znaczenia czy mojej muzyki słucha 100, czy 100 000 osób (choć prawdopodobnie będzie to jakieś 50 osób ☺ ), ale tak jak długo mogę dzięki temu w jakiś sposób przeżyć, nie ma dla mnie innego sposobu na życie. Czasami najlepszy koncert to taki, który gra się dla 15 osób.

Zawsze zastanawiam się, czy muzycy jazzowi jak Ty słuchają kolęd podczas Świąt. Inaczej mówiąc, czy jesteś w stanie słuchać tych wszystkich hitów świątecznych, opartych maksymalnie na trzech akordach?

Kocham Święta Bożego Narodzenia. Jeśli ma się rodzinę tak jak ja, to przecież niemożliwe, by uniknąć tej świątecznej atmosfery. Poza tym moje dzieci wzięłyby mnie za zrzędliwego idiotę, jeśli zacząłbym narzekać na święta. Dla mnie Boże Narodzenie kojarzy się z ludźmi słuchającymi jazzu, choć tak naprawdę nie zdają sobie z tego sprawy. Frank Sinatra, Nat King Cole, Ella, Bing Crosby. Ich kolędy i piosenki świąteczne zawierają co najmniej 13 akordów, z całą gamą symboli i numerów, zmiany kluczy, dodatkowe interwały. Jak można tego nie lubić? Z drugiej strony, otaczają nas dziś aranżacje bardzo ubogie, nowe uproszczone wersje zaserwowane przez gwiazdy danego miesiąca, bądź Kenny’ego G, lub ostatnio Seal’a, który wskrzesił ostatnio Sinatrę. Nie do końca mi się to podoba, ale też nie przeraża mnie to do cna. W swoim życiu zagrałem zbyt dużo jobów weselnych ☺