Nie traktujmy klasyki śmiertelnie poważnie - wywiad z Caecilie Norby - jedną z gwiazd festiwalu Jazz Na Starówce 2011

Autor: 
Maciej Nowotny
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Maciej Nowotny: Z tego co wiem  na dzisiejszym koncercie zaśpiewasz głównie piosenki ze swojego najnowszego albumu zatytułowanego „Arabesque”. Stąd moje pierwsze pytanie: skąd taki tytuł płyty?

Caecilie Norby: Słowo arabeska oznacza stworzenie czegoś pięknego z rzeczy już znanej. Można powiedzieć, że bierzemy kawałki muzyki  np. klasycznej, Ravel, Debussy, Rimsky-Korsakov, pozbawiamy ja rozbudowanej orkiestracji, by wydobyć  prostą melodię i dokonujemy jej interpretacji w języku muzyki naszych czasów, łącznie z dodaniem tekstu, który sama piszę. Zatem widzisz, że mój album to tak naprawdę arabeska na temat czegoś innego…

M.N.: Wspomniałaś o inspiracji muzyką klasyczną, padło kilka nazwisk, ale ja chciałbym do nich dodać jeszcze jedno, mianowicie Erika Satie, którego jedno z Gymnopediów odnalazłem na Twojej płycie…

C.N.: Ach! Jak się cieszę, że o tym wspomniałeś… bo to był w ogóle pierwszy utwór jaki powstał na tę płytę… także do niego napisałam słowa i na płycie nosi on tytuł  „No Air”… to był tak naprawdę pierwszy utwór, który uzmysłowił mi, że pracując w taki sposób mogę odkryć coś nowego. Kochałam muzykę Satiego od zawsze, ale nie myślałam, żeby w jakiś sposób sama ją wykorzystać. Żeby go zagrać na fortepianie tak dobrze jak należy, musiałabym ćwiczyć codziennie chyba z 15 lat. Wiesz o tym, że jestem kształconym klasycznie muzykiem?

M.N.: Tak, słyszałem…

C.N.: Moja matka była śpiewaczką operową, a ojciec kompozytorem i chcieli bym ja także była muzykiem, grała na instrumencie, ale… byłam zbyt leniwa (śmiech). Ale kiedy napisałam słowa do tej melodii, to odważyłam się ją zaśpiewać, muzyka ta stała się moja, przez to, że opowiedziałam ją po swojemu. I wtedy dotarło do mnie, że to jest właśnie jazz, esencja tego co jest w nim najpiękniejsze i że dzięki temu, paradoksalnie, wyrażam też miłość wobec muzyki klasycznej, w której otoczeniu wyrastałam. Zaczęłam w podobny sposób przetwarzać melodie innych kompozytorów muzyki klasycznej, przy czym szukałam w całej tej muzyce, od muzyki dawnej po współczesną, ale w końcu wybrałam tych twórców, o których Ci wspominałam. Kiedy ten wybór już został dokonany i zaczęłam go analizować to okazało się, że wszystkie te utwory zostały napisane przez tych kompozytorów w Paryżu w bardzo niewielkim odstępie czasu, bo w ciągu około 12 lat, od 1887 do 1900 roku. To coś niezwykłego!

M.N.: Właśnie dlatego pytałem o to, bo nie ma co ukrywać, że w całej klasyce trudno znaleźć utwór, brzydko mówiąc,  bardziej zgrany i podjęłaś wielkie ryzyko mierząc się z nim…

C.N.: Wiem, masz rację, byłam tego w pełni świadoma, ale zdziwisz się nieco tym, co Ci powiem: ośmieliłam się to zrobić, bo sprawiało mi to przyjemność. Byłam bardzo egoistyczna, wręcz bardzo zadufana w sobie, bo mówiłam sobie, że jestem jedną z nielicznych, które ze względu na swoje klasyczne wykształcenie, mogą (z naciskiem) to zrobić… i powiem Ci, że wiele osób zareagowało bardzo negatywnie… mówiło mi,  nie rób tego… ale tak jak Ci wspominałam, zostałam wychowana na klasyce, ale rodzice nauczyli mnie też by nie traktować jej zbyt… poważnie!

Problem z klasyką leży w tym, że wielu ludziom nie mieści się w głowie, że można ją przetwarzać, zmieniać, interpretować. Uważają, że nie można się z niej śmiać, że należy do nie podchodzić jedynie śmiertelnie poważnie, natomiast ja traktuję klasykę z wielkim szacunkiem, ale nie chcę być aż tak poważna (śmiech).

M.N.: Nie ma co ukrywać, że taka postawa jest tym właśnie za co i ja kocham jazz Caecilie! (śmiech obopólny) Przejdźmy teraz do zespołu jaki przywiozłaś z sobą do Warszawy, bo jest on, krótko mówiąc, nie z tej ziemi! Jak zdołałaś zebrać tak wybitny skład i co dla Ciebie oznacza gra z takimi muzykami?

C.N.: To dla mnie najważniejsza rzeczy w tym wszystkim, bo nie ma dla muzyka wspanialszej rzeczy jak śpiewać i grać z tymi, z którymi sobie wymarzył. A w moim przypadku tak jest!

M.N.: Pozwól, że przypomnę: Lars Danielsson, Jacob Karlzon i Morten Wassard Lund…

C.N.: Tak! To są wszystko gwiazdy światowego formatu! Zatem wspólne granie z nimi na scenie to jest dla mnie rodzaj szkoły i to szkoły wyższej, najwyższej, mnóstwo się od nich uczę, mamy mnóstwo improwizowanych sesji, nie musimy wszystkiego planować, bo oni mają to „czucie” muzyki, bo oni potrafią tworzyć muzykę „tu i teraz”, dzisiejszy koncert nie będzie kopią wczorajszego, absolutnie nie!

M.N.: W Twoim śpiewaniu odnaleźć można echa sztuki wielkich jazzowych śpiewaczek z przeszłości, dlatego chciałbym zapytać Cię, która z nich była dla Ciebie inspiracją, która z nich jest Twoją ulubioną?

C.N.: Kiedy byłam małą dziewczynką w domu moich rodziców, jak wiesz śpiewaczki operowej i kompozytora muzyki klasycznej, to w naszym domu byłam tylko jedna (śmiech) płyta z muzyką inną niż poważna. Tą płytą był album amerykańskiej wokalistki jazzowej Nancy Wilson. Wiesz jakie są dzieci: właśnie dlatego, że ta płyta była taka inna niż wszystkie, zakochałam się najpierw w Nancy Wilson, potem w jazzie, a w końcu w jazzowym śpiewaniu! Potem przyszło oczywiście wiele kolejnych fascynacji takimi postaciami jak Sarah Vaugham, Aretha Franklin, Joni Mitchell, Betty Carter… Jest ich tak wiele, że nie potrafię ich wszystkich wymienić…

M.N.: Zbliżamy się do końca naszego wywiadu, koledzy z redakcji jazzarium.pl poprosili, abym zadał Ci następujące, prywatne pytanie: Ty i Lars Danielsson jesteście parą także poza sceną, zatem powiedz nam kto zmywa naczynia w domu?

C.N.: (śmiech) Na szczęście mamy maszynę do zmywania naczyń! Ale rozumiem Twoje pytanie i odpowiem na nie tak: jesteśmy już ze sobą razem prawie 12 lat i udało się nam „spłodzić” sześć albumów i… jedną córkę. Myślę zatem, że można powiedzieć, że nasza współpraca układa się dobrze… jak sądzisz? (śmiech).

I tym miłym akcentem skończyliśmy naszą rozmowę, ale przed wyjściem udało mi się jeszcze zadać kilka pytań wielkiej gwieździe światowego jazzu czyli Larsowi Danielssonowi. Do przeczytania tej rozmowy zapraszamy jutro!