Maurycy Wójciński - Sztuka jest tworzona dzięki wyobraźni

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Rodzina Wójcińskich, rodzina muzyczna, Ksawery i Szymon byli już przez nas przepytani, teraz poraz na Maurycego - trębacza, którego możemy posłuchać na płycie Delusions, najnowszej płycie wydanej przez Fundację Słuchaj.

Szymon powiedział w wywiadzie, że jesteś postrzegany jako hardbopowy stylista - jak ty siebie widzisz?

Hmm. Wszystko zależy jak kto postrzega. Chyba nie chciałbym się scementować z jedynym słusznym stylem czy konwencją. Bywa że gram bardzo różne rzeczy i owszem, niektóre są mi  bliższe inne mniej. Dużo się bierze z tego z czego się wyrosło i z tego co człowiek chłonął przez lata. Z czasem też moje podejście do kwesti stylistycznych się zmieniało. Mam wrażenie, że im jestetm starszy tym staram się być mniej wybredny, mniej krytykować i więcej szukać pozytywnych stron muzyki, której słucham czy wykonuję bez względu na to czy jest to jazzowy mainstream, awangarda, funk albo bez względu na to czy coś jest odkrywcze czy utarte. Są pewne uniwersalne wartości w muzyce, które występują ponad podziałami i to nim trzeba być wiernym a nie szufladkom. Poza tym muzyk nie zawsze gra to co sobie wymarzył i nie zawsze uda mu się zagrać tak, jakby sobie to wymarzył. Muzyka powinna przede wszystkim dawać radość więc teraz raczej staram się cieszyć małymi rzeczami w muzyce jako takiej.

Mówisz o uniwersalnych wartościach w muzyce istniejących ponad stylami, konwencjami, jakie to SA Twoim zdaniem wartości?

Muzyka jest w jakiś sposób językiem. Język służy do komunikacji. Jeśli muzyka ma w sobie jakiś przekaz to już jest nieźle. Pytanie czy jest to przekaz banalnych informacji czy głębokich myśli bądź emocji. Każdy słuchacz też inaczej odbiera muzykę. Jest to bardzo złożony i filozoficzny temat i można by o nim napisać parę tomów.

Owszem można by, ale pytanie jest tak naprawdę o te wartości, które dla Ciebie są szczególnie ważne. Czy to nie one odróżniają Ciebie od innych?

Skoro są to wartości uniwersalne to znaczy, że nie tylko ja z nich korzystam. A mnie od innych odróżnia to, że po prostu jestem innym człowiekiem i odbyłem inną drogę.

Chcesz przez to powiedzieć, że jako muzyk jesteś zobowiązany przestrzegać wszystkich uniwersalnych wartości?

Będąc muzykiem nie podpisywałem żadnej umowy z nikim czym będę się kierował. Jak każdy podążam za tym co mnie interesuje, co mi gra w głowie. Staram się to poznawać i w kierunku tego podążać. Wartości uniwersalne w muzyce trudno mi definiować w podpunktach.

Co zatem w głowie Ci gra?

Oj! Bardzo różne rzeczy. Czasem melodie, czasem harmonie, czasem rytmy, czasem brzmienia, czasem nastrój...

Napisałeś też, że w kontekście muzyki jako języka, że nieźle jest gdy ma jakiś przekaz. Jak rozróżniasz przekaz banalnych informacji od głębokich myśli czy emocji. Pytam o to ponieważ, muzyka właściwie sama w sobie raczej nie jest nośnikiem znaczeń semantycznych?

Nie jest. Ale jeśli chodzi o nastrój i emocje można wyrazić sporo. Każdy wychowany w europejskiej estetyce powie, że akord durowy jest wesoły a mollowy jest smutny. Nie wiadomo dlaczego, ale jakoś to działa. Inną kwestią jest to że każdy odbiorca inaczej odbiera i zwraca uwagę na inne aspekty w muzyce ponieważ muzyka ma wiele warstw. Jeśli chodzi o głębię przekazu to jest to odczuwalne. Tylko nie każdy lubi głębię, większość woli banał.

Jak sądzisz dlaczego tak jest?

Jest tak dlatego, że muzyka pełni wiele funkcji. Między innymi jest traktowana jako rozrywka, a rozrywka w swojej podstawowej formie nie może być wymagająca dla odbiorcy. Odbiorca chce się zrelaksować a nie dodatkowo angażować w odbiór. Nie oburza mnie to, bo ja jak chcę odpocząć i obejrzeć film to nie wybieram ambitnego kina ormiańskiego tylko jakąś komedię albo film akcji. Drugą przyczyną jest chyba to, że ludzie słuchają tego czego słucha większość. I to dużą rolę odgrywają środki masowego przekazu i ta rola raczej nie jest chlubna.

 

Przyznasz jednak chyba, że nawet muzyka rozrywkowa może być poziomie dalekim od banału nie tracąc prostoty? Rola mediów nie jest chlubna? Czyżbyś domagał się mediów będących krzewicielami jakości wyrafinowanych?

Owszem. W wielu wypadkach rozrywka nie wyklucza wyższych wartości artystycznych, dzięki temu, że muzyka ma wiele warstw i płaszczyzn odbioru. Banał też nie jest do końca tożsamy z prostotą. A co do mediów uważam że rola jest niechlubna, gdyż nie uwzględnia w ogóle potrzeb wąskich grup, bo nie jest to opłacalne. Ale chyba nie ma innej możliwości, bo takie są reguły gry. Wyrafinowanie i masowość rzadko idą w parze.

Myślisz, że kiedykolwiek było inaczej?

Myślę, że nie. Zmieniła się tylko szybkość przepływu informacji i łatwość dostępu do muzyki.

Ta chyba jednak służy jednak wzrostowi zapotrzebowania, ale też i możliwości zaspokajania potrzeb na sztukę niebanalną?

Ma to swoje dobre i złe strony. Kiedy ma się czegoś pod dostatkiem, mniej się to ceni. Czasem to utrudniony dostęp rodzi silniejszą potrzebę. Kiedyś nagrywałem audycje jazzowe na kasety magnetofonowe i traktowałem je jak relikwie. A dzisiejsza różnorodność sprawia czasem, że nie wiem co wybrać do słuchania. Z drugiej strony dla muzyków, dostęp do informacji oznacza większe możliwości rozwoju. Być może też dzięki sieci, grający mają większe szanse dotrzeć ze swoją muzyką do słuchaczy.

Audycje jak relikwie? Pozostańmy w tamtych czasach. Czy to właśnie wówczas rodziła się w Tobie myśl zostania muzykiem?

Raczej tak. Mieliśmy w domu bardzo muzyczną atmosferę.  Miałem ojca oraz dwóch starszych braci grających i insteresujących się muzyką. Trudno było tym nie nasiąknąć. Nie przypominam sobie momentu, w którym zdecydowałem, że będę muzykiem. To był raczej naturalny proces. Było to coś co lubiłem robić i nie wyobrażałem sobie przyszłości jako lekarz czy stolarz.

A skąd wybór trąbki?

Chciałem po prostu jakoś skończyć z fortepianem po czterech latach nauki. Ksawery i Szymon już coś razem grali więc myśleliśmy nad jakimś uzupełnieniem czyli saksofonem albo trąbką. Ale oczywiście żeby grać na saksofonie trzeba koniecznie najpierw grać na klarnecie rok albo dwa, więc wybrałem trąbkę.

A czyli wybrałeś trąbkę z lenistwa ;-)

Do dziś nie wyjaśnione jest czemu musi być klarnet przed saksofonem. Nie wiem kto mi to powiedział, ale zabrzmiało to na tyle serio, że wolałem nie ryzykować.

A już myślałem, że miałeś sen, że będziesz drugim Milesem Davisem. J

Niestety. Z trąbką też jakoś bywało różnie. Zdarzało mi się przez jakiś okres grać tylko na lekcjach czyli jakieś dwie godziny w tygodniu. Pamiętam też, że równolegle grałem sobie na gitarze, bo była jedna w domu przeznaczona do celów biesiadnych. Nauczyłem się jednej pentatoniki, włączałem nagrane na kasety utwory z audycji jazzowych i próbowałem tę pentatonikę jakoś dogrywać do tych nagrań. Ale w pewnym momencie mój nauczyciel widząc mój antyzapał do trąbki postanowił zorganizować mi nowy, lepszy instrument. Okazało się to trafionym rozwiązaniem. Gitara w końcu poszła w odstawkę.

 

I jak już miałeś dobry instrument oddałeś wirowi edukacji?

Po prostu sięgałem trochę częściej niż dwa razy w tygodniu.

I to wystarczyło?

Z czasem oczywiście zacząłem pracować co raz więcej, na ile pozwalało mi na to równoległe liceum ogólnokształcące. Nie było specjalnie dużo czasu na trąbkę, a i tak musiałem go podzielić na klasykę i jazz. Jako klasyczny trębacz specjalnie nie błyszczałem. Nadrabiałem na zajęciach z big-bandu grając sola.

Kiedy przyszedł moment, że uznałeś, że chciałbyś jednak trąbce, muzyce, jazzowi poświęcić cały czas?

Myślę, że kilka lat przed pójściem na studia, kiedy zacząłem jeździć na warsztaty w Chodzieży i w Pułtusku. Napewno nie był to pojedynczy moment olśnienia tylko stopniowy, naturalny  proces. Ale też pragnienie poświęcenia się muzyce nie jest dane raz na zawsze. Trzeba czasem je podgrzewać i walczyć by nie przygasło.

Miewasz takie momenty zwątpienia?

Zwątpienia raczej nie. Ale są momenty gdzie pasja zamienia się w codzienny obowiązek, albo że motywacją jest chęć udowodnienia czegoś sobie lub innym a nie pociąg do muzyki. Na pierwszy rzut oka nic groźnego, ale jednak są to małe pułapki.

Co masz na myśli mówiąc udowodnienie czegoś innym? Co chcesz udowadniać?

Jest to poniekąd naturalna potrzeba aby zaimponować innym poprzez swoją grę. Zyskać szacunek w środowisku za to co się umie. Tylko są to czasem złudne i poboczne motywacje, które mogą przynieść czasem szkody.

Szacunek środowiska? Jak definiujesz sam dla siebie środowisko, jak mniemam jazzowe?

Chodziło mi bardziej ogólnie o środowisko międzyludzkie muzyków, z którymi gram i się spotykam. A swoją drogą, jęśli mam zdefiniować środowisko jazzowe to z tego co widzę nie do końca jest jednolite.

Gdzie biegną linie jego podziałów, Twoim zdaniem?

Nie lubię ich wytyczać. Mógłbym powiedzieć, że są różne grupy muzyków, którzy mają swoją własną definicję jazzu. Myślę, że te środowiska można roboczo podzielić na tradycjonalistów bądź akademików i na awangardę albo poszukiwaczy. Nie lubię dzielić i nadawać nazw, bo sam nie lubię być szufladkowany. Dostrzegam po prostu różne punkty widzenia.

 

A sam gdzie na tej mapie się lubisz umiejscawiać?

Nie lubię się umiejscawiać w konkretnym punkcie. Podobają mi się bardzo różne rzeczy. Wywodzę się raczej ze środowiska akademickiego, ale staram się by słowo akademizm przestało się kojarzyć z poprawnością i ugrzecznionym graniem. Na wszelkie podziały wolę patrzeć z góry.

To bardzo bezpieczne i dyplomatyczne odpowiedzi. Chciałbyś przełamać panujący wciąż u nas od dawnych lat podział na mainstream i za przeproszeniem modernę?

W dzisiejszych czasach jak ktoś się wyraźnie nie opowiada po jednej ze stron to budzi to zdziwienie. To trochę polska przypadłość. Ja uważam że najważniejsze wartości w muzyce znajdują się ponad podziałami i szufladkami. Zamiast wdawać się w dyskusję co jest jedynie słuszną sztuką, wolę pójść poćwiczyć.

A właśnie dużo ćwiczysz?

Nie aż tak dużo. Na trąbce nie da się grać cały dzień. Rzadko ćwiczę więcej niż 3 godziny. Dużo z tego czasu spędzam też przy pianinie. Niektóre rzeczy układam sobie w głowie np. kiedy gdzieś idę czy jadę pociągiem.

Chcesz powiedzieć masz inklinacje w stronę kompozycji?

Rzadko coś komponuję. Raczej mam inklinację by zgłębiać jakieś różne zagadnienia w kontekście harmonii czy rytmu. Gdy usłyszę jakieś ciekawe dla mnie współbrzmienie to staram się je odtworzyć. Na trąbce da się zagrać tylko jeden głos. Na fortepianie można niektóre rzeczy łatwiej usłyszeć i przyswoić. A czasem po prostu lubię sobie na nim pograć.

Wróćmy na chwilę jeszcze do muzyki ponad podziałami. Co można zrobić, żeby  myślenie ponad podziałami stało się bardziej obecne w życiu muzycznym?

To jest trochę indywidualna kwestia każdego muzyka. Człowiek czasem idealizuje swoje własne poczucie estetyczne a tym bardziej jak napotyka podobnych sobie. Wtedy mogą stworzyć się hermetyczne środowiska. W wielu przypadkach krytykuje się coś czego się dobrze niezna. Czasem potrzeba wielu lat i wielu doświadczeń, żeby wznieść się ponadto. A czasem i to nie wystarcza.

Sam czas jednak nie załatwi chyba sprawy?

Wydaje mi się, że te podziały jednak zawsze będą w mniejszym lub większym stopniu istnieć. Nie wiem czy znam magiczne rozwiązanie. Może trzeba robić więcej dobrej muzyki ponad podziałami.

 

Podziały są bardzo wygodne, tworzą grupy, potem getta, w których jest bardzo bezpiecznie, na pozór wygodnie. W gettcie jest łatwiej przetrwać, choć horyzont jest raczej wąski.

Ciekawa i trafna metafora. Człowiek ma chyba jakąś genetyczną potrzebę szufladkowania wszystkiego, wytyczania czytelnych granic i generalizowania. Chyba rzeczywiście to się wiąże z poczuciem bezpieczeństwa.

Tylko gdzie tu miejsce na ryzyko, które jak twierdzi wielu jest konieczne, żeby przejść z wyrafinowanego rzemiosła do sztuki?

Sztuka jest tworzona dzięki wyobraźni a za porządkowanie i szufladkowanie odpowiedzialne są inne sfery umysłu, wręcz inna półkula w mózgu. Mam wrażenie, że co raz mniej używamy wyobraźni w naszym życiu. Nie dajemy jej dochodzić do głosu, gdyż jest nieprzewidywalna i nie da się łatwo okiełznać, a jest to narzędzie o wielkiej mocy. Dobrze uruchomiona wyobraźnia nie przejmuje się ryzykiem. Z resztą czym muzyk ryzykuje? Zdrowiem, życiem, majątkiem?

Bywa, że reputacją, której nadszarpnięcie może wykluczyć go z getta J

Chyba aż tak źle nie jest.

Obyś miał rację, choć ja tak różowo tego nie widzę

Po prostu nie wiem czy spotkałem się z takim przypadkiem. Zwykle w takich gettach broni się swojego towarzysza, a atakuje inne środowiska.

Albo od niego ostentacyjnie od nich odcina, wypowiadając kosmiczne bzdury przy okazji. Czytałem kiedy wywiad ze słynnym polskim organistą i kompozytorem, który był uprzejmie zarzucać muzykom związanym z jazzową awangardą, że są nieukami, nie umieją grać i nie mają nic do powiedzenia. O ile to ostatnie rozumiem może być kwestią gustu o tyle kompetencje profesjonalne i umiejętności wydawać by się mogło  będą możliwe przez niego do zidentyfikowania. Tymczasem wcale nie.

To jest oś tego konfliktu i najczęściej powielane zarzuty. Po prostu niektórzy poznali awangardę tylko ze złej strony. Jeśli jest to ten organista, o którym myślę to wspominał on kiedyś, że gdy freejazz w Europie miał szczyt popularności i on sam był do wykonywania w tej stylistyce zmuszony, to pewnego razu dla hecy zagrał solo łokciami. Ponoć po koncercie publika nosiła go na rękach. Takie było jego doświadzczenie ze sceną free i poniekąd można zrozumieć jego resentymenty. Poza tym muzycy, nazwijmy to, wykształceni często czują pewnego rodzaju wrogość wobec innych muzyków, którzy nie spędzili tyle czasu nad pracą z instrumentem co oni. Szczególnie wrodzy są ci, którzy nie potrafią zaczarować słuchacza niczym prócz niezwykle solidnie zgłębionej poprawności wykonania. Tym czasem kiepsko grany mainstream ma tyle wartości co kiepsko grany freejazz. Jeśli o mnie chodzi to nie jestem w stanie słuchać wszystkiego co freejazzowe czy awangardowe, a jednak są takie nagrania które uwielbiam i zawsze będę do nich powracał. Jest to muzyka w której obowiązują inne reguły i inne środki wyrazu, które nie każdy jest w stanie zrozumieć. Po prostu bardzo odległe światy i nie sposób uniknąć wzajemnego niezrozumienia.

A jednak jak wykazywali nie tylko słynni muzykolodzy, ale też i badacze zjawiska jakim jest jazz, w tym także bardzo wykształceni muzycy, istnieje ciągłość pomiędzy dawniejszymi i nowszymi stylami. Może nie byłoby od rzeczy żeby ludzie pretendujący do miana światłych zanim otworzą usta byli uprzejmie pomyśleć nie tylko co mówią, ale też o konsekwencjach tego mówienia. J

Ale każdy lubi to co lubi. Niektórzy twierdzą, że jazz musi być akustyczny. Powtórzę, że jest to kwestia idealizacji własnych preferencji estetycznych. Powinniśmy mieć prawo do tego, żeby coś nam się nie podobało. Niektórzy może posuwają się zbyt daleko w swoich krytycznych opiniach.

Zdecydowanie tak, do lubienia lub nielubienia, podobania i niepodobania, każdy ma absolutne prawo, do gadania głupot ex cathedra już niekoniecznie. Zostawmy to jednak. A co ty najbardziej lubisz?

Nie chciałbym chyba mieć czegoś jedynego co lubię najbardziej. Mam dużo takich rzeczy i staram się szukać nowych. To długa lista. Jeśli miałbym od czegoś zacząć to pewnie zacząłbym od Davisa i Coltrane'a, a skończył na Soyce i Niemenie.

A płytę Delusions lubisz?

Lubię

Po prostu czy za coś konkretnego?

Po prostu lubię za parę konkretnych rzeczy. Myślę, że słychać na niej że gra zespół a nie czterech ludzi. Że nie ma na niej nic zagranego na siłę. I że jest to muzyka trochę ponad podziałami.