Levity: Muzyka Dokumentalna

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Anna Bystrowska i Marcin Morawicki

Spotkaliśmy się kilka dni temu i już wiem, że byliście z koncertami na Ukrainie i że było przecudnie. Ponoć Janusz Muniak zagrał tam bladym świtem set na lwowskim rynku.

Piotr Domagalski: Zagrał o wpół do piątej nad ranem na lwowskiej starówce razem z Tomaszem Grzegorskim, nie było nas przy tym.

Jacek Kita: Ale podobno jacyś lokalni przedstawiciele władzy zaszczycili również ten koncert swoją obecnością.

To co robiliście w tym czasie?

P.D.: My jesteśmy nudziarzami. Oglądaliśmy telewizję i poszliśmy spać.

J.K.: Oglądaliśmy Mezzo. Koncert jazzowy na Mezzo.

To co wzbudziło w Was taki entuzjazm po tych ukraińskich koncertach?

Jerzy Rogiewicz: To była tak naprawdę nasza pierwsza trasa. Zawsze, jak gramy koncerty, to albo w Warszawie, albo wyjedziemy sobie na wycieczkę, powiedzmy, do Poznania, czasem Sejny, Giżycko, a tutaj mieliśmy cały tydzień poza domem, bez mamy. Po prostu szaleństwo. Graliśmy koncert za koncertem, wożono nas busami. Nie musieliśmy prowadzić, co jest fajne jednak. Po prostu siedzisz sobie i możesz być trupem albo nie. Graliśmy koncerty, na które przychodzili ludzie. Nie musieliśmy się martwić, czy ktoś przyjdzie, bo to był festiwal, dziesiąta edycja czy jedenasta - stała publiczność, przyzwyczajona. My odklejaliśmy się jakoś w stronę awangardy, umiarkowanej, na tle innych zespołów - no i to było super.

Co graliście?

J.K.: Graliśmy wiązankę przebojów z najnowszej płyty.

P.D.: Plus improv 30-minutowy, który już w sumie nie jest improvem, ale został kiedyś wyimprowizowany i powtarzany. Taki utwór po prostu...

J.R.: ...taka długa suita jazzowa...

P.D.: ...którą zagraliśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Mówicie poważnie? To znaczy ta improwizacja jest już zafiksowaną kompozycją?

J.R.: Ona jest bardzo otwarta, ale ma wiele takich strukturek...

P.D.: To jest rzecz, która uległa takiemu skostnieniu, skamienieniu. Za każdym razem ona...

J.R.: ...obrasta mchem...

P.D.: ...graliśmy, graliśmy i w końcu już tam się ukonstytuowały pewne formy.

Chciałbym spytać o okoliczności powstania Waszej najnowszej płyty. Jak wyglądał ten proces? Wyjechaliście z Warszawy, zamknęliście się na kilka dni. Podejrzewam, że w przypadku takiej improwizowanej sesji, znaczenie może mieć nawet to, co jedliście na śniadanie.

J.R.: To prawda. Śniadania...

P.D.: Dobre były śniadania. Jedliśmy w... to się nazywało Czarna Perła.

J.K.: Dla nas specjalnie była przygotowywana jajecznica, której normalnie nie ma w menu tego lokalu. Specjalnie dla nas pani kupowała jajka i codziennie rano o godzinie dziesiątej mogliśmy liczyć na to, że będzie jajecznica. Ja myślę, że w momencie, kiedy wyjechaliśmy z Czarnej Góry, ta jajecznica przestała być tam przygotowywana.

J.R.: Obroty spadły o sześćset procent nagle, widmo kryzysu zawitało. Nagrywaliśmy po prostu takie tejki 40-minutowe, dokładnie tak, jak to graliśmy na Chłodnej i oczywiście z myślą, że pracujemy nad płytą, żeby skomponować razem jakiś utwór. Nie chodziło o to by wyimprowizować jakąś smugę free jazzową, nigdy nie staraliśmy się czegoś takiego robić. Nagrywaliśmy tak po cztery tejki dziennie, może po pięć, bez spinania, żeby nagrać tego jak najwięcej, bo po co. Potem do przesłuchania byłoby milion godzin. W sumie nagrywaliśmy tą płytę trzy dni, bo czwarty dzień poświęciliśmy na nagranie taśm. Nagraliśmy trzy taśmy, które trochę inaczej brzmią.

J.K.: Były zupełnie inne ustawienia mikrofonów w studiu. Pianino szło tylko przez piec. Ponieważ magnetofon był tylko 8-śladowy, więc perkusja zamiast szesnastu mikrofonów miała tylko trzy, bas dwa.

J.R.: Perkusja była zmieniona, był inny układ bębnów, żeby wymusić trochę inne granie.

J.K.: Pianino zostało spreparowane. Generalnie pomysł na taki zupełnie dzień od czapy.

J.R.: I oczywiście, żadne nagranie z tego dnia nie trafiło na płytę, żeby ludzie z ciekawości po prostu pękli.

J.K.: Ale mamy ten materiał, więc może jeszcze usłyszycie...

J.R.: Jeszcze coś tam może się wydarzyć. W każdym razie trzy dni, 40-minutowe tejki, potem to zabraliśmy do domu i każdy tego słuchał i sobie notował, co jest fajne. Potem się spotkaliśmy i zobaczyliśmy, które momenty nam się wszystkim podobają najbardziej. Czasem ktoś tam przekonywał, że coś jeszcze jest ekstra i inni też stwierdzili, że aha, no, rzeczywiście coś tam jest i wycinaliśmy takie kawałki, które nam brzmiały, jak utwory, jakbyśmy je skomponowali.

P.D.: Bo to były utwory. Czasami to było tak, że to był 40-minutowy improv, chaos taki gugugu i nagle te wszystkie cząstki materii zaczęły się przyciągać i gdy...

J.K.: ...taki kosmos powstawał...

P.D.: ...i utworzyły w środku gdzieś tam siedem minut... taka cegła. Słuchasz tego wszystkiego i nagle tu w środku jest coś takiego, co ma formę całości. Rozumiesz?

J.R.:  No i wywalanie... Mnóstwo było pięknych momentów, takich, które się nam strasznie podobały i brzmiały fantastycznie. Jakby dążyły do czegoś niesamowitego, ale się okazywało na przykład, że one dążą do czegoś wspaniałego przez jedenaście minut, a po jedenastu minutach wkrada się tam niesamowita menda, taka nuda już nie do wytrzymania i w ogóle nie wiadomo, co z tym począć.

J.K.: Albo jest naprawdę super świetnie i nagle włączam taką barwę na syntetyzatorze... taką straszliwą... i wszyscy przerywają granie i idą na wódkę.

J.R.: Albo na przykład chłopaki są wkręceni i okazuje się, że mi się bardzo nie podoba i od pięciu minut siedzę, i się patrzę wymownie.
Różne są momenty. Te, które wybraliśmy... trudno powiedzieć, czy one są najlepsze tak obiektywnie, ale uznaliśmy, że są one całościami i że nie ma w nich jakichś takich... jak to powiedzieć... takich wtop, jakichś okropnych, nieakceptowalnych. Miles podobno wywalał te tejki, w których się pomylił.

P.D.: Zostawiał nawet gorsze artystycznie, ale lepsze technicznie...

J.K.: Ale my się nie wstydzimy naszych błędów.

J.R.: Tam są pomyłki. Słychać w ogóle, że pałki spadają, że coś tam się dzieje...

J.K.: Stołek skrzypi w wielu utworach...

P.D.: Ale to się mieści w konwencji, bo to jest taki dokument jakby...

J.K.: ...muzyka dokumentalna.

P.D.: To nie jest fabuła, którą sobie ułożyliśmy, przyszedł reżyser i mówi: ‘nie, jeszcze raz, jeszcze jeden tejk, jeszcze jeden tejk, mamy to”. My po prostu wyimprowizowaliśmy tę muzykę...

J.R.: ...telenowelę dokumentalną...

P.D.: I to jest coś takiego, że po nagraniu wszystkiego my wycięliśmy z tego fragmenty i to zostało wyedytowane.

J.R.: Ale nastąpiła manipulacja jednak, słowa polityka zostały pocięte na maksa...

J.K.: ...zostały włożone w inny kontekst...

P.D.: Można powiedzieć, że czwartym członkiem zespołu również okazał się Marcin Bors, z którym chcieliśmy pracować i on chciał pracować z nami, i to nie było bez przyczyny.

J.R.: To też tak, jak mieliśmy te kawałki, to potem trzeba je było ustawić w kolejność i sama ta kolejność też coś sugeruje. To jak jeden się kończy, drugi się zaczyna, to też tworzy jakąś tam dramaturgię.

Kiedy wybieraliście ten materiał, z tych wielu godzin nagrań, jak duża była między Wami zgodność co do tych “najlepszych” fragmentów?

J.K.: Duża. Było czasem tak, że ktoś znalazł jakiś fragment, który inni przeoczyli i wtedy: “a! rzeczywiście jest super”. Nie było raczej czegoś takiego, że ktoś mówił, że świetnie, a drugi, że to jest totalny syf. Były tam jakieś kontrowersje, ale nie było totalnych rozdźwięków.

J.R.: W kwestii innej muzyki niż nasza możemy mieć czasem odrębne gusta i mogą nam się skrajnie różne rzeczy podobać, ale jeśli chodzi o nasze granie, to bardzo rzadko tak jest, że nam się podobają zupełnie inne rzeczy. Raczej wszyscy stwierdzają, że spoko.

J.K.: Ewentualnie czasem jest coś takiego po czasie, że ‘a, to rzeczywiście było dobre’.

A jeśli chodzi o tytuły utworów?

J.R.: To też nie ma się co przywiązywać. Przez moment myślałem, że może czasy trwania to będą tytuły, ale to mi się kojarzyło z jakąś glitchowo-elektroniczną płytą.

J.K.: Aczkolwiek tytuł płyty jest dla nas bardzo ważny. To była równie ciężka praca.

J.R.: „Afternoon delights”. Okazało się, że koszulka, którą miałem na sobie, nazywa się Afternoon delights. Chodziło nam o coś, co nie będzie takie jednoznaczne, że będzie prowokować dużo różnych skojarzeń i to było to.

P.D.: Jest film pornograficzny z 70. lat o tym tytule... Samantha Fox tam występuje.
J.R.: Ale to nie jest TA Samantha Fox, tylko inna jakaś. I jest piosenka z lat 70., taka szmirowata totalnie - „Afternoon delights”.

A skąd wzięło się “Over the rainbow”?
P.D.
: Najpierw miało być “Double rainbow”. Nie wiem, czy znasz ten filmik internetowy, że koleś widzi double rainbow i strasznie się tym emocjonuje i płacze, i się cieszy.

J.K.: Przeżywa katharsis...

J.R.: “Kraina mięsa” - widzieliśmy w Biedronce, taka firma jest po prostu, która produkuje mielonkę na przykład w takich plastikowych tych, takie zielone są...

J.K.: Powiem ci, że ten tytuł akurat pasuje świetnie dla mnie na przykład.

J.R.: Kraina mięsa?

J.K.: Nie, ‘Over the rainbow’ - do tego utworu.

A czy zdjęcia, które zdobią płytę... Taki doskonały styl, z brodami, na działce...

J.R.: To mistrzowie fotografii zrobili – Ania Bystrowska i Marcin Morawicki, pseudonim Makaron. Pan dokleił brody, pan specjalista, ekspert od make-upu horrorowego i nie tylko.

I wy tak się poddaliście? Tu mam brody dla was...

J.R.: Nie, to była propozycja. My się tak łatwo nie poddajemy. To były dyskusje długie, czy brody na pewno, czy to ma sens. Ale potem wszyscy byli przekonani. 

Spotykamy się podczas Waszej kolejnej próby przed koncertem. To jest bardzo chwalebne, że próbujecie, choć przecież wiem, że jesteście bardzo zgrani. Jak przygotowujecie się do improwizacji?

P.D.: To jest zespół, który musi mieć próby. To jest tak, jak sport. Jak skaczesz o tyczce to nie mówisz: ‘już wyskoczyłem tamte metry, to nie będę teraz robił ani rozgrzewki, ani trenował w tym tygodniu”. Cały czas trzeba ćwiczyć.

Mówiliście o komponowaniu. Jak wygląda teraz Wasza praca nad muzyką? Czy to jednak są improwizowane sety, z których coś się wyłania, czy równolegle pracujecie nad kompozycjami?

P.D.: To, że się tu spotykamy to świadczy o tym, że ta muzyka jest cały czas żywa. My się cały czas kłócimy. Przepraszam, nie chciałem powiedzieć kłócimy. Dyskutujemy, czasami używamy jakichś głośniejszych argumentów, denerwujemy się czasami, ale ogólnie staramy się te przemyślenia, racje pokazywać i przekonywać kolegów.

Kłócicie się o...?

J.R.: Szczegóły.

P.D.: Czy czegoś się trzymać, czy nie. Oczywiście zależnie od tego, co ktoś tam zjadł na śniadanie...

J.K.: Albo raczej nie zjadł.

J.R.: Teraz kwestia zrobienia programu na koncert takiego, który nam się będzie fanie grało. Utwory mamy, bo są napisane, będą też takie otwarte rzeczy, ale kwestia tego, jak to ułożyć, żeby to była dla nas podjara też.

J.K.: Nie gramy coverów, nie gramy numerów z pierwszej, z drugiej płyty dlatego, że ktoś powie: ‘zagrajcie “Spacer Szopena”, albo Chopina w ogóle’, tylko chcemy za każdym razem cieszyć się z tego, co robimy.

J.R.: Jesteśmy skazani na niszowość, nie grając hitów, nawet własnych mikrohitów.

J.K.: Odcinając się od własnej przeszłości, zanim ona zdąży zaistnieć.

Czy przy okazji tej trzeciej sesji płytowej nagraniowej poczuliście, że jesteście muzycznie w zupełnie innym miejscu niż przy drugiej czy pierwszej płycie?

J.K.: Ta płyta była zupełnie inną historią - tak totalnie.

J.R.: My fizycznie byliśmy w zupełnie innym miejscu. Wyjechaliśmy z Warszawy do Srebrnej Góry, żeby rzeczywiście to poczuć. Druga płyta [“Chopin Shuffle”, wyd. Universal Music Polska] to był bardzo zespół Levity, ale odnoszący się nie dość, że do twórczości Fryderyka, to jeszcze odnoszący się do różnych stylistyk. Trochę taki po prostu bawiący się, przebierający w różnych gatunkach. Na tej płycie, mam wrażenie, jest bardzo konkretna propozycja naszego własnego stylu. Takiego, który wynika z brzmienia. Jak jeździmy na koncerty – ktoś z muzyków, których spotkaliśmy na Ukrainie, powiedział nam, że jesteśmy jak zespół rockowy: mamy swoje piece - nie wiadomo po co, tam przecież są piece na Ukrainie - Jacek ma w ogóle jakiś swój dziwny piec...

J.K.: Są tam jakieś bębny...

J.R.: ...a ja wożę swoje i nosimy to wszystko. Naprawdę wyglądaliśmy dziwnie, wypakowując z busa tonę sprzętu. Rozstawiająca na scenie ekipa techniczna patrzyła na nas jak na jakichś dziwaków. Potem jednak okazuje się, że jak się to wszystko rozstawi i jest to własne brzmienie, to jest komfort. Drugi kawałek, który jest na płycie, zagrany na innych bębnach, na zupełnie innym fortepianie czy na złym wzmacniaczu, na Fenderze zamiast na Honerze z jakimś innym efektem, to by nie był ten utwór. To jest fajne.

Ale, zaskoczony nieco, słyszę, że mówicie o “kawałkach”. Myślałem, że chcecie być “free’, “tu i teraz”, w danym momencie...

P.D.: Chodzi o to, że chcieliśmy zrobić takie kawałki, żebyśmy grając je, czuli się wolni.

J.R.: Też dużo tych kawałków to nie ma na tej płycie. Jest kilka utworów, które są takimi utworami-utworami. Większości z nich nie da odtworzyć. To są takie ultraskomplikowane struktury. Jakbyśmy zaczęli to grać, to już lepiej grać coś innego, coś nowego. Rzeczy otwarte jak najbardziej będą, aczkolwiek na następnej płycie to już nie wiadomo, co się będzie działo. Mam wrażenie, że ten zespół jednak jest bardziej procesem niż jakimś takim produktem.

J.K.: Pewnie, jeżeli dojdziemy do jakiegoś takiego momentu, stwierdzimy, że to już jest to i tak będziemy grać, to nam się tak szybko znudzi, że to będzie koniec tego zespołu, czego byśmy nie chcieli.

P.D.: Ja myślę też, że ten program, który mamy, to jest taka chwileczka. Chwileczka, my to zarejestrowaliśmy...

J.K.: ...być może na wiosnę, jak będziemy grać koncerty promocyjne tej płyty, to właściwie nie będzie w programie już żadnych utworów z tej płyty. Nie jest to wykluczone.

J.R.: Nie przywiązujemy się do tego. Nie mamy takiego nabożnego stosunku do własnej twórczości i to jest zdrowe.

P.D.: Ale też jeśli wpadniemy na pomysł, że mamy teraz zagrać koncert z utworami 100-procentowo zaaranżowanymi, to po prostu zrobimy to.

Jestem pod wielkim urokiem waszego koncertu na Chłodnej. Spodziewałem się, może naiwnie, że taka wspólna improwizacja jest najwyższym szczeblem muzycznej ewolucji w tej muzyce.

J.R.: Myślę, że się można łatwo wpakować w takie powtarzanie jednak, w takiej otwartej koncepcji.

P.D.: Poza tym chodzi o to, że inne części mózgu pracują, kiedy wchodzisz do studia i masz godzinę takiej wolnej improwizacji, a zupełnie inne, jak masz coś skomponować, wymyślić, powoli ułożyć części. Zupełnie inaczej to wszystko działa.

J.R.: Ale fakt jest taki, że rzeczywiście koncerty na Chłodnej to jedne z takich najważniejszych dla mnie przeżyć. Wcześniej na żywo nie robiliśmy nigdy tego.

J.K.: Też troszeczkę inaczej się myśli o koncercie, bo wiadomo, że to jest taka 60-minutowa czy 40-minutowa historia, którą chcemy ludziom opowiedzieć. Co innego, gdy pracowaliśmy w studiu, gdzie wiedzieliśmy, że możemy sobie pozwolić na wszystko. Jeżeli będzie źle, to się wytnie, że wybieramy to, co nam się spodoba. W przypadku koncertowym to tak naprawdę jest publiczność, która słucha historii i tak naprawdę nie musi ich interesować, czy to będą utwory, czy nie. Ktoś przychodzi, bo, najprawdopodobniej, chce przeżyć coś fajnego.

A słuchając płyty?

J.K.: Chciałbym, żeby podarował ją wszystkim znajomym, puszczał rodzinie głośno z kolumn w oknach, żeby wszyscy przechodzili, zostawiał w metrze na przykład na krześle, kopiował mp3, wysyłał wszystkim.

J.R.: Ja bym chciał, żeby ktoś to puszczał i nie mógł wyłączyć, aż się nie skończy. To jest niby poszatkowane, że są osobne utwory, ale tak naprawdę to się układa w całość. I z praktyki ukraińskiej też widać, że graliśmy tam tak naprawdę dwa utwory długie. Były tam przejścia pomiędzy nimi, ale też nie było czegoś takiego, że tutaj nagramy te oklaski, gramy potem dwie minuty..

J.K.: Jeden pół godziny, drugi pół godziny, taki był w zasadzie schemat tych koncertów.

J.R.: Słuchacz wiadomo, przyjdzie i będzie zaskakiwany, bo tacy ludzie lubią taką muzykę po prostu, którzy chcą, żeby ich coś tam zadziwiło.

P.D.: Ja bym chciał, żeby słuchacz chciał tego, czego ja chcę, jak słucham muzyki, czyli żeby mieć jakieś doznania fajne i żebym chciał słuchać tej płyty, albo przynajmniej żeby znalazł na tej płycie na przykład dwa utwory, to już takie minimum. Czasami mam takie płyty, że lubię z nich włączyć dwa utwory albo jeden. Lubię ten utwór. Jeśli będzie tak, że ta osoba będzie wracać przez kilka lat do tego jednego utworu czy tam dwóch...

J.R.: “Over the rainbow” /śmiech/.

J.K.: “Przygoda w garażu” /śmiech/.

Teraz pewnie jesteście zajęci, płyta dopiero co się ukazała. Przeglądając wcześniejsze wywiady z Wami - w większości pojawia się wspomnienie Waszego koncertu z piosenkami Madonny... Teraz nie macie czasu na takie przedsięwzięcia?

J.R.: Madonna przyjeżdża 7 lipca w ogóle do Warszawy, więc myślimy, żeby z nią coś zrobić. Nawet na Facebooku zagadamy, czy wpadnie na Chłodną może...
Plany na przyszłość już mamy. Mgliste, ale już to jakoś widzimy. Tak naprawdę już jak nagraliśmy płytę, to już dzień po tym zaczęliśmy myśleć, co dalej robić.

No i...

J.R.: Trudno powiedzieć, ale zapewne nie będą to improwizacje. Tyle można powiedzieć. Raczej nie będziemy tego powtarzać, bo po co. Raczej kawałki, ale jakie, to nawet nie śmiem przypuszczać.