Coraz bardziej doskwiera mi głód tworzenia własnych projektów – rozmowa z Pawłem Tomaszewskim

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Kto bacznie śledzi polską scenę jazzową, nie może nie dostrzegać szczególnej aktywności jednego z najbardziej rozchwytywanych polskich sidemanów: pianisty Pawła Tomaszewskiego. My, zainspirowani wielością muzycznych spotkań z nim, postanowiliśmy spotkać się z artystą już poza salą koncertową i porozmawiać zarówno o tym jak postrzega zadania sidemana, ale i – co staje się coraz ważniejsze w życiu muzyka – o jego rozwijającej się twórczości autorskiej.

 

Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od cofnięcia się o kilka tygodni, do koncertu jubileuszowego chóru Camerata Silesia, który odbył się w nowej siedzibie NOSPR w Katowicach. Zagrana tam została premierowo Twoja kompozycja do Psalmu 29. Jak przebiegł ten koncert?

To był bardzo różnorodny wieczór. W pierwszej części można było usłyszeć utwory prominentnych polskich kompozytorów muzyki współczesnej: Henryka Mikołaja Góreckiego, Pawła Szymańskiego, Krzysztofa Baculewskiego, Ryszarda Gabrysia, Stanisława Krupowicza, Joanny Wnuk-Nazarowej oraz twórców młodszego pokolenia: Aleksandra Gabrysia, Marcina Rupocińskiego, Przemysława Schellera, Sabiny Myrczek oraz mój 29. Psalm Dawidowy. Znakomita większość kompozycji, w tym moja, wykonywane były premierowo, a sam koncert poprzedzony był spotkaniem widzów z kompozytorami. Opowiadali oni o genezie powstawania utworów, wykorzystywanych środkach kompozytorskich, swoich inspiracjach czy ideach jakie im przyświecały podczas tworzenia muzyki. Drugą część koncertu wypełniły Psalmy Leszka Możdżera. Jestem przekonany, że dla słuchaczy, a zwłaszcza miłośników chóralistyki było to niecodzienne i arcyciekawe wydarzenie.

 

Czy zwiastuje ono Twoje większe niż dotychczas skupienie się na komponowaniu? Wiem, że pod koniec października, również w Katowicach, usłyszymy premierę Twojej kolejnej kompozycji...

Komponowanie towarzyszy mi od czasów studiów, podczas których równolegle do kierunku Fortepian kończyłem Kompozycję i Aranżację, więc nie wydaje mi się, żeby to konkretne zamówienie mogło zwiastować większe zmiany w mojej działalności artystycznej. Faktem jednak jest, że w ostatnim czasie obserwuję intensyfikację działań na polu kompozytorskim, czego efektów będzie można posłuchać między innymi już 25 października w Centrum Kultury Katowice podczas jubileuszowego 10. Śląskiego Festiwalu Jazzowego. Odbędzie się wówczas premiera mojej symfonii jazzowej. Jest to jak dotąd największy projekt jaki miałem okazję tworzyć w sensie kompozytorskim. „Polish Jazz Symphony”, bo tak brzmi tytuł czteroczęściowego utworu, napisany został na orkiestrę symfoniczną wzmocnioną o grupę dętą i sekcję rytmiczną tak, aby można było połączyć w nim świat symfoniki ze światem big-bandów. Jest to drugi utwór po „Symphony of the Galaxies” z 2013 roku, jaki piszę dzięki programowi Instytutu Muzyki i Tańca „Zamówienia kompozytorskie”. Już teraz zapraszam serdecznie na premierę.

 

Pytam o to zainteresowanie komponowaniem, gdyż w jednym z niedawnych wywiadów przyznałeś się do pewnego rozleniwienia jeśli chodzi o autorską działalność. Ma ono wynikać z faktu, że jesteś regularnie zapraszany do partnerowania innym liderom w ich zespołach. Muszę więc Cię zapytać o rzecz następującą: jak to jest być jednym z bardziej rozchwytywanych sidemanów w kraju? Tylko na przestrzeni tego roku widziałem Cię na scenie z Wojtkiem Myrczkiem, Andrzejem Olejniczakiem, dwukrotnie z Adamem Bałdychem, Mariuszem Bogdanowiczem i Nigelem Kennedym, a przecież są jeszcze grupy Marty Król, Michaela „Patchesa” Stewarta ...

…Michała Urbaniaka, Uli Dudziak, Grzegorza Nagórskiego, Doroty Miśkiewicz, Henryka Miśkiewicza, Czarka Konrada, Mietka Szcześniaka, Natalii Niemen, Daniela Popiałkiewicza i wielu innych, z którymi miałem i nadal mam okazję współpracować na stałe bądź okazjonalnie. Jest to niewątpliwie bardzo miłe uczucie, kiedy muzycy doceniają twoje umiejętności i darzą zaufaniem na tyle, aby zaprosić cię do własnego projektu. Zawsze bardzo się cieszę na nowe wyzwania, a możliwość współpracy z różnymi artystami i grania w różnych zespołach uważam za bezcenną z punktu widzenia rozwoju artystycznego, o towarzyskim nie wspominając. (śmiech)

W jaki stan ducha musisz wejść, by – nie zatracając swojego stylu – dopasować się do koncepcji muzycznej lidera?

Przede wszystkim należy odrzucić swoje aspiracje ambicjonalne i nastawić się na słuchanie tego, co i w jaki sposób dany artysta chce przekazać. Niezbędna jest znajomość roli, jaką twój instrument pełni w danej stylistyce oraz środków, jakie są dla danego stylu wyznacznikiem. W zależności od koncepcji i oczekiwań są zespoły, w których lider pozostawia dużo swobody w wypowiedzi artystycznej, ale również takie, w których funkcja muzyka nazwijmy to „sekcyjnego” ogranicza się do wspierania wypowiedzi lidera. Forsowanie wówczas własnej idei wprowadza napięcie na polu swobodnej komunikacji i najczęściej będzie stało w opozycji do samej istoty muzyki. Inaczej sprawa się ma w przypadku zespołów, w których panuje większy liberalizm, a nawet równouprawnienie. W takich sytuacjach wyciągam z rękawa najbardziej oryginalne rozwiązania i staram się „mówić” tylko własnym językiem. Najczęściej jednak oczekiwania są gdzieś pośrodku, lecz w każdej z sytuacji najważniejsza jest koncentracja i słuchanie muzyki jako całości, a nie tylko własnego ego.

A czy zdarzały Ci się konflikty z liderami? Chwile, gdy z jakichś powodów trudno było Ci przyjąć zaproponowane rozwiązania?

Zdarzały się, zwłaszcza w początkowym okresie mojej kariery, kiedy jako zbuntowany młody pianista stałem murem po stronie nowoczesnych trendów, precyzji wykonawczej i komplikacji w muzyce, zaś wszystko, co nie spełniało moich standardów, uważałem za gorsze. Najczęściej musiałem ugryźć się w język, aby nie zostać z zespołu zwolnionym. Uważam takie podejście za niewłaściwe, ale wydaje mi się, że każdy z artystów przechodzi taki okres i u niektórych trwa on krócej, a u innych dłużej. Wyzwolenie się z takiego stanu nie jest równoznaczne z pogodzeniem się, że świat nie jest taki, jak go sobie wyobrażałem. Wręcz przeciwnie – powoduje ono uwolnienie się z wyimaginowanego hermetycznego półświatka zdominowanego przez ambicję oraz egoizm, co pozwala na przejście do prawdziwego świata muzyki, w którym panuje piękno i empatia. Spory artystyczne zdarzają się nadal i będą się zdarzać, bo każdy jest inny i ma odmienne wyobrażenie o muzyce, ale w doświadczonych zespołach to najczęściej przybiera formę dyplomatycznej wymiany argumentów i ustaleniu kompromisu. Nie nazwałbym tego konfliktami.

 

Jednym z Twoich głównych projektów jest obecnie duet z Wojtkiem Myrczkiem. Z czego wynika, jak sądzisz, Wasze wyjątkowe porozumienie i wzajemne wyczucie?

Wydaje mi się, że nasze porozumienie wynika głównie ze zbliżonych zainteresowań muzycznych. Wojtek, podobnie jak ja, ma podstawy w muzyce klasycznej, kocha standardy jazzowe, słucha każdej „dobrej” muzyki niezależnie od stylu, od Nat „King” Cole’a po Prince’a. Dodatkowo dysponuje teoretyczną i praktyczną wiedzą o muzyce, jaką powinien mieć każdy instrumentalista, więc praca nad materiałem i próby odbywają się sprawnie i często rozumiemy się bez słów.

Czy po albumie „Love Revisited” macie dalsze wspólne plany?

Tak, planujemy jeszcze w tym roku rozpocząć pracę nad nowym albumem. Mogę tylko zdradzić, że w przeciwieństwie do „Love Revisited” będzie to płyta oparta na elektronice – syntezatory, komputery – i będziemy korzystać z dorobku muzyki klubowej. Sam jestem ciekaw, gdzie nas to zaprowadzi.

Czy możemy spodziewać się wznowienia działalności Twojego tria, które współtworzysz z Andrzejem Święsem i Pawłem Dobrowolskim?

Zdecydowanie tak. Mamy już nagraną nową płytę, która czeka na wydanie. Większość z utworów, które się na niej znalazły, jest mojego autorstwa, a sama sesja zrealizowana została w Alvernia Studios. Chwilowo przez inne zobowiązania nie jestem w stanie się nią zająć, ale po premierze symfonii, a podczas pracy nad nową płytą z Wojtkiem Myrczkiem, postaram się znaleźć dla niej niezbędny czas i po jej premierze będziemy pracować nad koncertami.

A kim jest dzisiaj aktywnie koncertujący i nagrywający polski muzyk: przede wszystkim artystą, czy może promotorem albo... biznesmenem?

Dla mnie zawsze przede wszystkim artystą. Jeśli nim nie będzie to długo nie przetrwa. Ale niestety to również nie wystarczy. Należy mieć podstawową wiedzę o funkcjonowaniu rynku koncertowego i wydawniczego, aby móc samemu podejmować trafne decyzje oraz planować swoją karierę. Na początkowym etapie muzyk jest w stanie sam zadbać o swoje sprawy związane z wizerunkiem – strona internetowa, portale społecznościowe, kontakty z promotorami czy mediami – jednak sprawne funkcjonowanie na rynku wymaga również czasu. Jeśli ten czas będzie negatywnie wpływał na sferę artystyczną, to należy szukać wsparcia w postaci menadżera czy agenta. Są również typy osobowości – i podejrzewam, że jest to większość – które nie potrafią, bądź wręcz nie chcą zajmować się sferą pozamuzyczną, podobnie jak ja w okresie studiów. W tej sytuacji pomoc osoby z zewnątrz jest niezbędna, jeśli chce się aktywnie funkcjonować i pracować na swoje nazwisko.

W kontekście tych rozmaitych muzycznych sytuacji, w których uczestniczysz, postrzegasz siebie jako kreatora swojej muzycznej drogi, czy też więcej w niej jest odpowiadania na to, co przynosi życie: zaproszeń, propozycji, spontanicznych przedsięwzięć?

Musiałbym podzielić swoje życie na trzy okresy – pierwszym z nich będzie okres studiów na Akademii Muzycznej w Katowicach. Był to czas intensywnej i kreatywnej pracy z Andrzejem Święsem i Pawłem Dobrowolskim. Wyznaczaliśmy sobie cele przekraczające o wiele nasze możliwości i do nich dążyliśmy. Wygrywaliśmy wszystkie konkursy, w których braliśmy udział, ale nie to było najważniejsze, najważniejszy był rozwój. Nie myśleliśmy o naszym zespole w kategoriach biznesowych, nikt z nas się tym nie interesował. Po prostu pracowaliśmy nad naszymi umiejętnościami. Bielska Zadymka nagrodziła nas możliwością nagrania w profesjonalnym studiu i wydania płyty, która ukazała się w szybkim czasie jako dodatek dla czytelników prenumerujących „Jazz Forum” i tak naprawdę słuch po niej zaginął. Nikt nie zajął się jej promocją czy dystrybucją, bo też nikogo z nas to nie interesowało. Nie wiedziałem nawet, że płytę można zgłosić do nagrody Fryderyki, więc raz na zawsze straciłem szansę na tę nagrodę w kategorii „debiut roku”! (śmiech) Internet i media społecznościowe rozwinęły się od tego czasu tak bardzo, że obecnie w domowym zaciszu można praktycznie zrobić wszystko, co jest potrzebne do istnienia na rynku. Wówczas nie było to takie proste i tylko nieliczne wyjątki z zapałem biznesowym wśród naszych rówieśników wyłamywały się z szablonu idealistycznego muzyka jazzowego, który dba wyłącznie o muzykę. Gdybym na tamtym etapie zakończył edukację i zderzył się z rynkową rzeczywistością, prawdopodobnie aby przeżyć musiałbym stawić jej czoła i z konieczności przeobraziłbym się częściowo w muzycznego biznesmena.

 

 

Tak się jednak nie stało.

Według mnie na szczęście, chociaż zdania mogą być podzielone. Nie stało się tak dlatego, że zanim ukończyliśmy studia każdy z członków tria miał już angaż w dobrze funkcjonującym zespole jazzowym. Ja miałem wielką przyjemność trafić początkowo do zespołu Quintessence Eryka Kulma, z którym nagraliśmy płytę „Back To The Presence” – to była moja pierwsza profesjonalna sesja nagraniowa. Chwilę później zaangażował mnie do swojego zespołu śp. Jarosław Śmietana, z którym odwiedziłem wiele światowych scen. Od tego czasu propozycje współpracy wypełniały nasze kalendarze i trio z braku wolnej przestrzeni zawiesiło działalność. Dodatkowo dostałem pracę jako asystent na katowickiej akademii, gdzie pracuję do dziś, więc sytuacja zarówno życiowa jak i artystyczna była bardzo stabilna, ale jednocześnie podporządkowana czynnikom zewnętrznym. To był etap drugi.

A kolejny?

Etap trzeci, trwający do dziś, rozpoczął się około trzy lata temu. Wtedy zaczął mi coraz bardziej doskwierać głód tworzenia własnych projektów i właśnie nad nimi postanowiłem intensywnie myśleć. Teraz dzielę swoją aktywność na pracę twórczą, pracę z innymi artystami oraz pracę edukacyjną. Szczęśliwie mam coraz więcej pomysłów autorskich, niektórych częściowo zrealizowanych i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości ujrzą one światło dzienne.

I ja mam taką nadzieję. Dziękuję za rozmowę, powodzenia!

Ja również bardzo dziękuję i pozdrawiam czytelników Jazzarium.