Zielone wierchy nad Warszawą - The Enigmatics w Pardon, to tu

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Po pierwszych wyśpiewanych wczoraj przez Dominika Strycharskiego słowach „Bema pamięci żałobnego rapsodu” muzyka Czesława Niemena stała się nasza. Choć nigdy nie była „cudza”, miałem wrażenie, że w Pardon, to tu, wypełnionym tak tłumem słuchaczy, jak i energią płynącą ze sceny, wydarzyło się coś ponad-muzycznego.

Album „Enigmatic” nagrany został przez Czesława Niemena w magicznym roku 1969 - w tym samym, w którym powstawały „In A Silent Way” i „Bitches Brew” Davisa, „Abbey Road” Beatelsów, w którym odbywał się festiwal Woodstock, czy w którym zmarł Krzysztof Komeda.
Do studia zaprosił wtedy Niemen m.in. Zbigniewa Namysłowskiego, Michała Urbaniaka, Czesława Bartkowskiego i zespół Alibabki. Na gitarze zagrał jego wieloletni muzyczny towarzysz - Tomasz Jaśkiewicz, na tenorze Zbigniew Sztyc, na basie Janusz Zieliński. Kompozycje zbudował Niemen na wierszach Cypriana Kamila Norwida, Adama Asnyka, Tadeusza Kubiaka i Kazimierza Przerwy-Tetmajera.
Jak mówił wczoraj ze sceny Dominik Strycharski: „Muzyka Niemena jest święta - ale nie jak jakaś gromnica, ale po prostu jest żywa; w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy, które się dziś dzieją w muzyce, w Polsce - wiecie o co chodzi?”

Trudno rozpatrywać koncert powołanej przez Strycharskiego grupy The Enigmatics pod względem czysto muzycznym. Mury pardon, to tu nie próbowały nawet zmieścić wszystkich, którzy chcieli wysłuchać koncertu. Miejsce trudno było znaleźć nawet po zewnętrznej stronie okien klubu. W środku zaś byli zarówno ci, co zawsze - bywalcy, muzycy - ale także twarze dotąd niewidziane, w tym także takie, które dobrze pamiętać mogą pierwsze wykonania „Mów do mnie jeszcze” czy „Kwiatów ojczystych”.

Program, trwającej niewiele ponad pół godziny płyty Niemen, przeszedł przez klub jak fala powodzi. Wielka w tym zasługa Strycharskiego, który nie tylko z wielką charyzmą śpiewał słowa poetów, ale także prowadził ten 10-osobowy skład. Muzyka znana ze studyjnej płyty w klubie musiała zabrzmieć inaczej. Słowa - przynajmniej z mojego wciśniętego w kąt sali miejsca - były praktycznie niesłyszalne. Przez ścianę dźwięku przebijały co i raz głosy znakomitych tego wieczora Raphaela Rogińskiego (gitara), Huberta Zemlera (perkusja), Aleksandra Papierza (saksofon altowy, świetne solo w „Kwiatach...”), czy Raya Dickaty (tenor). Doskonale wyraźna była jednak przede wszystkim radość, pasja i zaangażowanie muzyków. 

Zespół bisował trzy razy - wykonując kolejno: „Sen o Warszawie”, „Kwiaty ojczyste” i „Jednego serca”. 

Nie chcę uderzać w zbyt patetyczny ton, ale koncert wczorajszy poruszył mnie przede wszystkim dlatego, że oto, jak prawie nigdy, zebraliśmy się w jednym miejscu, by przeżywać wspólnie coś, co jest nasze. Byliśmy razem nie na „neutralnym gruncie” Paula McCartney’a czy Sigur Ros, tylko pośród tych właśnie „kwiatów nad Wisłą mazowieckich”. Muzyka Niemena była wspólna wszystkim po jednej i po drugiej stronie sceny. Taki jest dla Amerykanów Dylan czy Springsteen. Taki za Oceanem bywa jazz.

Coraz częściej wydaje mi się, że polska muzyka nie istnieje. Przestaliśmy ją pielęgnować, więc zarosła tym, co akurat przywiał wiatr. Gleba się wyjałowiła a my dziwimy się, że 99% muzyki, której udaje się dostać do słuchacza, nie jest warta minuty jego czasu. Zastępujemy ją więc produktami z importu - i choć są one niekiedy znakomite, egzotyczne, nie do wychodowania w naszym klimacie - to trochę tak jakbyśmy przestali hodować truskawki i jedli tylko te hiszpańskie. Podczas wczorajszego koncertu pomyślałem sobie, że w latach 90tych, na materacach rozstawionych na koronie Stadionu X-lecia i w otaczających go blaszanych szczękach, w zamian za zachodnie dresy, skórzane kurtki, kasety video i pirackie płyty CD przehandlowano też naszą kulturową tożsamość. Artyści tacy jak Niemen, Ciechowski, Kaczmarski Przybora i Wasowski owszem pojawiają się na okolicznościowych galach, ale znikają z podręcznych, podświadomych śpiewników. Nie wiem czy w ogóle mamy jeszcze takie śpiewniki.

Na koncertach takich jak The Enigmatics, możemy taki śpiewnik, część owej tożsamość na chwilę odkupić.

P.S.
Autor przeprasza za retoryczne użycie liczby mnogiej, patos oraz nadmiar ogrodniczych metafor.