W poszukiwaniu utraconych nut - koncert Zbigniewa Namysłowskiego na Scenie przy Smolnej

Autor: 
Beata Wach
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Jak co roku już tradycyjnie pod koniec października przy Smolnej odbywa się Festiwal „Synteza sztuk” organizowany przez Stowarzyszenie Mieszkańców Ulicy Smolnej i Dom Kultury Śródmieście. To prawdziwe święto sztuki. Jego czwartą edycję uświetnił występ kwintetu Zbigniewa Namysłowskiego. 22 października zagościł na Scenie przy Smolnej.

Uczestniczenie w koncercie jednej z najbardziej znaczących postaci polskiej sceny jazzowej, jaką jest Namysłowski, to bezsprzecznie ogromna przyjemność. To tak, jakbyśmy sami brali udział w jego historii, jakbyśmy w jakiś dziwaczny sposób ją wraz z nim tworzyli. Zupełnie bezcenne. Jednak coś w tym sobotnim koncercie nie zazgrzytało. I chyba trudno to złożyć na karb niedyspozycji Zbigniewa Namysłowskiego, który z trudem wszedł na scenę o kulach i przeprosił, że, niestety, koncert zagra na siedząco. Na siedząco czy nie, ale zagrał i jak tylko brał instrument do ręki, to jakby o kontuzji zapominał choć może nie do końca. Nie było w tym iskry, nie było namiętności. Było poprawnie. Nie porwał za sobą publiczności - która jak on - klaskała poprawnie. I cała reszta też poprawna była. Jakby się im grać nie chciało, jakby coś odhaczyć tylko mieli. A prył w tym wiódł kontrabasista Maciej Garbowski, który co i raz nuty gubił i właściwych znaleźć nie mógł. Ze stoickim spokojem znosił to Namyslowski, może dlatego, ze siedział do niego tyłem. Jedynie Jacek Namysłowski – puzonista, jakby czuł się za całość odpowiedzialny, szedł mu z pomocą i tylko w sobie wiadomy sposób odnajdywał zagubione. I koncert ruszał do przodu.


W tych skupiających, niestety, na sobie uwagę okolicznościach, zostało zagranych 7 utworów plus jeden bis. Były motywy polskiego folkloru – znak firmowy Zbigniewa Namysłowskiego - z „Obermajster” na czele, „Jako Tako” ciekawe połączenie motywów góralskich z arabskimi, „Świr na lewo, świr na prawo” z wykorzystaniem ludowej melodii autorstwa Karola Namysłowskiego. Wszystkie wydawały się zagrane podobnie: pierwszy plan: Zbigniew Namysłowski (saksofon), Jacek Namyslowski (puzon), drugi plan: Sławek Jaskułke (fortepian), Maciej Garłowski (kontrabas), Grzegorz Grzyb (bębny). Plan drugi wygrywał pulsujący, powtarzający się rytm z bardzo ożywczymi dźwiękami fortepianu. Plan pierwszy to przede wszystkim solówki, zagrane bez pasji, bez żaru. Perkusji i kontrabasu nie było słychać prawie wcale. Grzegorz Grzyb bardziej był chyba skupiony na przeżuwaniu gumy niż na uderzaniu w bębny, a Maciej Garłowski – wiadomo – szukał nut.

Koncert trwał dobre półtorej godziny. To godziwy czas, który usatysfakcjonowałby każdego jego uczetnika, ale tylko w przypadku otrzymania sutej jazzowej uczty, a nie zimnej zakąski i to jeszcze jakby niedorobionej.