Sopocki karnawał z Baabą w Mewie Towarzyskiej

Autor: 
Piotr Rudnicki

To, że od czasu do czasu dla zdrowia psychicznego warto zrobić coś od rzeczy, wiadomo od dawna. Słodkim usprawiedliwieniem dla wszystkich spragnionych szaleństwa jest obecnie trwająca pora karnawału – nareszcie, nareszcie można się bezkarnie powygłupiać! Co prawda Polska to nie Rio i gorąca samba nie wchodzi w rachubę, jednakowoż, jako że i my swój język mamy, potrafimy bawić się po swojemu. Lecz czy można się dobrze bawić bez muzyki? No właśnie – nie bardzo. Wiemy o tym doskonale my i wiedzą o tym także naczelni hucpiarze krajowej sceny niezależnej. Idąc w sukurs oczekiwaniom spragnionej zabawy publiczności wczoraj w Sopocie w nowo-powstałej Mewie Towarzyskiej wystąpiła grupa Baaba.

Zapotrzebowanie na ten dancing okazało się być ogromne. Tak ogromne, że klub wypełniony został bardziej aniżeli po brzegi, a i tak nie wszyscy chętni dostali się do środka. Zaistniały stan rzeczy uniemożliwiał znacznie ruchy taneczne, i tylko co poniektórzy widzowie mieli możność czynienia skromnych wygibasów - do których program koncertu skwapliwie zresztą zapraszał, ponieważ tym razem jego clou stanowiły wyciągnięte spod ziemi i odkurzone zapomniane hity ery big beatu ze świeżej epki zespołu.

Wmiksowane pomiędzy baabowe „evergreeny” w rodzaju "Biegnij, Kuba, Biegnij", "07 Zgłoś Się" czy kompozycje Komedy z remake'u ścieżki dźwiękowej do "Nieustraszonych Pogromców Wampirów" złożyły się na imprezowe combo, jakie jest w stanie wygenerować tylko ten zespół (no, może znalazłby się na warszawskiej scenie jeszcze taki jeden...). Jego herszta - Bartka Webera - w ciężkim zadaniu zabawienia publiczności wspomagali nieugięcie wierni towarzysze: Macio Moretti, Piotr Zabrodzki i Tomasz Duda, zaś trójmiejski artysta m.bunio.s oraz Gaba Kulka dopełniali dzieła wokalnie.

Nie bez własnej przyjemności, rzecz jasna – widać to zawsze jak na dłoni, że muzycy bawią się w Baabie równie dobrze jak słuchacze. Klasyczne są już w ich przypadku „przymrużenia oka” w rodzaju niespodziewanych spowolnień a'la wyczerpana bateria/płyta winylowa na wolnych obrotach lub z drugiej strony – nagłych niby-zornowskich kakofonizmów wewnątrz utworów, które wywołują uśmiech nawet, gdy nie jesteśmy już nimi zaskoczeni. Co jakiś czas do repertuaru dołożony zostaje kolejny obciachowy „killer” w rodzaju Takiego Tanga Budki Suflera, który w tym kiczowatym entourage’u staje się zadziwiająco strawny. Wszystkiego z powyższych można było wczoraj w Sopocie doświadczyć, a stylizacja grupy – ubranej w stroje rodem z lat 60-tych i 70-tych i przeboje typu "Znajdziesz Mnie Znowu" Zbigniewa Wodeckiego czy groteskowych Piastelsów zespołu Dzikusy tylko dopełnia obrazu występów owych  zgrywusów. I jedynym zupełnie poważnym czynnikiem owych występów jest doskonałość techniczna grających muzyków – która obok ich naturalności sprawia, że mamy pewność, iż nikt nas nie nabija w butelkę, więc - możemy się swobodnie oddać zabawie.