Silence/Noise 7th Spontaneous Music Festival – raport z wydarzenia

Autor: 
Andrzej Nowak
Autor zdjęcia: 
Dawid Laskowski

Siódma edycja poznańskiego, spontanicznego festiwalu za nami. Dwa koncertowe dni, osiem wyjątkowo intensywnych setów w wykonaniu dziesięciorga artystek i artystów, w końcu niezliczone pokłady emocji po obu stronach sceny. Publiczność dopisała, choć intrygującym wydaje się być fakt, iż widzowie przyjezdni (z Londynu, czy też Berlina, a także innych polskich miast) byli chyba w przewadze liczebnej w stosunku do widzów lokalnych. Ot, taka socjologiczna ciekawostka, pokazująca być może, że miasto Poznań nie jest aż tak złaknione pięknej, improwizowanej muzyki, jak reszta świata.

Zgodnie z tradycją imprezę otworzył set solowy. Tym razem do pełnienia roli festiwalowego introduktora zaproszona została Marta Warelis. Polska pianistka z Amsterdamu zaproponowała nam prawdziwie hitchcockowskie otwarcie. Na owo wspaniałe, wielobarwne trzęsienie ziemi złożyły się zarówno stonowane, minimalistyczne frazy, niemal taylorowskie, free jazzowe skoki po klawiaturze, jak i niebywała sekwencja dźwięków preparowanych. W trakcie tych ostatnich artystka za pomocą sznurka, którym pocierała o struny fortepianu uzyskała niezwykłe, orientalne, niemalże śpiewne brzmienie. Jeśli dodamy do tego ekspresję Marty, jej temperament i umiejętność budowania dramaturgii, to otrzymujemy set otwarcia, który nie mógł być chyba bardziej imponujący.

Festiwalowi goście, co zdaje się było regułą tej edycji, nie pozostawiali publiczności chwili wytchnienia. Po trzęsieniu ziemi było jeszcze lepiej! Za klawiaturą fortepianu (i w wielu innych miejscach) zasiadła kolejna polska pianistka Aleksandra Chciuk, a jej partnerem (pierwsze spotkanie muzyków!) był Katalończyk Don Malfon na saksofonie altowym. Tuż przed występem artyści w skupieniu wymienili kilka organizacyjnych (jak sądzimy) uwag, a potem zabrali nas w podróż po oceanie dźwięków preparowanych. Nie brakowało akcentów performatywnych – Ola grała na fortepianie z zamkniętą klawiaturą, z kolei Malfon za pomocą zestawu czarnych puszek wprawiał wydobywane z tuby dźwięki w wielostrumieniowe, rezonujące podmuchy powietrza. Sam finał prawie 45 minutowego setu skrzył się prawdziwymi niespodziankami. Najpierw saksofonista zaintonował melodyjne, wręcz taneczne frazy, potem pianistka zamknęła improwizację płynną, ambientową ekspozycją.

 

Kolejny set piątku, to także formuła ad-hoc, choć tylko po części. Do stałego składu Dirty Laundry (Marta Warelis – syntezator, piano i Miguel Petruccelli – gitara elektryczna) dołączył Marcin Bożek na akustycznej gitarze basowej. Ten set był być może najbardziej dynamicznym i ekspresyjnym momentem festiwalu, niekiedy post-psychodelicznym, innym razem na swój sposób tanecznym. Była syntezatorowa galopada i niebywałe gitarowe dialogi, zarówno eksplozywne, ale i zadumane, czerpiące inspiracje z całej historii improwizowanego rocka. Tu koncert składał się z kilku separatywnych części. Jeden z etapów miał bardzo spokojne otwarcie, w trakcie którego Warelis urokliwe preparowała fortepian.

Zakończenie pierwszego dnia przypadło w udziale triu A Tiny Bell - Don Malfon na saksofonie altowym, Florian Stoffner na gitarze elektrycznej i Vasco Trilla na perkusji. Improwizacja Katalończyków i Szwajcara była nadspodziewanie energetyczna. W stosunku do materiału studyjnego z debiutanckiego albumu „A Tiny Bell and Its Restless Friends” koncert był bardziej dynamiczny, mniej mroczny, choć i tak nasączony gęstymi, dronowy ekspozycjami. Niespełna 40 minutowy występ (w tym zabawny bis, w trakcie którego artyści nie zagrali ani jednego dźwięku) spełnił zapewne oczekiwania wszystkich widzów. Z jednej strony niósł moc swobodnie preparowanych fraz, z drugiej ogień niemal freejazzowych eksplozji.

Sobotę otworzył kolejny set solowy. Tym razem w rolę samotnego podróżnika po bezkresie swobodnej improwizacji wcielił się Don Malfon. Artysta zaprezentował nam wszystkie techniki preparowania dźwięków saksofonu altowego, jakie poznaliśmy w trakcie jego dwóch piątkowych występów - blokowanie dysz, wibrowanie dźwiękami, jakie wydobywają się z tuby, czy też zamykanie tejże tuby metalowymi przedmiotami lub dłonią. Muzyk z Barcelony nadał swojej improwizacji niebywałą dramaturgię, a ponad trzydzieści minut skupionej, żywej, ale także minimalistycznej i po części performatywnej ekspozycji, zostało podsumowane piękną, dronową narracją, opartą na długim, cyrkulacyjnym oddechu.

Na zestaw sobotnich składów ad hoc złożyły się występy tria i kwartetu. W pierwszej kolejności  Marta Warelis na fortepianie, Florian Stoffner na gitarze elektrycznej oraz nowy gość festiwalowy, Rudi Fischerlehner na perkusji. Na szczególnie ten set wielu ostrzyło sobie apetyty i zdaje się, że wszystkie nasze oczekiwania zostały spełnione w dwójnasób. Najpierw minimalistyczny wstęp pianistki, w który doskonale wklejały się równie enigmatyczne frazy gitary i perkusjonalnych błyskotek. Potem wielowymiarowa zabawa w połamany rytm, który płynął z klawiatury i strun gitary, a osadzał się na dynamicznej ekspozycji austriackiego perkusisty. Taka podróż mogłaby trwać w nieskończoność, ale zakończyła się bodaj po 35 minutach, oczywiście burzą braw. Nie śmieliśmy jednak prosić artystów o bis, albowiem ich improwizacja była tak intensywna i ekspresyjna, że bezwzględnie zasłużyli na chwilę oddechu.

 

Po dwudziestu kilku minutach przerwy, koniecznej nie tylko dla muzyków, wystąpił kwartet ad hoc w składzie: Aleksandra Chciuk – piano, Vasco Trilla – perkusja, Marcin Bożek – akustyczna gitara basowa oraz Miguel Petruccelli – gitara elektryczna. Ta trzykwadransowa opowieść przyniosła nam wrażenia w każdym wymiarze fonicznym i wizualnym. Pianistka rozpoczęła ekspozycję kładąc ekspresyjnie głowę na klawiaturze. Perkusista budował narrację kreując kilka wątków jednocześnie. Gitarzysta koncentrował się na warstwie melodycznej, urokliwie preparował i świetnie dopowiadał frazy grane przez basistę. Ten ostatni często wyczekiwał na przebieg zdarzeń i włączał się w wir improwizacji z wyjątkowo nieoczywistymi pomysłami. Świetnie ów wielokolorowy koncert podsumował bis. Pianistka zaintonowała głosem semicką, rozkołysaną, ale mruczaną melodię, której dramaturgiczną wagę docenili pozostali i zbudowali jej niesamowity akompaniament.

Finał festiwalu zwykł przypadać w udziale artystom wyjątkowym, ale w kontekście siedmiu poprzednich setów tegorocznej edycji takie określenie byłoby z pewnością niesprawiedliwe. A jednak Der Dritte Stand, czyli Matthias Müller na puzonie, Matthias Bauer na kontrabasie i Rudi Fischerlehner na perkusji zdemolowali nas całkowicie. Płynna, prawie czterdziestominutowa ekspozycja, w której każdy dźwięk był zasadny dramaturgicznie, ale i żadna fraza nieprzegadana, skrzył się mocą puzonowej dynamiki i brzmieniowych subtelności, pięknymi, ekspresyjnymi frazami arco kontrabasisty i jakże zadumanymi opowieściami pizzicato, a obrazu całości dopełniał ekspresyjny drumming. Ten ostatni płynął z rzadko spotykaną swobodą, niemal zwierzęcą naturalnością, ale także umiejętnością wyznaczenia przystanku, budowania przestrzeni dla chwili zadumy i inspiracji dla partnerów. Spokojny, na poły melodyjny bis rozkołysał nas i zwieńczył ów wybitny koncert.

Zapraszamy za rok, w pierwszy weekend października 2024!