Seifert Competition Tour - Wirtuozi i Kompozytorzy

Autor: 
Paulina Biegaj
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Sławne Studio S5  Radia Kraków. Na scenie pierwszy skrzypek. Stanisław Słowiński. Gra solo    wirtuozowski początek „Evening Psalm” Zbigniewa Seiferta. Patrzę na ten obraz i nagle przechodzą po mnie ciarki.

Widzę Stanisława stojącego tak samo na środku wielkiej sceny, grającego nasycone wirtuozerią kaprysy i koncert Szymanowskiego. Wtedy aula szkoły muzycznej przy Basztowej i jego egzamin dyplomowy. Dzisiaj nad jego głową wielki napis „Seifert Competition Tour”. I on wygląda tego wieczoru bardzo sentymentalnie. 19 lipca minie rok od finałowego koncertu Seifert Competition. Pierwszego takiego konkursu dla skrzypków jazzowych. I czegoś o wiele więcej, niż tylko konkurs. - To autentyczne spotkanie ludzi – wspominał przesłuchania oraz koncert laureatów Janusz Jabłoński, dziennikarz jazzowy i konferansjer sobotniego koncertu w ramach jubileuszowego XX Festiwalu Jazzowego w Piwnicy pod Baranami. Nic się nie zmieniło. Niezmiennie też zachwyca mnie zwłaszcza dwóch skrzypków. Nie porwała mnie Eva Slongo, nie porwał Apel les Carod Requesens tak, jak porwali mnie Stanisław Słowiński i Bartosz Dworak. Swoją grą, a przede wszystkim swoimi własnymi kompozycjami. Bo 11 lipca młodzi artyści zaprezentowali się nie tylko jako wirtuozi skrzypiec i muzyki Seiferta. Każdy skrzypek zagrał obok jego utworu swój autorski.

 

„8 000” Stanisława Słowińskiego to ten, którego z pewnością nie słuchałam po raz ostatni. Utwór, jak zdradza jego twórca, nawiązuje swoim tytułem do ośmiotysięczników. Ale nie tylko tytułem. Dla mnie przede wszystkim konstrukcją i nastrojem. Konstrukcją niezwykłych połączeń i bardzo przemyślaną. Ostinatowe basowe tło, a równocześnie podstawa, brzmiące poruszającą do głębi harmonią. Zaskakujące i nonszalanckie dopowiedzenia we frazowaniu. Jeśli konstrukcja utworu sama już tworzy nastrój, to jest to wejście na sam szczyt. Szczyt piękna w muzyce. Bo utwór „8 000” jest po prostu piękny. A Stanisław Słowiński gra go w taki sposób, że to piękno rezonuje z nami i z naszymi duszami. A przynajmniej z moją. Jego drugim utworem, również górskim - góry słychać tu w zacięciu pobrzmiewających góralszczyzną wstawek - była „Lawina”. Nie sposób nie docenić jej za precyzyjną synchronizację momentów skrzypcowo – fortepianowych w bardzo szybkim tempie i figuracje. Ale takie figuracje, które, przyznam, po raz pierwszy chwyciły mnie za serce.

 

Figuracje grane, a nie wygrywane. Przeżywane przez grającego w taki sposób, abyśmy i my je przeżyli. A nie przeżywane tylko w tym, żeby je wygrać (to u skrzypków słychać i widać bardzo często, skrzypcowe figuracje i przebiegi są zresztą naprawdę bardzo trudne). Wiele takich przebiegów, oczywiście zagranych a nie wygranych, usłyszeliśmy w grze artysty z Katalonii. Jego kompozycja, którą nam pokazał nosi tytuł (w polskim tłumaczeniu) „Nazajutrz rano”. Oprócz skrzypcowych dźwięków granych na bardzo wysokim poziomie technicznym, zespalającym się zresztą z doskonałą fakturą utworu, usłyszeliśmy w nim przepiękne, a wręcz nadzwyczajne, solo fortepianu.

 

I tu kolejna rzecz, która od roku pozostała taka sama. Sekcja akompaniująca naszym solistom, czyli niezastąpione Paweł Kaczmarczyk Audiofeeling Trio z Dawidem Fortuną na perkusji (w tym względzie akurat mała zmiana), Maciejem Adamczakiem na kontrabasie oraz żywiołowym Pawłem Kaczmarczykiem na fortepianie. Ten ostatni, a tak naprawdę pierwszy jazzowy pianista, zagrał jedną ze swoich najlepszych solówek, poskramiając na chwilę swoją żywiołowość, a dzieląc się z nami liryzmem i dźwiękami nastrojowo przepływającymi między słowami. Tak, jak jego gra. Jestem pełna podziwu dla wszystkich trzech panów, którzy grali dwie godziny bez przerwy!

Nastrojowo zagrała również Eva Slongo ze Szwajcarii. Delikatnie, z pasją, ale także z oddechem, zmysłowo. Czyli po prostu kobieco. Tym bardziej ciekawie było usłyszeć ją w męskim gronie. Ciekawie także dzięki skrzypcowej grze łączonej przez Evę Slongo z jej własnym śpiewem.

 

W końcu na scenie pojawia się Bartosz Dworak. Do orzeźwiającego letnią porą chłodu panującego w studio dołącza powiew elegancji. Ta panuje z kolei w muzyce zwycięzcy ubiegłorocznego konkursu. Robi się ciemniej, tajemniczo i intrygująco. W „Kołysance dla nocnych marków” („Lullaby For Night Marks”). Nie tylko ja, sądząc po reakcjach publiczności, już tęsknię za tym utworem. Na szczęście już niebawem znajdzie się na najnowszej płycie Bartosz Dworak Quartet pod tytułem „Polished”. Cięższe brzmienie basowe równoważy tu coś z harmonii dur moll i zniewalająca rytmika. Słychać, że odcienie emocji, a wraz z nimi odcienie skrzypcowych barw, są silnie osadzone na czymś konkretnym. Na znów przemyślanych ramach w budowie kompozycji. Być może słychać tu jeszcze nocne odgłosy późnego spaceru, jednego z tych, jakie inspirują Bartosza Dworaka w jego muzycznym tworzeniu (opowiada o tym na łamach „Jazzarium”) W każdym razie na spacer w wykonaniu, dzięki któremu staje się on duchowym przeżyciem, z pewnością warto było się wybrać.

To, gdzie droga zaprowadzi całą czwórkę świetnych skrzypków, która na koniec zagrała razem „Way to Oasis” (znów symbolicznie),  nie wiemy. Wiemy, jedno, jeśli tyle udało im się zrobić od czasów ich dyplomowych egzaminów, od zeszłorocznego koncertu, od ostatnich występów, odpowiedź na tytułowe „Quo vadis”, zagrane  przez Bartosza Dworaka, utwór, który przyniósł mu szczęście podczas zeszłorocznego konkursu, też jest jedna. Wszyscy idą w dobrym kierunku. Ku Jedynemu Pięknu, dla Którego robią użytek ze swoich talentów, czerpiąc  z Niego i dzieląc się Nim z nami.