Saagara w Studio koncertowym im. Witolda Lutosławskiego

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Wacław Zimpel jest artystą w ruchu. Od ładnych paru lat obserwować możemy jego nowe projekty i choć kontekst, w którym pojawia się na scenie jest niemal za każdym razem inny, on pozostaje w nim sobą. Choć może właśnie taki sposób postrzegania jego muzyki jest kompletnie mylący?

W niedzielny wieczór mogliśmy zobaczyć i posłuchać nowy kwartet klarnecisty - Saagara - stworzony z trójką artystów z indyjskiego Bangalore na codzień zajmujących się klasyczną muzyką karnatycką - liczącą sobie przeszło 4 tysiąclecia tradycją muzyczną, która w południowych Indiach wciąż jest żywą praktyką - tak w porządku religijnym jak i koncertowym. Obok Zimpla zespół tworzą: na gathamie Giridhar Udupa, na kanjirze Bhargava Halambi oraz grający na tavilu K Raja. Powstanie tej formacji poprzedziła intensywna praca jaką Wacław Zimpel wykonać musiał by zmierzyć się ze skomplikowanym rytmicznym językiem, na którym oparta jest muzyka południowych Indii. Obok studiów teoretycznych przed rokiem improwizator wybrał się do Bangalore do którego na przestrzeni ostatnich miesięcy powracał kilkukrotnie. Jednym z efektów owych podróży jest Saagara.

Zespół nie gra klasycznej muzyki karnatyckiej. Od początku było jasne, że członkowie kwartetu chcą spotkać się ze sobą wpół drogi. Zimpel stworzył dla Saagary nowe kompozycje, oparte na rytmicznych rozwiązaniach czy to tradycyjnych utworów z południowych Indii czy też współczesnych kompozycji Giridhara Udupy - jednego z najważniejszych dziś bohaterów sceny klasycznej muzyki karnatyckiej. Goście z Bangalore poprosili zaś klarnecistę o włączenie do programu czegoś charakterystycznego dla muzyki polskiej: stad w programie „Oj chmielu, chmielu” - jeden z najstarszych, bo przeszło 1000-letni, zabytek muzyki polskiej: ludowa pieśń weselna. Jednak językiem, w którym porozumiewali się ze sobą muzycy była muzyka południowych Indii: barwą tradycyjnych instrumentów perkusyjnych, rozbudowanym rytmem i złożoną strukturą utworów.

Zimplowi przypadła więc w pewnym sensie rola narratora, tłumacza czy też przewodnika po tym świecie. To jego frazy były na muzycznej mapie Saagary punktami orientacyjnymi dla tych, którzy z muzyką południowych Indii zetknęli się po raz pierwszy. Szybko jednak puls i energia jego towarzyszy stała się dla słuchaczy językiem uniwersalnym.

A muzyka płynęła. Prosty indyjski tamburyn - kanjira - wybrzmiewał paletą barw, o które trudno było posądzać tak, z pozoru błahy instrument. K Raja wystrzeliwał kolejne uderzenia w tavil jak połączone ze sobą petardy. Wreszcie Gatham w rękach Giridhara Udupy niezauważalnie przechodził od rytmicznego tła do samodzielnego snucia muzycznej opowieści. Szczególnie na wyobraźnię działać mógł utwór, który jeszcze niedawno nie miał tytułu: „Podziemna rzeka”. Wielką radość wśród zgromadzonych wzbudził wyśpiewany przez członków utwór w konnakolu - języku, w którym adepci gry na instrumentach perkusyjnych uczą się muzyki śpiewając rytm.
Chyba najbardziej spektakularny był jednak bis, podczas którego, grający swoją muzykę po raz pierwszy poza Indiami K Raja zawiesił swój tavil na ramieniu i tak, jak podczas religijnych procesji, do których na co dzień angażowany jest w Bangalore grał okrążając scenę. Widać było, że między muzykami a widownią dochodzi do cennej wymiany energii.

Miałem ogromne szczęście obserwować zespół Saagara nieco dłużej - podczas trzydniowych warsztatów z Orkiestrą Klezmerską Teatru Sejneńskiego, koncert w tamtejszej Spółdzielni Jazzowej oraz koncert warszawski. Za sprawą poszukiwań, na które przed rokiem wyruszył Wacław Zimpel, i ja mogłem na krócej i jedynie w wyobraźni - ale jednak wciąż: wybrać się w ten świat. Muzyka karnatycka może stać się fantastycznym pretekstem do głębokiego namysłu nad własną tradycją ale i szansą na weryfikację nieprzebranej masy założeń i przesądów jakie nieświadomie nakładamy na muzykę, której słuchamy. W tradycji indyjskiej nie funkcjonuje dualizm duszy i ciała - fundament zachodniej filozofii, który w ogromnej mierze determinuje nasze patrzenie na świat. Tak jak przywykliśmy więc rozdzielać świat na formę i materię, psychę i somę, realne i fantastyczne - tak i muzykę podzieliliśmy na kompozycje i improwizacje, warsztat instrumentalisty i emocje artysty, tradycję i nowoczesność.
Dualizmy te można by mnożyć. Na gruncie muzyki karnatyckiej te dwa światy stanowią nierozerwalne jedno: nie może być mowy o emocjonalnym uniesieniu w improwizacji bez pewnego, mocnego oparcia w rytmicznej formie. Więcej: to właśnie z biegłości w tradycyjnym kodzie tej muzyki powstaje jej uwzniaślająca siła. Siła, która może przejawiać się w zupełnie inny sposób niż znane nam formy ekspresji uczuć.

Trudno jest krytycznie oceniać muzyczny świat Saagary. Bez większego sensu wydaje się porównywanie zespołu Zimpla do innych projektów, w których muzyk zachodu spotyka się z tradycją indyjską - jak Shakti Johna McLaughlina czy Ragas and Sagas Jana Garbarka. Pozostaje próbować odpowiedzieć sobie samemu na pytanie co podróż przez Saagarę mi dała.

Saagara jest dla mnie czymś więcej a jednocześnie czymś mniej niż zespół. Czymś więcej, bo stanowi portal do świata, w których choć na krótko, ale głęboko warto się zapuścić: zobaczyć własną wizję muzyki w perspektywie tradycji 4 000 lat niemal zupełnie nieznanej nam żywej tradycji. Czymś mniej, bo to muzyka zatrzymana w pewnym, jak można sądzić, początkowym miejscu swej drogi. Na początku tego tekstu stwierdziłem, że w muzycznych projektach Zimpla zmienia się kontekst a artysta pozostaje wciąż sobą. To, nieco banalne zdanie jest prawdziwe, a jednocześnie jego założenie jest kompletną bzdurą. To osoba leadera i jego chęć rozwoju, zmiany jest siłą napędową krajobrazu muzycznego, w którym się nam przedstawia. Nie sądzę by Wacław Zimpel zamarzył sobie pewnego dnia by mieć zespół karnatycki. Dużo cenniejsze jest przecież to, czego z tej tradycji może wyciągnąć dla siebie i swoje własnej muzyki. Nie musi w tym celu zostawać artystą hinduskim.

Zespół Saagara po zakończeniu trasy w Polsce nagra płytę - i z pewnością z wielką chęcią jej posłucham i nie raz będę do niej wracał. Jednak to, co ciekawi mnie dużo bardziej to kolejne nie-karnatyckie płyty Wacława Zimpla. Chcę usłyszeć czego po doświadczeniach południowych Indii dowiedział się o własnej muzyce: europejskiej, polskiej, poznańsko-warszawskiej: muzyce Wacława Zimpla. I nie czekam na jego opus magnum. Bo tego, że muzyka jest jedynie zbliżaniem się do tego co niewyrażalne od muzyków z Indii nauczyłem się już sam.