Polska reprezentacja jazzowa: Silva Rerum „Reinessance” i Maciej Obara International Quartet feat. Tom Arthurs na Festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Znakomity mamy czas dla polskiej muzyki. Wciąż niespecjalnie odległe są czasy, kiedy polskie festiwale muzyczne sprowadzały występy rodzimych artystów do roli obowiązkowej przystawki do „pierwszych w kraju” koncertów światowych gwiazd. Programowo promujący naszych muzyków Festiwal Jazz Jantar nie należał do nich nigdy, a wczorajszy wieczór w klubie Żak nader jasno pokazał, że zaufanie procentuje, bo w polskim współczesnym jazzie dzieje się bardzo, bardzo dobrze.     

Po marcowej, całkowicie poświęconej polskiemu jazzowi edycji festiwalu tym razem „naszym” oddano jeden pełny wieczór. Jako pierwszy wystąpił trzyosobowy zespół Silva Rerum, w którego składzie obok Anny Gadt i Krzysztofa Gradziuka znalazł się akordeonista Zbigniew Chojnacki. Gadt i Gradziuk na scenie gdańskiego Żaka pojawiają się co prawda dość regularnie, oboje należą jednak do artystów, którzy za każdym razem przywożą ze sobą nową, ciekawą propozycję. Porwać się na łączenie muzyki polskiego renesansu z jazzową wokalistyką to krok w istocie odważny. W wielu przypadkach skończyłoby się to spektakularnym fiaskiem, ale nie w rękach artystów tej klasy. Materiał zatytułowany Reinessance trio Silva Rerum podało w formie onirycznej, zawieszonej w przestrzeni suity, w której improwizacje wokalne na przemian z XVI-wiecznymi pieśniami sakralnymi m.in. Jana Gomółki czy Wacława z Szamotuł wybrzmiały na tle utkanej rytmem perkusji Gradziuka i medytującego akordeonu Zbigniewa Chojnackiego warstwy dźwiękowej. Tradycyjny podział na lidera i zespół akompaniujący został odrzucony, a muzyka płynęła jedną wielobarwną falą. Szeroka skala głosu wokalistki, liczne detale i nie przystające muzyki renesansowej w klasycznynym pojęciu elementy eksperymentalne: pogłosy i podłączone do akordeonu modulatory, płytki, dzwonki, a nawet kartka papieru i foliowa siatka, których podczas gry użył Krzysztof Gradziuk, tudzież jego spektakularne solo w zakończeniu w sąsiedztwie psalmów nie tworzyły dysonansu, a całość zaowocowała niezwykle wciągającym koncertem, anonsującym powstanie projektu, o którym z pewnością głośno będzie w całym kraju. 

 

Jak silna jest kondycja polskiej muzyki jazzowej w skali Europy pokazał natomiast międzynarodowy kwartet Macieja Obary, w którym gościnnie, jako ten piąty, wystąpił trębacz Tom Arthurs. Kwintet to  niby klasyczny: saksofon, trąbka, fortepian, kontrabas i bębny, ale po prawdzie nie znajdziemy na starym kontynencie wielu podobnych – a już na pewno niewiele dysponujących taką mocą jak skład pod wodzą Macieja Obary. Na tak pełnokrwiste granie czeka się na każdym jazzowym festiwalu, a przecież nie zawsze oczekiwanie to bywa nagrodzone. Podobne nasycenie, i pełnię jazzowego soundu osiągają nieliczni. Ale też nie każdy operuje takim muzycznym combo, w którym każdy z grających może z powodzeniem samodzielnie pociągnąć zespół. Nie każdy w składzie ma kogoś takiego jak Dominik Wania, Ole Morten Vågan i Gard Nilssen, zwratych, konsekwentnie prących do przodu i nie poddających niczego w wątpliwość. Wirtuozeria żadnego z nich nic nie traci w kolektywnym graniu, każda sekunda, w której są obecni na scenie zostaje wykorzystana optymalnie. Wiele już zachwytów nad tym składem na łamach jazzarium widnieje, i żadne z nich nie są o krztynę przesadzone. Nie mogą dziwić też słowa Obary, że praca z tym kwartetem, a z Dominikiem Wanią w szczególności, to dla niego perspektywa na kolejną dekadę. Z takich muzyków się nie rezygnuje. Faktycznie, pisanie o takich koncertach trochę mija się z celem, bo w pewnym momencie słowa zaczynają być zbędne. Proponuję zatem wybrać się na jeden z nich i zobaczyć to na własne oczy, ewentualnie sięgnąć po którąś z płyt. Swoją drogą, już druga z rzędu (premierowa) w tytule zawiera podobną sugestię. Względnie – wybrać się można na kolejne koncerty Festiwalu Jazz Jantar, gdzie już w środę zagrają dwa inne kwintety - Polar Bear oraz Atomic.