Początek jazzowego marca w Klubie Żak – trio Lemańczyk/Pierończyk/ Gradziuk i Sing Sing Penelope - na jednej scenie w Gdańsku

Autor: 
Piotr Rudnicki

W gościnnych progach klubu Żak rozgrywa się znaczna część jazzowego życia Trójmiasta. To on bierze na swoje barki organizację większej części koncertów, na których dzięki trwającemu cały rok programowi Jazz Jantar możemy oglądać i słuchać muzyków z kraju i ze świata. Na marzec w cyklu zaplanowano kilka bardzo interesujących występów. Pierwszy z nich odbył się w sobotę, a zagrali trio Lemańczyk/Pierończyk/Gradziuk oraz Sing Sing Penelope.

Podobnego rodzaju oryginalnie zestawione double headery zdarzają się w Żaku dość regularnie, czego byliśmy świadkami choćby podczas głównego festiwalu Jazz Jantar. Co prawda obie grupy złożone są chociaż w części z muzyków lokalnych (vide: festiwalowy blok Trójmiejska Scena Jazzowa), ale muzycznie dzieli je odległość ogromna. Zespół pod przywództwem Piotra Lemańczyka to rasowe jazzowe trio o repertuarze z gruntu mainstreamowym, Sing Sing Penelope zaś odwołuje się do transowego jazz-rocka, gęsto zanurzonego w klimacie rzec można typowo bydgoskim.

Wieczór otworzyli pierwsi z wyżej wymienionych. Koncert tria promował najnowszą płytę kontrabasisty Amhran. Nagrana została w składzie z Seamusem Blakiem na saksofonach i Jackiem Kochanem na perkusji, mimo to w Gdańsku Lemańczykowi towarzyszyli Adam Pierończyk i Krzysztof Gradziuk. Nie mieliśmy więc powodów do narzekań – obaj panowie są bowiem klasą samą dla siebie. „To wielki zaszczyt grać z takimi muzykami” - powiedział w pierwszym słowie lider, i publiczność mogłaby to samo powiedzieć o słuchaniu owej gry. Zawsze będący ciekawym i wciąż dość nietypowym wyborem saksofon sopranowy w dłoniach Adama Pierończyka szklił się soczystym brzmieniem, zaś jego improwizacje były naprawdę odważne i ekstatyczne, znamionowały wytrawnego i pewnego swoich poczynań, świetnego technicznie muzyka.

Niesztampowe podejście do aranżacji niektórych utworów nie pozwalały na nudę. Stale obecny  puls kontrabasu przypominał nieco grę Charliego Hadena, (może też jego sposób komponowania), a Krzysztof Gradziuk potrafił poczarować za perkusją, z której wydobywał rzetelne, ładne brzmienia. Jego precyzyjne w tempie i sile uderzenia nie uciekały się do nadmiernej ekspresji, ale były popisem wysokiego poziomu wykonawstwa. Na taki koncert zawsze przychodzi się z przyjemnością, i choć byli tacy, którzy zarzucali triu zachowawczość, osobiście nie mogę się z tym zarzutem zgodzić.

Sing Sing Penelope którzy zagrali po przerwie dostarczyli wrażeń równie pozytywnych. Panowie także są dość świeżo po wydaniu płyty (This Is The Music, Vol.1) i zaprezentowali coś, co nazwać można muzyką lekkiego powiewu. Przez mniej więcej godzinę jednym ciągiem wysnuwali oparte na prostych motywach melodycznych improwizacje, wprowadzając zebranych w delikatny trans, umiejętnie kontrolując i zmieniając tempa i odcienie dość zwiewnej tkanki, w której słuchać było echa muzyki etnicznej, innym razem ludowej czy marsza, podszyte elektronicznym pianinem Daniela Mackiewicza.

Spośród muzyków zespołu znów zdecydowanie wyróżnił się ten grający na saksofonie sopranowym – obywatel Trójmiasta Aleksander Kamiński. Stylem różnił się on od Pierończyka znacznie, ale siarczysty sposób gry i doskonałe partie free dodały do muzyki Sing Sing Penelope wiele ognia i treści. Dołączający się doń często trębacz Wojciech Jachna dokładał ciepły ton trąbki o mocnym pogłosie, pętle perkusji i basu robiły swoje i tak następował błogi odlot w odległe muzyczne sfery, gdzie duch Andrzeja Przybielskiego (prawie na pewno usłyszałem fragment jego „Góru”) spotykał Johna Coltrane'a z czasów Love Supreme. Skupieni i wsłuchani w siebie nawzajem muzycy ( celował w tym siedzący na krześle basista Patryk Węcławek) stworzyli atmosferę spokojnego wieczoru, do której chętnie powrócą wszyscy, którzy cenią sobie luźne chwile relaksu z dobrą, niebanalną oprawą muzyczną. „Muzyka z Mózgu” wciąż ma się nieźle!