Paweł Kaczmarczyk Direction In Music - Brecker w niewypowiedzianym świetle

Autor: 
Paulina Biegaj
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Znacie Państwo ten widok? Lśniące od deszczu w światłach latarń Planty. Mój ulubiony. Jakby coś z lepszego świata, coś, co unosi duszę. Albo z dawnych lat, jak ze starego filmu. Nie wiem. A do tego cisza. Dzisiaj na Rynku wyjątkowa.

W takim lepszym świecie jesteśmy, ilekroć gra dla nas Paweł Kaczmarczyk ze swoimi gośćmi oraz z trio. I nie zagłusza on tego, co najbardziej tajemnicze, jak choćby jesienne Planty w deszczu. Cisza w jego muzyce pozostaje. Tego wieczoru będzie to i jego i nie jego muzyka. Utwory grane kiedyś przez Michaela Breckera. A w sobotę w krakowskim Harris Piano Jazz Bar przez Szymona Kamykowskiego na saksofonie oraz Pawła Kaczmarczyka, Dawida Fortunę i Macieja Adamczaka, czyli przez Audiofeeling Trio.

 

Kolejny koncert „Directions in Music” rozpoczęło mocne uderzenie, które nie tylko przerwało ciszę, ale zapowiedziało styl całego koncertu. Był to styl w pełnym tego słowa znaczeniu, muzyka niebanalna, której wykonanie pozostaje jednak opisać zwyczajnymi słowami.

Artyści zagrali ją z życiem, polotem, swobodą i czymś, co sprawia w jej słuchaniu  przekonanie, że wciąż idzie ona naprzód, nie zatrzymuje się, a jedno wynika w niej z drugiego. Do tego panowie grali ją bardzo przekonująco. Zwłaszcza Paweł Kaczmarczyk. Nie było jednak tylko mocno. Już w pierwszym secie muzycy przeważyli  rytmiczny repertuar nastrojową balladą.

Taki rodzaj gry, jaki pokazał tu Szymon Kamykowski, jest moim zdaniem jego najbardziej własnym. Przynajmniej tak odebrałam śpiewny saksofon, w którym ta śpiewność nabrała powietrza i uniosła się wszelkimi możliwymi sposobami artykulacji nad ziemią, trzymając się jednak wciąż blisko niej. Bo było nastrojowo, ale nie bez charakteru. Nie bez charakteru konkretnych, zdecydowanych, prostych, precyzyjnych, wręcz często ostrych dźwięków w ich figuracjach, z dużymi wymaganiami technicznymi.

 

Paweł Kaczmarczyk z kolei, jak na niego przystało w upodobaniu skrajności, był sobą i w energicznych i w nastrojowych momentach. Ale tym, co trzeba podkreślić przede wszystkim, są jego solówki, w których, odważę się to stwierdzić, przeszedł samego siebie (nie po raz pierwszy oczywiście). Dokładniej, w zupełnie nieoczekiwanych rozwiązaniach, zwłaszcza jeśli chodzi o spokojne momenty, w łamaniu przy tym wszelkich schematów, chciałoby się powiedzieć stereotypów, i w pomysłach na operowanie brzmieniem, nastrojem i wydobyciem dźwięku. Po jednej z takich solówek odezwało się spontanicznie  „brawo!”. Należało się.

Publiczność reagowała zresztą na żywiołowe granie coraz bardziej żywiołowo. Drugi set zaczął się właśnie przy okrzyku jej zadowolenia. Słychać też było, że muzykom gra się ze sobą coraz lepiej, szczególnie w świetnie rozgrywanych duetach (pianino saksofon) i jednym motywie granym razem w różnych układach. Po nim Paweł Kaczmarczyk schłodził niespodziewanie atmosferę spokojnym fragmentem.

 

Ten spokój zabrzmiał jednak najpełniej w początkowej części następnego utworu. W dodatku z pobrzmiewającym, przynajmniej dla mnie, „Teardrop” z „Something Personal” (najnowszej płyty Pawła Kaczmarczyka i jego trio). „Never alone” był wspaniały także dla saksofonu. Nie potrafię tym razem opowiedzieć, jak zabrzmiał. W dodatku tego akurat utworu słuchałam z widokiem na nocny Rynek i z szumem deszczu…

 

Następne propozycje muzyków potwierdziły, że druga część koncertu była lżejsza i jeszcze bardziej radosna. To nie dziwi, bo jak się dowiedziałam, Szymon Kamykowski spotkał się z Pawłem Kaczmarczykiem po kilkunastu latach od ostatniego wspólnego grania, a jeszcze w podstawówce to właśnie oni założyli sobie zespół, w którym już wtedy postanowili grać jazz! Czy można sobie wyobrazić, co by było, a raczej, czego by nie było, gdyby tego nigdy nie postanowili?...

Nie byłoby z pewnością sobotniego spotkania. To był bardzo dobry koncert. Kto wie, czy nie najlepszy z cyklu „Directions in Music”. Z pewnością był jeszcze lepszy od poprzednich, jakich wysłuchałam. No i pozwolił mi odkryć jedną rzecz. Muzyka w wykonaniu Pawła Kaczmarczyka i Szymona Kamykowskiego z „Never alone” to najlepszy akompaniament dla lśniącego w deszczu i światłach latarń Krakowa, czym z przyjemnością przy okazji dzielę się z Państwem.