NU Band na Krakowskiej Jesieni Jazzowej 2017 - relacja

Autor: 
Bartosz Adamczak

To był już przedostatni koncert tegorocznej Krakowskiej Jesienie Jazzowej. NU Band to zespół założony w 1999 przez weteranów nowojorskiej sceny jazzowej,  grali w Krakowie kilkukrotnie, tym razem jednak po raz pierwszy od przedwczesnej śmierci trębacza zespołu Roya Campbella. Jego następcą jest Thomas Heberer.  Pozostali członkowie kwartetu to Mark Whitecage (sax alt, klarnet oraz flet indiański), Joe Fonda (kontrabas oraz flet poprzeczny) oraz Lou Grassi (perkusja).

Ostoją brzmienia grupy jest Joe Fonda, wyśmienity kontrabasista, który potrafi grać niezwykle melodycznie, z ogromną pozytywną energią. Groove basowych riffów jest zaraźliwy, doskonale wypunktowany przez Lou Grassiego na bębnach, Whitecage i Heberer wymieniają między sobą solowe obowiązki. Nu Band poruszają się swobodnie i z gracją przekraczając granice między pędzącym i skocznym free-bopem, liryczną refleksją i brzmieniową abstrakcją.
Każdy z członków wnosi do zespołu nie tylko swoją indywidualną ekspresje ale też własne kompozycje, o których muzycy też chętnie opowiadają. Inspiracje mogą dość trywialne, choć osobiste (pojawiają się dwa utwory o kotach), ale zazwyczaj są wynikiem wnikliwej obserwacji i refleksji. Przykładem zgorzkniały blues “5 O’ Clock Follies” Marka Whitecage’a -  tytułem nawiązujący do wiadomości telewizyjnych z czasów wojny w Wietnamie. Czy też “Dark Dawn In Aurora” Lou Grassiego dedykowane ofiarom  strzelaniny w 2012 roku w kinie Aurora w stanie Colorado.

Whitecage, muzyk, który chyba nigdy nie zdobył uznania na jakie zasługuje, pomimo 80 lat na karku, potrafi wykrzesać wciąż sporo energii na scenie, jego żarliwe sola na saksofonie altowym są niewątpliwie ozdobą koncertu. Pewną niewiadomą była dla mnie postać nowego trębacza jednak wpisuje się on w brzmieniową konwencję NU Band znakomicie. Kojarzony chyba z bardziej abstrakcyjnymi, mniej jazzowymi formami improwizacji, Heberer na scenie jest pełen energii i
fantazji.

Nie sposób słuchając NU Band nie pomyśleć o pierwszym kwartecie Ornette’a Colemana. Choć każdy z muzyków prezentuje własne, bardzo indywidualne brzmienie, to duch muzyki przywołuje czasy freebopowej rewolucji Ornette’a.  Być może wbrew nazwie, NU Band nie kłania się modom, ale zajmuje się bardzo świadomie twórczym rozwijaniem, ewolucją free jazzowej tradycji, bez prób wyważania dawno już otwartych drzwi. Bogactwo i dyscyplina kompozycji, szczerość i ekspresja indywidualnych improwizacji, swobodny kontakt z publicznością – wszystko to sprawia niezmiennie, że NU Band na żywo słucha się wyśmienicie. Jako, że koncert w Alchemii był zakończeniem ich europejskiej trasy, polecam wszystkim ich nagrania jako odtrutkę na jesienną chandrę.