Marek Napiórkowski w Teatrze Studio

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski

W poniedziałek 20 kwietnia 2015 w warszawskim Teatrze Studio odbył się koncert promujący ostatnią płytę Marka Napiórkowskiego „Up!”. Płyta miała premierę co prawda w 2013 roku, ale dotychczas nie było zbyt wielu okazji w mojej okolicy, by posłuchać tego materiału w wykonaniu na żywo, dlatego udałem się w kilkusetkilometrową podróż zakończoną pod Pałacem Kultury i Nauki.

Na scenie teatru wystąpił sekstet, co w porównaniu z oryginalnym składem ze studia nagrań, było sporym uszczupleniem. Obok lidera grającego na gitarze elektrycznej i akustycznej, zagrali: Adam Pierończyk na saksofonie, zapowiedziany, jako legenda polskiego jazzu Henryk Miśkiewicz, Krzysztof Herdzin przy fortepianie i od czasu do czasu z fletem w dłoni, Robert Kubiszyn na gitarze basowej i z kontrabasem oraz Paweł Dobrowolski zastępujący za perkusją Clarence Penna. Zabrakło więc sekcji klasycznej. Interpretacje siłą rzeczy musiały pójść w nieco inną stronę niż na krążku i faktycznie tak było – poszły w stronę bardziej zadziornego grania. Zresztą wykonania koncertowe zwykle charakteryzują się większą ekspresją oraz swobodą improwizacji niż trzymane w ryzach nagrania studyjne.

Koncert rozpoczęły utwory w kolejności występującej na płycie, czyli „Szkice Piórkiem”, „Teatr” oraz „Here comes the Moon”, inspirowany harrisonowskim „Here Comes the Sun”. Słuchacze w pierwszych rzędach mogli zamknąć oczy i bez problemu zlokalizować każdy instrument na scenie, bowiem dźwięki umiejscowione były dokładnie tam gdzie znajdował się muzyk. Nie rozpraszało ogólne nagłośnienie sali, które często odbiera tę właściwość i ogniskuje źródło dźwięku gdzieś z boków sceny lub spod sklepienia sali, gdy głośniki wiszą wysoko. Źle się wówczas odbiera występ. W tym przypadku nagłośnienie było wartością samą w sobie integrującą muzyków ze słuchaczami, którzy czuli, że naprawdę są na występie live!

W dalszej części usłyszeliśmy kolejne songi z promowanej płyty, jak chociażby Lunar Callendar, ale także zabrzmiało coś innego – zmagania „Napióra” z rzucaniem palenia w utworze „Vietato Fumare”, który jakże inaczej zabrzmiał na płycie „Wolno” w stosunku do wersji z projektu „KonKubiNap”. A na warszawskim koncercie walki z nałogiem było jeszcze więcej. Została ona ostatecznie wygrana, bo gitarzysta aktualnie jest niepalący. Nie mam wątpliwości, że taka walka podoba mi się najbardziej. Liczne szalone improwizacje gitarzysty wyginające jego ciało w ekspresyjnych pozach były ozdobą koncertu. I chociaż są bardzo charakterystyczne i łatwo  rozpoznawalne, to jednak różne i za każdym razem wcigające. Niemniej przyznam, że co innego wprawiło mnie w zupełny zachwyt i zapewne nie byłem w tym odosobniony. Był to długi dialog dwóch saksofonów – Henryka Miśkiewicza i Adama Pierończyka. Przez kilka minut bez wsparcia kolegów obaj panowie pokazali mistrzostwo w grze na tych instrumentach, co wywołało żywą reakcję publiczności.

Koncert zakończyły dwa bisy. Ostatni miał za zadanie uspokoić salę, stąd bardzo spokojnie zabrzmiała gitara akustyczna, ale wcześniejszy był wciąż dowodem na to, że oto słuchamy gwiazd polskiej sceny jazzowej – był pokazem wyrafinowania i ekspresji. Napiórkowski zabrał wszystkich do Toskanii płynącej winem, bynajmniej nie sennej krainy.

Na zakończenie musi znaleźć się miejsce by pochwalić sekcję rytmiczną, chociaż pewnie tego czynić nie trzeba. Paweł Dobrowolski jest muzykiem już tak doświadczonym w licznych projektach i dobrze radzącym sobie za bębnami, że jego grze nie można nic zarzucić. Można być jedynie oczarowanym i tak też było podczas tego występu. Zaś wyraziste i zdecydowanie brzmienie basu oraz liryczne momenty gry na kontrabasie Roberta Kubiszyna mówią same za siebie o umiejętnościach tego muzyka. I tylko Krzysztof Herdzin wydawał się być nieco wyalienowany z całej grupy, ale to może tylko moje niesłuszne wrażenie...
Gdy dla przypomnienia słucham studyjnych nagrań „Up!” wciąż od nowa uświadamiam sobie jaką ogromną różnicą jest odsłuch płyty w warunkach domowych, a uczestniczenie w występie na żywo. Wrażenia dzieli wręcz oceaniczna przestrzeń na korzyść muzyki live oczywiście.