Mózg Festival: Ed Wood - z chwilową utratą słuchu i Dzieciątkiem Jezus w duszy

Autor: 
Karola Kowalska
Autor zdjęcia: 
Tomasz Dubiel

Ed Wood z kanciapowego maltretowania sąsiadów waleniem w perkusję, przy piwnej piersi wyrósł, trochę od niechcenia, na gwiazdę, której patronem i wydawcą jest laureat Paszportu Polityki – Macio Moretti. Podczas jednego z wywiadów chłopacy zapytani o to, czy coś nagrywają, bez namysłu, z pięknie zagraną powagą odpowiadają 'tak, w kanciapie, na telefon komórkowy'. I w ich przypadku nie byłoby to ani trochę ekscentryczne.

Koncert rozpoczął się z dwugodzinnym opóźnieniem, przygotowania do poprzedzających go performensów się przedłużały, gwiazda, która miała pojawić się na scenie przysypiała w co bardziej zacienionych kątach, publiczność opróżniała kolejne butelki z barowych zapasów. I kiedy już część zgromadzonej widowni wybyła na nocny autobus albo przybiła gwoździa na barze, chłopacy zaczęli się stroić.


Zaczęło się mocno. Zarówno perkusista jak i gitarzysta to istne sceniczne zwierzęta, dla których zmiana tematu z pięknych melodyjnych piosenek na totalny noise z rwaniem strun włącznie, to zupełnie naturalny kontrapunkt. Z Kuby dźwięki wylewają się dwutorowo: przez struny gitarowe i głosowe, i używam tego określenia celowo, by nie mylić go ze śpiewem w jego najpopularniejszym znaczeniu. Bo zdarza się, rzecz jasna, że jego głos podąża za linią melodyczną, jednak w większości używa go jako mikrofonu szatana, a już po chwili przemawia do nas proboszcz. Przewracanie się na perkusji, depresyjny image, czarny humor, rozkręcony potencjometr, nieustanny efekt zaskoczenia to duże uproszczenie charakteru duetu Girtha McGartha oraz Pana Wsadeusza aka Hegezjasza zwanego Nawołującym Do Śmierci aka Stiff Alpinista. Podczas trzeciego utworu gitarzysta zaprosił na scenę Candelarię Saenz Valiente (wokalistka m.in. ParisTetris). Było pięknie. Jej głos, urok i charyzma były wisienką na surowym, pozbawionym sztucznych barwników torcie Ed Wooda.


Swój okres młodzieńczego buntu, noszenia martensów i niedomytych włosów, słuchania rocka i metalu, przeszłam raczej wcześnie, krótko i szybko nawróciłam się na Spice Girls. Prawdopodobnie dlatego, że nikt nie zaimponował mi wtedy dystansem i poczuciem humoru tak jak ten duet dzisiaj. Są autentyczni, szczerzy, wyluzowani i popularność, jaką przez to osiągnęli jest jakby efektem ubocznym. Nie mają litości ani dla instrumentów ani dla ich fanów, ale ci drudzy wychodzą z koncertów z chwilową utratą słuchu i Dzieciątkiem Jezus w duszy. I ci od autobusu i ci od gwoździ przegapili 40 minut czystej frajdy.