Konkurs im Jarosława Śmietany - półfinały.

Autor: 
Maciej Karłowski

Będzie inaczej. To żadna sztuka mądrze omówić konkurs, zrelacjonować występ każdego z jego uczestników i potem, będąc wyposażonym w materiał do analizy, wyciągnąć wnioski i dokonać resume, najlepiej zwieńczonego jeśli nie błyskotliwą konstatacją to przynajmniej rzetelną opinią końcową. Sztuką jest zignorować niespełna 8 godzin półfinałowych przesłuchać i od razu solidnie grzmotnąć światu wnioskiem najlepiej niejednym w twarz i mieć to za sobą. Przy czym niekoniecznie musi być trafny. Niech świat zrobi z tym co tylko uważa za stosowne. Ostatecznie to świat jest taki wielki a my tacy malutcy, więc niech świat się nie żali i przyjmie dzielnie na klatkę jednoosobowe wynurzenia.

Ale zanim wynurzenia kilka informacji ważnych, które zajmą trochę miejsca.

O co było grane?

O 20 000 PLN – tyle wynosi główna nagroda. Dużo? Zależy na co? Na rozruch wystarczy. Może uda się nagrać za to płytę, ale ten który wygra pewnie płyty nie będzie potrzebował, bo niewykluczone, że ma już takową na koncie. Na nową gitarę raczej nie, te również wszyscy mają, niektórzy pewnie nie jedną i to pewnie całkiem niezłe. Ale pieniądze to nie wszystko, inna ważna nagroda choć nie wyrażona w złotówkach to wieczna chwała zwycięzcy.

Za drugie miejsce do zgarnięcia jest 10 000 PLN. Tu wystarczy na znacznie mniej, a i chwała maleńka, bo jednak w sporej mierze sami sprawiliśmy, że żyjemy w świecie, w którym o drugich lokatach nie mówi się wcale, jeśli już to raczej w kategoriach przegranej.

 

Trzecie tym mniejszą ma wartość, a i 5000 złotych może być traktowane co najwyżej jako nagroda pocieszania. Jedni powiedzą, że to na waciki ledwie, i będą mieli trochę racji, ale z drugiej strony można się jakoś za tę kwotę pocieszyć i ci co takie zajmują stanowisko też będą mieli trochę racji. Podobnie zresztą jak ci, którzy zwrócą uwagę, że jest jeszcze specjalna nagroda pań Anny i Alicji Śmietanów w wysokości 2000 PLN, tej samej wysokości kwota od firmy Proxima oraz całkiem już specjalna nagroda od wspomnianej już pani Alicji i Serugi Tuhutiu w postaci sesji nagraniowej w słynnym londyńskim Abeby Road Studio. 

Zatem i pan ma rację i pan ma rację, a racja jak wiadomo jest jak…wiadomo co i każdy ma swoją.

Kto grał?

Rację natomiast będzie miał dodatkowo ten, który powie, że uczestników półfinałów było 11. Jeden bowiem, Yuki Kanazawa, pochodzący z Japonii, ale na stałe mieszkający w Nowym Jorku nie dostał wizy i nie dojechał na czas. Z tej jedenastki siedmiu było z Polski, jeden z USA (Sean Clapis), jeden z Wielkiej Brytanii (Robert Luft) i jeden z Niemiec (Igor Osypov), który tak naprawdę pochodzi z Ukrainy, a w Niemczech mieszka od lat pięciu i nie ma co się dziwić, bo jak się gitarę uczyniło swoją życiową pasją to łatwiej jest ją realizować w kraju, do którego przyjeżdżają wszyscy, niż w kraju z którego wszyscy chcą wyjechać.

Racja będzie pewnie także po stronie tego co odnotuje, że trzech z tegorocznych półfinalistów po raz drugie wzięło udział w tym konkursie. Dwóch z Polski (Gabriel Niedziela, Łukasz Kokoszko) jeden znowu z Niemiec (Igor Osypov). To z kolei może świadczyć o tym, że panowie to ludzie nie dający się łatwo zawrócić z drogi i niepowodzenie sprzed dwóch lat nie zbija ich z tropu. I dobrze bo wytrwałość w każdej dziedzinie to cecha kluczowa.

Co było grane?

Oczywiście utwory Jarosława Śmietany. To obowiązkowy punkt regulaminu. Z trzech utworów jeden musi być jego autorstwa. I dobrze bo do kompozycji pan Jarosław miał dobrą rękę. W sumie cała jedenastka zagrała dziewięć utworów ze zbioru jego utworów, który jak wiemy wielkim polskim gitarzystą jazzowym był. Po jednym razie wybrzmiały interpretacje siedmiu utworów, dwa razy wykonania dwóch utworów (Follow the Fellow, Untiteled Blues). Z tą informacją nie wiem co zrobicie, ani nie wiem za bardzo o czym ona świadczy. Na potrzeby tego tekstu uznajmy, że uczestnicy nie poszli na łatwiznę i szeroko zapoznali się z dokonaniami pana Jarosława co się chwali, a i chwałę mu przynosi nie małą.

Kto oceniał?

Chwały tym razem już samemu konkursowi dodaje niewątpliwie skład jury a w nim: Marek Napiórkowski, po śmierci Jarosława Śmietany pierwsza gitara Polski, pan Witold Wnuk, jak dowiadujemy się z programu konkursowego także i międzynarodowy impresario, pan Karol Ferfecki – gitarzysta, wykładowca w Akademii im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, spod którego opiekuńczych skrzydeł wychodzą sześciostrunowi mistrzowie nieprzerwanie od prawie ćwierćwiecza no i Peter Bernstein gitarzysta, którego nazwisko w świecie, szczególnie nowojorskiej gitary znaczy tak wiele, że nie ma słów żeby to wyrazić.

 

Więcej liczb

Teraz nieco statystyki dotyczącej polskiej ekipy. Że było ich siedmiu wspaniałych to już wiemy. Z tej siódemki sześciu pobierało nauki w najważniejszej polskiej akademii jazzowej czyli w Katowicach. Tak, tak dokładnie tam gdzie naucza jeden z jurorów! I jak się okazuje, o czym informowaliśmy w newsie dzisiaj rano z tej szóstki trzech przeszło do finałów. To mżna z powodzeniem potraktować jako dowód na to jak świetnie uczy się tam ludzi. Można jednak także pomyśleć, że coś jest na rzeczy gdy ten co uczy, jednocześnie ocenia w konkursie tych, których sam edukował albo edukuje. Czy jednak jest naprawdę coś na rzeczy tego nie wiemy. Nawet jeśli tak było to nie powinniśmy być zaskoczeni, mamy wszak w Polsce pewne długoletnie i wciąż podtrzymywane doświadczenia w budowaniu sytuacji, w człowiek na luzie może być sędzią w swojej sprawie. Jakkolwiek Dawid Kostka reprezentujący środowisko poznańskie, podobnie jak trzech innych katowickich studentów do finału sięnie dostał. Podobnie zresztą jak reprezentant Włoch Giovanni Di Carlo, który tak na marginesie półfinałowej prezentacji chyba do udanych zaliczyć nie mógł.

Ciekawe, że tylko dwóch odważyło się zaprezentować kompozycje własne, Sean Clapis – Main Tain, i Jakub Kostka – Szkic. I to może stanowić ciekawy temat do rozmyślań. Jakich, przyjdzie na nie pewnie jeszcze czas.

Każdy z uczestników zagrał po trzy utwory. W tej liczbie zabrzmiało dziewięć pióra Jarosława Śmietany, dwie kompozycje własne uczestników, trzy napisane przez gitarzystów (John Scofield - Lawn, Mike Stern – Chromazone, George Benson – Cockwise),  trzy stworzone przez pianistów: Dona Grolnicka – Fawtly Tenors, Diedericka Wisselsa – Last Portrait i Hermeto Pascoala – Briguinha De Musicos Malucos). Reszta, poza Monkowskim Ask Me Now to były standardy znane doskonale wszystkim, którzy więcej niż raz świadomie odwiedzili jam session w polskich jazzowych klubach.

Zapytacie czemu mają służyć ta i wcześniejsze informacje. Otóż niczemu! Zróbcie z nimi co tylko chcecie. Wnioski z półfinałowych przesłuchać płynęły w moim odczuciu dwa. Pierwszy zupełnie nieoryginalny i co więcej potwierdzony kuluarowymi szeptami członków komisji jurorskiej, że wszyscy młodzieńcy grają znakomicie, na poziomie bez mała światowym, a jeśli nawet nie światowym, to na tak wysokim, że aż serce rośnie. Niektórym wręcz zdarzyło się, nieco kokieteryjnie może, a może wcale nie, że twierdzić, że k……wa mać wszystkie te dzieciaki lepiej niż my kiedykolwiek będziemy. Nienawidzimy ich! J

Oczywiście ta nienawiść i zazdrość to tylko żarcik taki niewinny. Przecież powszechnie wiadomo, że w dziedzinie muzycznej takie rzeczy się zdarzają i w ogóle są nie do pomyślenia. A muzycy, gitarzyści w szczególności to ludzie franciszkańskiego usposobienia obdarzeni nade wszystko empatią i sercem gołębim, skorzy wyłącznie do wspierania innych, szczególnie młodszych kolegów po fachu.

I wniosek drugi także nieoryginalny, ale za to całkowicie subiektywny, że w tak dobranej ekipie konkursowiczów, na takiej imprezie jak konkurs instrumentalnego rzemiosła możemy oceniać tylko to rzemiosło. Dlaczego? Ano dlatego, że tutaj każdy chce przede wszystkim pokazać jak świetnie opanował instrument, jakimi technikami dysponuje, jak je łączy, jak szybko potrafi nimi żonglować, jak sprawnie dobiera zamienniki dla akordów, które wcześniej zamienił na inne i w końcu jak wiele dźwięków potrafi na tym zamienionym już szkielecie zamienników wtłoczyć w cześć improwizowaną. No waśnie ile? Dowolną ilość!, Taką jaką tylko chcecie a pewnie i znacznie większą. Dlatego też, teraz to wiem na pewno powinni, w konkurach pomyślanych jak turniej im. Jarosława Śmietany w jurorskich gronach powinni zasiadać sami gitarzyści. Nikt inny nie da rady rozeznać się dobrze w lecących ze sceny kaskadach wszelkich gitarowych wspaniałości.

Gdzieś tylko w oddali kołacze się maleńkie niewinne pytanie, po co to wszystko? Jak usłyszałem w kuluarach od jednego z uczestników, od którego nie powiem, bo jurorzy to lubią. Czy aby tylko jurorzy?