Komeda Jazz Festiwal 2013: Leszek Kułakowski Quartet i John Scofield Überjam Band

Autor: 
Piotr Rudnicki

Przysłowiowa polska jesień nie zawsze bywa złota, ale za to każdego roku staje się bardziej i bardziej jazzowa. Podczas każdego weekendu (nie tylko weekendu) października i listopada  festiwali, tudzież różnego rodzaju wydarzeń z jazzem związanych odbywa się masa – i dzieje się tak niekoniecznie w największych miastach. Komeda Jazz Festiwal, którego XIX edycja właśnie przeszła do historii, niemal w całości odbywa się w Słupsku – na finał jednak przenosi się do Gdańska, ściśle - do Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, gdzie zamykają go zawsze największe gwiazdy światowej sceny jazzowej – w tym roku gwiazdą taką był sam John Scofield, który zagrał na czele swego Überjam Bandu.   

Najpierw jednak – by zadość się stało innej tradycji KJJ – z kolejnym już autorskim projektem wystąpił jego twórca: Leszek Kułakowski. Która to już jego inicjatywa trudno zliczyć – nadążyć za wymienionymi przez konferansjerów przed samym koncertem osiągnięciami i dokonaniami  Kułakowskiego to nie lada wyczyn, ale pewne jest jedno: ów muzyk, kompozytor, profesor i pedagog Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki to dla gdańskiej edukacji oraz ogólniej: sceny muzycznej postać o znaczeniu fundamentalnym.

Mimo, iż Leszek Kułakowski do kwartetu dobrał wysokiej klasy trójmiejskich muzyków (syn Piotr Kułakowski zagrał na kontrabasie, Jerzy Małek na trąbce zaś Tomasz Sowiński na perkusji) jego zespół przy tej okazji pełnił rolę supportu: „Jesteśmy tu, żeby zapewnić państwu oczekiwanie” - zażartował profesor – ale oczekiwanie to dla nikogo z zebranych nie okazało się zbyt uciążliwym, gdyż po kilku dobrze wyprofilowanych kompozycjach zaczęto domagać się bisu. Ostatecznie więc, po hard-bopowych i balladowych na przemian Prymie, Tercji, Tańcu Świętej Krowy czy Slap and Care („Tomek Sowiński uderzał, a ja Państwa głaskałem” - skomentował utwór pianista), z wysublimowanymi partiami fortepianu, przestrzennie brzmiącą trąbką, i zręczną sekcją rytmiczną zabrzmiała pomnikowa Kattorna autorstwa patrona festiwalu. 

Żaden jednak z utworów w wykonaniu zespołu Leszka Kułakowskiego nie wzbudził wśród publiczności takiego entuzjazmu, taki przypadł w udziale Johnowi Scofieldowi. Legendarny gitarzysta już na samo wejście dostał owacje, które ukontentowałyby niejednego artystę po dobrze zagranym koncercie. Nie mogło jednak być inaczej: występy pierwszego formatu gwiazd rządzą się własnymi prawami. Tak gorące przyjęcie widocznie wprawiło w dobry nastrój weterana światowych scen jazzowych, który ze swojej strony dopełnił wszelkich starań, aby samopoczucie to udzieliło się całej sali. Z repertuarem i umiejętnościami Überjam Bandu osiągnięcie efektu w tym względzie nie sprawia większej trudności: kalejdoskop stylistyk, który słychać na świeżo wydanym drugim albumie składu w warunkach koncertowych sprawdza się jeszcze lepiej: muzyka jest bardziej nasycona kolorami, a cały występ zamienia się w show, które przykuwa uwagę - bez względu na to, iż ani John Scofield, ani jego towarzysze nie starają się nikogo powalić swą techniką na siłę na kolana.

Kwalifikacje słychać nie w bezrefleksyjnych popisach, a właśnie w powściągliwości z jaką Avi Bortnick, Andy Hess i Luis Cato tworzą kunsztowny podkład na potrzeby lidera. Czasem jest to szeleszczące afrobeatowe poszycie (Snake Dance), innym razem rytmiczny blues (Boogie Stupid), soul, reggae, podbity elektronicznymi samplami surf-funk (Endless Summer) – na tym tle John Scofield w ekstatycznym skupieniu za każdym razem równie skutecznie wygrywa naginanymi tonami swoje melodie. Bawi się przy tym wyśmienicie, i swoim muzykom także na zabawę pozwala – swój moment miał i wyśmienity Luis Cato na perkusji, i Avi Bortnick, który z równą atencją grał na gitarze rytmicznej, co za pomocą komputera generował miąższ dźwięków i beatów, dodający mocy muzyce grupy. Bawi się też publiczność, bo przede wszystkim o nią w tej zabawie chodzi – a przyznać należy, że John Scofield jest tego ostatniego  bardzo świadomy, przy czym jego koncertowy dialog z słuchaczami daleki jest od sztucznych, wystudiowanych formułek. I także dzięki owej wymianie energii, która podczas występów gitarzysty zachodzi, pewnie długo jeszcze wielu będzie chciało je oglądać i ich słuchać. Możliwość znalezienia się blisko gwiazdy to marzenie wielu osób, a John Scofield to bardzo naturalnie umożliwia. I pewnie także dlatego jest wielki.