Komeda Jazz Festival 2012 - relacja z festiwalu w Słupsku

Autor: 
Maciej Karłowski

Koncert otwarcia XVIII edycji Komeda Jazz Festival był relacjonowany na naszych łamach. W roli gwiazdy wystąpił wówczas, 20 października w Gdańsku, Al Foster ze swoim kwartetem. Ten wieczór jednak rozpoczął się jednak od koncertu Leszka Kułakowskiego i jego nowego projektu zatytułowanego „Love songs”. Ten sam projekt zagrany został już przed zupełnie inną publicznością niemal miesiąc później podczas głównej edycji imprezy. Na scenę Filharmonii i Teatru w Słupsku 17 listopada wkroczyło trio Leszek Kułakowski – fortepian, Piotr Kułakowski – kontrabas, Jacek Pelc – perkusja.

Nie byli jednak sami. Z mikrofonem w dłoni stanęła obok nich młoda wokalistka. Nie tylko jazzowa, bo także mocno zainteresowana bluesem i folkiem. Czego dowody daje śpiewając ze z założonym przez siebie zespołem Blues & Folk Connection. Pamiętam czas kiedy Joanna Knitter zaczynała swoją muzyczną przygodę. Kiedy podczas Jazzowych Zmagań w Szczecinie przed sześcioma laty pokazała się słuchaczom w konkursie dla młodych wokalistów, którego wówczas, jak można byłoby się spodziewać, wcale nie wygrała. Ale swoją interpretacją ellingtonowskiej Caravany nie dość, że wprowadziła sporo elementów sporu wśród oceniających młodzież jurorów, to jeszcze nakłoniła słynnego saksofonistę Billy’ego Harpera do przyznania jej specjalnego wyróżnienia.

To był bez wątpienia jej duży sukces. Billy Harper był pod wrażeniem czegoś czego w żadnym toku nauczania uniesposób się nauczyć, mianowicie odwagi i radości śpiewania, nawet pomimo świadomości własnych wówczas warsztatowych ograniczeń. Dzisiaj Joanna ma już za sobą edukację na Akademii Muzycznej w Gdańsku wspólne muzykowanie z Wojciechem Karolakiem, Przemkiem Dyjakowskim czy Wojciechem Staroniewiczem, a na koncie stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i dopiero co nagrany materiał na debiutancką płytę swojego bluesowego bandu. Dzieje się więc u niej dobrze, a fakt współpracy z Leszkiem Kułakowskim daje nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Oby tylko nie popadła w estradową rutynę, ale sądząc po tym jak śpiewa chyba można być o nią raczej spokojnym. Nauki Billy’ego Harpera zdecydowanie nie poszły na marne. To był dobry finał festiwalu. Leszek Kułakowski napisał i razem w triem zagrał muzykę, teksty skreślił krakowski poeta Zbigniew Książek, Joanna Knitter je śmiało i z przekonaniem zaśpiewała. I być może niektórzy spodziewali się na zakończenie festiwalu muzyki nieco bardziej zamaszystej, ale szczerze powiedziawszy trudno było nie oprzeć się delikatnej elegancji i świetnemu wykonaniu całości.

W taki nastrój zresztą, choć w o wiele mniejszym stopniu, wpisał się także koncert poprzedzający występ tria Leszka Kułakowskiego  i Joanny Knitter. Na scenie pojawiło się AMC Trio – grupa ze Słowacji, o której zrobiło się nieco głośniej od chwili kiedy zaprosili do współpracy Ulfa Wakeniusa – gitarzystę towarzyszącego na scenie i w studiu ostatnim latom twórczej pracy wielkiego Oscara Petersona. Do Słupska jednak przyjechali bez słynnego gościa. Ale to i dobrze. Nadarzyła się bowiem okazja, aby wsłuchać się w ich własne muzyczne pomysły. A te można w najbardziej lapidarny sposób opisać jako w znacznej mierze inspirowane tym co dla europejskiej sceny jazzowej zrobił Esbjorn Svenson. Tak więc fortepianowe trio, ale bez konotacji z klasycznym evansowskim sposobem muzycznego myślenia, z jazzem, ale traktowanym tylko jako jedna z wielu inspiracji oraz czułym spojrzeniem także w stronę rockowej ostinatowości i uroku folku. 

Muzyka AMC Trio ujęta jest w proste tematy, w przejrzyste konstrukcyjne ramy i niezbędną w muzycznym przekazie pewność, że nie przyszliśmy na scenę, żeby cokolwiek komukolwiek udowadniać, ani odbębnić  kolejnego tzw. joba, ale żeby zagrać trochę siebie. I publiczność, choć w pierwszych chwilach nieufna, dała się ponieść muzycznej propozycji Słowaków.

O ile drugi dzień festiwalu miał nieco kameralny wydźwięk, o tyle dnia pierwszego nacisk położony został na elementy czysto rozrywkowe. Bo jak inaczej powiedzieć o występie dziesięcioosobowego zespołu Eliasz Orkiestra z programem Blues Brothers Show.  Taki repertuar nie ma szans się nie podobać, nawet jeśli na scenie śpiewają nie Jake i Elwood Blues tylko wcielający się w ich role Piotr Pociot i Maciej Olesiński. Jest wszak jeden warunek sami wykonawcy muszą wiedzieć po co grają „Sweet Home Chicago” czy „Hi De Ho” i muszą zagrać to dobrze, bez ściemniania i uśmiechem na twarzach. To zespół Jozefa Eliasza robić potrafi.

 

Była więc czysta bluesowa rozrywka tego wieczora i był występ zespołu w polskim jazzie legendarnego, takim bowiem jest bez wątpienia grupa Laboratorium, co więcej legendzie słynnej Laborki przyznana została statuetka Komedera – nagrody która trafiła wcześniej w ręce m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Janusza Muniaka, Michała Urbaniaka, a więc postaci które zasłużyły sobie w swoim czasie na status innowatorów polskiej jazzowej sceny. I w ten etos Laboratorium wpisało się przed laty znakomicie bo w istocie byli jednym z pierwszych, a może wręcz pierwszym polskim zespołem estetyki fusion, którego nagrania typu „Diver” czy „Quasimodo” weszły do historii polskiego jazzu na trwałe, a o koncertach ciągle się pamięta. Co z tej legendy pozostało to już całkiem inna sprawa.  I niewykluczone temat do dyskusji.

Kiedyś Laboratorium nazywano polskim Weather Report. Przy wszystkich różnicach jakie cechowały obydwa te zespoły, w moim odczuciu jest jeszcze jedna, Weather Report nigdy tej legendy nie naruszyli. Ale dla pocieszenia dodam, że dobre i to, że dzisiejszy skład Laboratorium tworzą oprócz ojców założycieli także Krzysztof Ścierański, Grzegorz Grzyb i Marek Raduli. Oni zagrali niezły koncert.