Jazzowa Jesień: Swept Away - koncert, na który wszyscy czekali

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski / mpc.encore7.com

W czwartek 14 listopada oficjalnie rozpoczęła się 11 Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej. Chociaż pierwszy koncert odbył się dzień wcześniej, w środę (jazz tradycyjny – Keith Ball and his Jazzmen), to właśnie przed czwartkowym występem Eliane Elias, jak co roku, Prezydent Bielska-Białej oraz Dyrektor Artystyczny Tomasz Stańko uroczyście zainaugurowali festiwal.

Panowie znają się na rzeczy i wiedzą, że publiczność przyszła posłuchać artystów, a nie kwiecistych i długich przemówień. Dlatego w krótkich słowach Jacek Krywult podziękował za to, że festiwal kolejny raz może cieszyć mieszkańców i gości, a przez to - promować miasto. W odpowiedzi Stańko stwierdził, że jest to dla niego tak naturalne, jak chwalenie własnego domu. Podziękował swojej córce za pracę przy organizacji i chwilę później na scenie pozostał jedynie konferansjer zapowiadający artystów: pochodzącą z Brazylii wokalistkę i pianistkę Eliane Elias, jej partnera życiowego, kontrabasistę Marca Johnsona oraz towarzyszących im Grahama Dechtera grającego na gitarze i zasiadającego za perkusją Mauricio Zottarelliego.

Jak zwykle festiwal odbywa się pod patronatem wytwórni ECM. To właśnie dla tej oficyny Eliane Elias nagrała najnowszy swój album „Swept Away”. Utwory z tej płyty zabrzmiały ze sceny Domu Muzyki Bielskiego Centrum Kultury. Z oryginalnego składu, w jakim artystka weszła do studia zabrakło jedynie saksofonu Joe Lovano. W jego miejsce pojawiła się gitara, która wspaniale wpisała się w charakter rytmów południowoamerykańskich. Być może to czar występu na żywo sprawił, ale taki skład bardziej przypadł mi do gustu.

Osoby obawiające się wymagającej, ambitnej lecz często trudnej w odbiorze muzyki, prezentowanej często na festiwalu Tomasza Stańki, tym razem na pewno znalazły ukojenie. Podczas kolejnych koncertów okaże się, czy to tendencja stała czy tylko jednorazowy zwrot.

Uśmiechnięta artystka pojawiła się na scenie po 19-tej, a zeszła z niej dopiero po blisko dwóch godzinach gorąco przyjętego występu. Eliane potrafi żonglować nastrojami, które często przeplatały się w trakcie koncertu – od wyciszenia i liryki po siłę energii i temperamentu charakterystycznego dla krwi południowców. Gdy ósmy utwór zagrała w całości solo, na sali panowała zupełna cisza, nawet jesienne pokaszliwanie słuchaczy ucichło. Gdy zaś prawie tańczyła na krześle przy fortepianie poruszona żywiołowym zmaganiem się Zottarelliego ze swoim zestawem perkusyjnym (a trzeba przyznać, że potrafi wycisnąć z niego to co najlepsze), publiczności od razu udzielała się ta sama atmosfera – słychać było pokrzykiwania, tupania, ruch, ożywienie, oklaski i wybuch braw po zakończeniu utworu. 
Chwilami widziało się przed oczyma skąpo lecz kolorowo przyodzianą brazylijską tancerkę, zgrabnie poruszającą biodrami, a momentami umysł odjeżdżał w nastrojowej nostalgii w zupełnie inny, spokojny świat.

Chociaż zasadniczym duetem w formacji jest Eliane Elias i Marc Johnson, to Mauricio Zottarelliego odbierał basiście uwagę i aplauz publiczności. Kontrabas brzmiał naprawdę zmysłowo, pięknie i miękko - z kunsztem wirtuoza. Zresztą, sama pianistka przedstawiła swego partnera jako najlepszego na planecie wirtuoza tego instrumentu. Głośna perkusja atakowała jednak większą ilość zmysłów słuchaczy i dlatego wysuwała się na pierwszy plan. Niemniej, liderką kwartetu pozostawała wciąż Eliane Elias, która nie tylko zapowiadała utwory, grała, ale też zaprezentowała swoje możliwości wokalne, za które jest równie ceniona, jak za grę na fortepianie.

Oprócz utworów z płyty Swept Away, takich jak „It's Time” czy „B Is For Butterfly” usłyszeć mogliśmy też zadedykowany Chetowi Bakerowi i pięknie wyśpiewany „There Will Never Be Another You” czy zaraz po nim, równie cudownie unoszący się w przestrzeni sali koncertowej, „Embraceable You”. Chwilę później publiczność znów oczarował  kolejny, radosny, pełny samych pozytywnych emocji utwór, w którym Zottarelli używał szczoteczek delikatnie muskając werbel i gołą dłonią wydobywał ciepłe brzmienie z perkusji.

Na zakończenie koncertu znów żonglerka nastrojów – długi wstęp Elias na fortepianie, a po nim żywe dołączenie się perkusji i kontrabasu. Potem już tylko Mauricio Zottarell i publiczność – około dziesięciominutowe totalne wyżycie się muzyka, za które otrzymał równie mocne brawa. Zespół zagrał dwa bisy. Ostatni encore to solowy popis gry kontrabasisty - Marca Johnsona. Zamysłem było zapewne wyciszenie publiczności. Mimo to po wybrzmieniu ostatniej nuty znów wybuchła owacja braw, a tak przecież zwykle reagują słuchacze po kawałku głośnym i dynamicznym zagranym z impetem i nagle zakończonym.

Reakcje publiczności są najlepszym podsumowaniem tego dnia festiwalu. Rytmy latynoskie pomieszane z innymi wpływami, powstających w Nowym Jorku utworów, przypadły wszystkim do gustu. Okazały się tym, na co każdy czekał. Artystka swoim występem na żywo potrafiła oczarować, wciągnąć w swój świat. Zapewne każdy z wypełnionej po brzegi sali wyszedł rozpromieniony i pozytywnie doładowany, niczym po wakacjach na gorącej wyspie.