Jazzowa Jesień: Craig Taborn Trio - jazz AD 2011

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski, fotowyprawy.com

Total! - to najkrótsza i najpełniejszy komentarz do popisu Craig Taborn Trio. Tak brzmi współczesna muzyka improwizowana, jazz w swoim najświeższym, otwartym wydaniu! Poniżej próbujemy opisać to słowami, potańczyć o architekturze.  

Craig Taborn i Gerald Cleaver Thomas Morgan nie pojawili się w jazzowym, improwizowanym, kreatywnym środowisku amerykańskim wczoraj, ani przedwczoraj. Pianista Craig Taborn pierwszą autorską płytę nagrał w roku 1994, następnie towarzyszył niezliczonej ilości muzyków największego formatu - od Jamesa Cartera przez Roscoe Mithchella, Davida Torna, Evana Parkera po The Bad Plus. Perkusista Gerald Cleaver - pierwszy przyjaciel Taborna, kiedy ten przniósł się na studia z rodzinnej Minesoty do Michigan - ma na koncie 4 autorskie płyty i obszerną kolekcję kolaboracji, w tym chociażby z Miroslavem Vitousem na ECM’owej płycie “Universal Syncopations II” z 1995 roku. Chcąc ująć rzecz w jednym zdaniu: od conajmniej 3-5 lat Taborn i Cleaver stanowią jeden z najczęsciej wykorzystywanych tandemów w kreatywnej muzyce w Stanach.

Mniej znaną postacią w tym trio jest kontrabasista Thomas Morgan (rocznik 1981). Głupio jednak nazwać tego nowojorskiego kontrabasistę “mniej znanym”, skoro zagrał już na ECMowej płycie Johna Abercrombie “Wait till you see her”, znakomitej płycie Tyshawna Sorey’a “That’s not” czy, wychwalanym na naszych łamach przez Macieja Karłowskiego albumie “Consort in Motion” puzonisty Samuela Blasera. Morgan oprócz gry na kontrbasie śpiewa i mówi płynnie w Esperanto. Choć w Europie nie są to może (jeszcze) gwiazdorzy, na scenie nowojorskiej to gracze absolutnie topowi!

Ich koncert na Jazzowej Jesieni rozpoczął się delikatnie. Gerald Cleaver wprawiał talerze perkusji w ruch, by w dość niespodziewanych momentach wyciszać je. Morgan dyskretnie zaznaczał swoją obecność. Taborn, pochylony nad klawiaturą koncentrował się, wsłuchiwał, by po kilku minutach zagrać pierwsze kilka dźwięków. Doskonale to trio wykorzystuje dynamikę. W tym spokojnym, choć tak inaczej spokojnym niż podczas koncertu Iro Haarli, nastroju, każdy dźwięk fortepianu ma znaczenie. Każdy dźwięk jest po coś. Już po chwili słychać jak między trzema muzykami materializuje się idea rezonansu - ich gra nie polega na wzajemnym układaniu się - najpierw ty, potem ja, tutaj solo, tutaj nie. Każdy manifestuje swoją obecność na scenie, improwizuje, tworzy dźwięki, jednocześnie jeden promieniuje na drugiego, fale zachodzą na siebie tworząc kosmos.

W pewnym momencie Taborn lewą dłonią grał cichuteńko, delikatnie, prawie niesłyszalnie, kilkudźwiękowy “loop” - prawa ręka (podkreślam, cała ręka, ruchem od ramienia, przez lokieć po dłoń) - po Taylorowsku tańczyła na klawiaturze. Nie chodzi tu tylko o wirtuozerię pianistyczną, ale o fizyczność tej gry, cielesność, ekspresja... Po chwili zamienił Craig, podług afro-amerykańskiej tradycji fortepian w instrument perkusyjny, w gamelan czy marimbę. W tym czasie, nieustannie, swój własny świat tworzyli zarówno Cleaver jak i Morgan. Narracja muzyczna zmienia się tutaj bardziej nieprzewidywalnie niż w kalejdoskopie. Na może 8 sekund ścieżki trzech muzyków spotkały się, zaraz potem Cleaver uderzył mocniej w kocioł, wydawało się, że będzie to początek jego sola w tradycyjnym stylu, ale jednak lewitująca wśród nich muzyczna koncepcja skręca gwałtownie i to Taborn wprowadza melodyjny motyw, któremu przez kolejne kilka chwil towarzyszą pozostali.

Znane są sympatie Craiga do muzyki elektronicznej, w tym także techno. Wydawać by się mogło, że mieszanka tego ostatniego z jazzem jest po prostu niewykonalna. Wczorajszego wieczora Taborn kilkakrotnie udowodnił, że nie dość, że jest to możliwe, a nawet w pewien sposób naturalne - jak wykorzystanie innych wpływów współczesnej kultury w muzyce improwizowanej - to jeszcze ma to moc tak gigantyczną, że mógłoby Craig Taborn Trio śmiało występować w najlepszych tanecznych klubach. Dla pianisty loopy, scratche - zamienienie fortepianiu w dj’ską konsoletę, na której jakby z pomocą dwóch gramofonów miksował taneczną muzykę lat 70tych  jest po prostu organiczne. Gdy wejdzie w to jeszcze Cleaver z cudownie prostym break-beatem na werbel, hi-hat i stopę a Morgan akcentować będzie bas - trans! total!

Publiczność jeszcze nie zdążyla odetchnąć, wiwatując brawami łapała z wolna kontakt z rzeczywistością po tym epickim 40 minutowym utworze-secie, Taborn spokojnie, że to dopiero połowa drogi.

Druga część koncertu była równie wielobarwna, choć zaczęła się liryczniej, bardziej “kompozytorsko”. Utwór miał nawet klamrę kompozycyjną w postaci sola kontrabasu. Thomas Morgan, wyglądający chyba najbardziej niepozornie jak to tylko możliwe: nie wiele wyższy i wielokrotnie cieńszy od pudła rezonansowego kontrabasu, w koszuli w kratkę nienagannie wpuszczonej w spodnie, uczesany z przedziałkiem, jak ze szkolnego albumu - co za Basista! Piękne było to jego dwuczęściowe solo, szczególnie gdy to co naszkicował na początku zakwitło muzycznie w finale. Zapamiętać należy to nazwisko Thomas Morgan!

Bajkowo, narracyjnie grał też w tej części Gerald Cleaver. Bohaterem sporej części “setu” była grzechotka, którą perkusista uwięził między bębnami swojego zestawu, budując nią teatr dźwiękowy owada uwięzionego w pułapce, szukającego drogi wyjścia. Przez ładnych kilkanaście minut ten dźwięk grzechotki był na scenie najważniejszy. Taborn zaś zdążył jeszcze poeksperymentować z preparacją fortepianu - czego by nie zrobił, nie dotknął, płynęła muzyka nowa, świeża, kreatywna - jazz AD 2011, jazz przyszłości, jazz najbliższej dekady, a może już nie jazz, tylko improwizacja, wyrosła w równej mierze na Monku co na hiphopie, techno, metalu i całej wielkiej części współczesnej kultury, która akurat znalazła się w kręgu zainteresowań tych znakomitych muzyków. Nie mogło się obejść bez bisu, energicznego, przypominającego nieco corea’owskie “Spain” ale jeszcze szybszego i bardziej szalonego.
Tak brzmi dzisiejszy jazz! Dzięki wielkie Jazzowej Jesienie za to, że tę muzykę z miejsc takich jak Jazz Gallery czy The Stone w Nowym Jorku, możemy usłyszeć w Polsce! Myślę, że nie jestem ostamotniony w postulacie: chcemy więcej!!

(i na szczęście doczekamy się tego “więcej” już dziś, kiedy to na scenie Bielskiego Centrum Kultury wystąpi kwartet Michala Formanka w Tabornem i Cleaverem w składzie a także to samo co wczoraj Craig Taborn Trio z udziałem... Tomasza Stańko! - wow!)