Jazz Jantar: World Saxophone Quartet Experience

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Czy na odbywającym się w środku tygodnia koncercie jazzowym można spodziewać się kompletu publiczności? Jeśli jest to festiwal Jazz Jantar, a na scenie występuje legendarny  World Saxophone Quartet – można, a nawet – trzeba! W czwarty wieczór koncertowy festiwalu na Sali Suwnicowej doświadczyli nas swoim Experience.

Od samego początku nie było wątpliwości, że mamy do czynienia z rasowymi, ogromnie doświadczonymi muzykami. Jeśli czterech dżentelmenów w oldschoolowych marynarkach zaczyna grać już od progu garderoby, nie czekając nawet aż znajdą się na scenie – wszystko staje się jasne. Będziemy mieli do czynienia z prawdziwym saksofonowym show. I oczywiście jak przy każdym spektaklu w tego rodzaju zachowaniach zawiera się element celowego chwytu, nie dało się nie zauważyć, że akurat w przypadku World Saxophone Quartet nie jest to podyktowane tanim efekciarstwem – chodzi o najzwyklejszą radość z grania.

Program Experience czekał na polską premierę tak długo, że w stosunku do albumu z 2004 roku skład zespołu zdążył się znacznie zmienić – Bruce'a Williamsa zastąpił na alcie i sopranie Tony Kofi, zaś sekcję rytmiczną ustanowili Ranzel Merritt na perkusji oraz znakomity Jamaaladeen Tacuma na gitarze basowej. Dwaj ostatni nie są rzecz jasna stałymi członkami kwartetu, który bez sekcji rytmicznej doskonale sobie radzi, ale w przypadku Experience odgrywają dużą rolę – dzięki temu, że Merritt i Tacuma wzięli na siebie sporą część obowiązku grania podkładu, muzycy WSQ  – w szczególności Hamiet Bluiett - mogą sobie pozwolić na więcej w kwestii improwizacji. Gdy tylko Jamaaladeen i Ranzel w środku pierwszego utworu weszli na scenę, saksofonista barytonowy oddał się natychmiast szaleństwu improwizacji, zaś pozostali członkowie kwartetu poszli mu w sukurs, budując polifoniczne tło. Takie dzielenie się obowiązkami budowania podkładu oraz grania solówek jest chlebem codziennym World Saxophone Quartet. Ich siła tkwi w ogromnej precyzji przechodzenia z partii aranżowanych do improwizacji i z powrotem. Ponieważ muzycy kwartetu są w dużej mierze spadkobiercami – a nawet po części kontynuatorami tradycji grania free z dekady lat sześćdziesiątych, ich zamiłowanie do improwizacji jest wielkie i każdy ma na nią swój sposób, jednak najbardziej dojmujące podczas ich koncertów są fragmenty aranżowanego zgrania  całej czwórki.

Aranżacje kompozycji Hendrixa, które usłyszeliśmy podczas koncertu odbiegają od oryginałów w stopniu często nieakceptowalnym przez hendrixowskich purystów. Niektórzy zebrani z dezaprobatą kiwali głowami na rozległe solówki Oliviera Lake'a, który w Little Wing zaserwował kilka minut intensywnej, pełnej przedęć i eksperymentów (w rodzaju przygłuszania czaszy saksofonu kolanem, oddalania i przybliżania go do mikrofonu) improwizacji czy na pełną humoru partię Hamieta Bluietta (Hey Joe) jednak gdy pozostali muzycy wychodzili z cienia sceny i rozpoczynali wspólne granie rozpoznawalnych melodii, wątpliwości niezadowolonych szybko zmieniały się w entuzjazm. Radosne psucie evergreenów nie za każdym razem polegało zresztą na improwizacjach stricte eksperymentalnych – ton solówek Davida Murraya to pierwszorzędny downtown sound, a aranżacje Freedom czy If 6 was 9 zmieniły oryginały w utwory czystej wody funkowe. To przy ich okazji swój groove najpełniej uwolnił Jamaaladeen Tacuma (mocno obecny także w Hey Joe).

W długim, rozbudowanym finale koncertu znów dało o sobie znać poczucie humoru muzyków, kiedy podczas solówki Tony'ego Kofi zostawili go na dobre kilka minut samego na scenie, a kiedy namordował się już, wydawałoby się, dostatecznie, powrócili by zagrać... jeden dźwięk i uciec z powrotem do garderoby. Żart ów z pewnością był zaplanowany, ale najmłodszy członek WSQ pod jego pretekstem mógł zaprezentować swoje znakomite umiejętności improwizatorskie, a publiczność – uśmiechnąć się szeroko i pozostać w dobrych humorach tak podczas ostatniej sceny finału (na którą oczywiście powrócił cały zespół) jak i długo po zakończeniu koncertu. W środku ponurego, jesiennego tygodnia nie ma nic cenniejszego!