Jazz Jantar: James Carter Organ Trio na finał rozświetlili Gdańsk!

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski www.testigo.pl

Tylu różnorakich muzycznych przeżyć i emocji, ile dostarczył w tym roku festiwal Jazz Jantar próżno szukać gdzie indziej. W ciągu jedenastu dni koncertowych podczas dwudziestu dwóch koncertów objawiła się cała galaktyka konotacji i indywidualnych spojrzeń na praktyczne rozumienie tego dziwnego, pojemnego terminu na „j”. Tradycja i nowoczesność, intuicja i wirtuozeria układały się w muzyczne konstelacje tak liczne, że trudno byłoby oczekiwać czegoś jeszcze innego. Ale w jazzie nic dwa razy się nie zdarza, więc i zamykający festiwal James Carter pokazał coś, do czego nie byłby pewnie zdolny żaden inny muzyk.

James Carter, choć nie jest muzykiem przesadnie wiekowym, może pochwalić się muzycznym CV z prawdziwego zdarzenia. Był partnerem scenicznym Franka Lowe’a, Juliusa Hemphilla i Lestera Bowie, z drugiej strony – grał też z Wyntonem Marsalisem. To pokazuje najlepiej, że historię jazzu ma w małym palcu a zagrać umie właściwie wszystko i z każdym. Podczas koncertu swego Organ Trio z tych kompetencji skwapliwie skorzystał, nie tylko grając wszystko, ale często wręcz wszystko naraz.

Z jednej strony James Carter to tradycjonalista, który na warsztat bierze repertuar Django Reinhardta i Duke’a Ellingtona (na koncercie zabrzmiały klasyki takie jak "I See You In My Dreams", "Heavy Artillery" czy "Take The A Train") z drugiej zaś – przy użyciu wyłącznie tradycyjnych technik - przewraca tę tradycję na lewą stronę i (najlepiej jednocześnie) – do góry nogami. Rzecz jasna znakomicie się przy tym bawiąc. Jego improwizatorska fantazja rozsadza frazy, a porywisty ton jest tak silny, że z trudem wytrzymują bębenki. Żongluje saksofonami, z jednaką biegłością grając na dowolnym, jaki przyjdzie mu do głowy. Kiedy nie gra – śmieje się i tańczy, wsłuchując się w improwizacje partnerów (Gerard Gibbs – Hammond B3 i Leonard King – perkusja) lub aranżuje naprędce chóralne Happy Birthday, które z okazji urodzin odśpiewała organiście cała publiczność. Kiedy gra, co rusz puszcza do słuchaczy oko zgrywnymi dysonansami, lub pięciem się ponad szczyt trzech oktaw.

Trudno mu się powstrzymać od błazeństw, jednak nie zwrócić uwagi na to, jak stylowo i z klasą wykonuje wszelkie jazzowe evergreeny byłoby błędem. Zauważyła to zgromadzona w Sali Głównej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej publiczność, przyjmując ten radosny koncert owacją na stojąco, jakiej tydzień wcześniej nie dostąpił nawet sam Branford Marsalis. Na zakończenie Jazz Jantaru James Carter Organ Trio rozświetlili więc nieco ponury listopadowy czas, a na naszej szerokości geograficznej jest to zasługa nie do przecenienia. Tym bardziej, że światła na jakiś czas musi wystarczyć, a następna edycja festiwalu dopiero za rok.