Inner Ear w sopockiej Versalce

Autor: 
Piotr Rudnicki

Trójmiejscy fani muzyki free nie mogli w tym tygodniu narzekać na brak wrażeń. W ubiegły weekend w Gdańsku wspaniały koncert zagrał Resonance Ensemble, a już we wtorek w sopockiej Versalce mieliśmy dokładkę: występ grupy Inner Ear. Tym samym, już po raz drugi w ciągu zaledwie czterech dni mogliśmy zobaczyć i usłyszeć muzyków Resonance'u: Mikołaja Trzaskę, Pera-Ake Holmlandera, Steve'a Swella oraz Tima Daisy. Tym razem był to jednak wieczór zupełnie inny.

Koncert w Versalce był swego rodzaju eksperymentem: w lokalu jazz gra się co prawda kilka razy w miesiącu, niemniej muzyka improwizowana w takim kształcie zawitała tam bodaj po raz pierwszy. Ciekawi wyniku tego doświadczenia byli więc zarówno muzycy jak i organizatorzy koncertu. Frekwencja, jak nas do tego po części przyzwyczaiły koncerty free jazzowe, nie należała do najwyższych: na usprawiedliwienie trzeba przyznać, że nieznośny, siąpiący deszcz oraz silny wiatr nie nastrajały do wyjścia z domu. Ci jednak, którzy się na ten wysiłek zdecydowali, z pewnością nie mogli żałować. Muzycy mimo wyczerpującej trasy koncertowej („Jesteśmy w trasie już chyba jedenaście dni, już nawet tego nie liczę” - powiedział ze sceny Mikołaj Trzaska) nie zawiedli oczekiwań przybyłych. 

Specyficzna energia tkwiąca w muzyce Inner Ear wpasowała się w klimat wieczoru. Muzycy jakby w przyczajeniu zaczęli stłumionym wstępem, podczas którego tuba Pera-Ake Holmlandera oraz puzon Steve'a Swella akompaniowały impresjom Mikołaja Trzaski, grającego na metalowym klarnecie, po to by przejść w coraz to głośniejsze i bardziej gwałtowne tony i wreszcie znaleźć apogeum w swoistym “kakofonicznie zgranym” pasażu całego zespołu. Chociaż później swoje ekspresyjne solówki mieli i szalejący Steve Swell i Tim Daisy, który za swoją otrzymał największe brawa, nad momentami pełnymi mocy dominowały chwile dźwięków stonowanych, artykułowanych raczej łagodnie i nastawionych bardziej na dialog niż solowy popis. Narzędzia tej rozmowy były przeróżne: muzycy poza swoimi podstawowymi, „dużymi” instrumentami (Mikołaj Trzaska tym razem bez altu, za to z barytonem) mieli do dyspozycji imponującą liczbę tych małych: swoją rolę odegrały więc wszelkiej maści piszczałki (w jednym z utworów mieliśmy wyjątkową okazję usłyszeć Steve'a Swella grającego na drewnianym fleciku), dzwonki i grzechotki, a Per-Ake Holmlander, jako jedyny pozbawiony dostępu do tych zabawek, jął tworzyć dźwięki pocierając dłonią o korpus swojej tuby.
Przy całym zmęczeniu spowodowanym intensywnym koncertowaniem muzyków nie opuszczał też dobry humor. Zgrywali się zarówno w zachowaniu (szczególnie celował w tym Steve Swell; „To jest po prostu Nowy Jork” skomentował Mikołaj) jak i w samej muzyce – ostatni utwór wykwitł błazeńską wymianą zdań puzonu, tuby, basklarnetu i perkusji przypominając, że jazz, jak i cała muzyka, powinien być w dużej mierze zabawą.

Grupę czekają jeszcze cztery koncerty i myślę, że publiczność w miastach pozostałych na ich trasie będzie miała równie dobre jak ja wspomnienia z ich występu. Co do sopockiej Versalki, ufam, że nie był to ostatni awangardowy koncert na tej scenie.

Inner Ear wystąpi jeszcze:
21.03 -  Alchemia, Kraków, godz. 20:00
22.03 -  Teatr im. H. Ch. Andersena, Lublin, godz. 20:00
23.03 -  Sejneńska Spółdzielnia Jazzowa, Sejny, godz. 19:00
25.03 -  Powiększenie, Warszawa, godz. 21:00