Improwizacja jest lepsza od demokracji - wielki finał z Ad Libitum Ensemble

Autor: 
Kajetan Prochyra

To było muzyczne święto, pokojowa manifestacja tego czym może być muzyka improwizowana: jednością w wielości, gotowością na niespodziewane, świętem twórczości, otwartości a także zwykłej, ludzkiej radości. Na finał Festiwalu Ad Libitum hiszpański pianista Agusti Fernandez stworzył być może najbardziej demokratyczny kolektyw w historii polskiej improwizacji.

Choć to chyba określenie nieodpowiednie. W demokracji przecież rządzi większość i to najczęściej za pomocą swoich reprezentantów. W Ad Libitum Ensemble nie rządził nikt. Bo choć do Agusti Fernandez sterował 10 muzykami przy pomocy ustalonego systemu gestów, wydawało się, że jedynie sygnalizował on kto, z kim i w jakiej skali ma w danym momencie napełniać muzyczną formę treścią. Ciężko jednak urodzonemu na Majorce pianiście - który tak podczas prób Ad Libitum Ensemble jak i podczas koncertu, więcej słuchał swoich polskich kolegów niż grał - nazwać monarchą oświeconym. Ad Libitum Ensemble to chyba jednak twórcza komuna, w której wszyscy są równi i wolni a miejsce znajdzie się dla każdego, kto owe wartości potrafi zwielokrotnić swoją sztuką.

10 polskich improwizatorów - wciąż jeszcze młodych 30-parolatków - wyjął z ich naturalnych środowisk kurator festiwalu Maciej Karłowski. Wyjął w tym sensie, że nie było w zespole chyba żadnej grupy czy frakcji. Z Wrocławia trębacz Artur Majewski, za to bez Kuby Suchara, z którym od lat tworzy Mikrokolektyw. Gerard Lebik bez Piotra Damasiewicza. Środowisko Lado ABC reprezentowali jedynie - ale za to jak godnie! - Hubert Zemler i Patryk Zakrocki. Do tego dwóch basistów Ksawery Wójciński i Rafał Mazur, na gitarach Marcin Olak, na fletach Dominik Strycharski , na tenorze i sopranie Ray Dickaty i na klarnecie oraz dętych instrumentach tradycyjnych - Wacław Zimpel. Polska improwizowana kadra na mecze z Agustim Fernandezem miała więc mocną i eksperymentalną. Ten zaś, jeszcze przed przyjazdem do Warszawy deklarował na naszych łamach:

Staram się przede wszystkim słuchać. Nie mam żadnych przygotowanych ćwiczeń, które mielibyśmy rozwiązywać. Każdy, kto grał na instrumencie przez parę lat zasługuje na szacunek, ponieważ w swojej muzyce wyraża własne życie. A gdy słuchasz kogoś z szacunkiem, wtedy dosłyszysz kim ten ktoś jest i jak możesz z nim czy z nią pracować.
Moja metoda – jeśli chcemy nazywać to metodą – polega na graniu, słuchaniu I rozmowie (choc to ostatnie w mniejszym stopniu) – i tak w kółko. Grać, słuchać, rozmawiać. I jestem pewien, że wiele pytań zrodzi się już na tej podstawie. Nie znaczy to oczywiście, że znajdziemy na nie odpowiedzi – wystarczy, że spontanicznie przed nimi staniemy i będziemy musieli się z nimi zmierzyć – osobiście i kolektywnie.

Miałem okazję przysłuchiwać się Ad Libitum Ensemble podczas jednej z prób. Muzycy znali już wtedy język gestów - dość z resztą, zdawało się, czytelny - i podczas kolejnych kilkunastominutowych spontanicznych kompozycji szlifowali poruszanie się w jego przestrzeni. Było to dość interesujące, ale jednak brakowało tej formie życia. I tu właśnie pojawia się błysk geniuszu Agustiego Fernaneza, szczęśliwy zbieg okoliczności a może po prostu suma talentu wszystkich muzyków zebrana pod jednym dachem radiowego studia S1: podczas niedzielnego koncertu Ad Libitum Ensemble tętniło życiem w zupełnie euforycznym pulsie. Na miano niemal cudu zasługuje fakt, że po pięciu dniach prób zdołał Fernandez stworzyć gestem, słowem, uśmiechem, własną aurą dla 10tki tak różnych od siebie muzyków wspólny dom, w którym każdy mógł czuć się gospodarzem - co więcej: w którym chyba każdy mógł chyba jeszcze lepiej niż dotychczas wykorzystać, wyeksponować swój talent.

Na scenie nie było leaderów, nie było gwiazd i nie było solówek - chociaż chyba każdy z muzyków grał w jakimś momencie sam, a na pewno na pierwszym planie, każdy błyszczał i każdy prowadził grupę w nowym kierunku. (oksymoron czy sprzeczność jak najbardziej celowa). To była nowa jakość, nowa muzyczna materia, nowa forma życia. I bardzo nie chciałbym tu teraz wyliczać poszczególnych zasług każdego z członków zespołu, choć oczywiście kilku muzyków Ad Libitum Ensemble zrobiło na mnie wrażenie szczególne - jednak nie przez skierowanie na siebie najwięcej światła reflektorów, ale właśnie przez danie pozostałym nowych narzędzi do wspólnego budowania muzycznego świata. Nie chcę też relacjonować koncertu, próbując opisywać kolejne jego fazy: kto, z kim, co i w jaki sposób. Mam nadzieję, że dźwiękowy zapis tego wydarzenia wkrótce ukaże się na płycie i każdy będzie mógł się w niej zasłuchać (a zwłaszcza w ostatniej, finałowej „piosence”).

Piękny to był koncert i równie piękne sceniczne zdarzenie, które przeżywaliśmy razem - uśmiechnięci muzycy na scenie - i zasłuchani entuzjaści na widowni. Dziękuję - to chyba tyle co chciałbym powiedzieć tym, którzy do tego święta doprowadzili. Dziękuję.