I niech nastanie Monk! - koncert tria Oleś / Grzywacz / Oleś w poznańskim Pasażu Kultury

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Blanka Tomaszewska (fenommedia)

Thelonoius Monk był wielkim ekscentrykiem, który pomimo, że napisał zaledwie 70 kompozycji, to jest drugim po Duke’u Ellingtonie (napisanych utworów ponad 1000 ) najczęściej granym jazzowym kompozytorem. Jego wkład w rozwój jazzu jest ogromny. To z jednej strony niezaprzeczalny fakt,  z drugiej docenianie go w Polsce nie należy do ulubionych zajęć jazzmanów. Pomiędzy Bugiem i Odrą wydaje się on traktowany jak wręcz marginalny grajek, który gdyby nie napisał do spółki z Cootie Williamsaem „Round Midnight” to być może w ogóle nie trafiałby do track list płyt czy recitali koncertowych. Z radością więc tym większą powitałem kilka miesięcy temu informację, że podczas swojej nieomal tradycyjnej już trzydniówki braci Olesiów w poznańskim Pasażu kultury będzie grany Monk! Co więcej cały pierwszy koncert będzie niemu w całości poświęcony.

Marcin Oleś na kontrabasie, Bartłomiej Oleś – perkusja i kto jeszcze? Maciej Grzywacz – zaryzykuję, nie po raz pierwszy zresztą stwierdzenie, jeden z najświetniejszych jazzowych gitarzystów w Polsce. Okazja ku temu, żeby odkopać muzykę Monka dla koncertowej publiczności, przydarzyła się nie byłe jaka, bo ostatecznie właśnie w tym roku obchodzimy 30 rocznicę śmierci tego cudownego maga jazzu. Po raz pierwszy też chyba bracia Olesiowie cały koncert wypełnili standardami. Była więc nie lada gratka!

Muzyka Monka jest niemal jak definicja jazzu. Przy najmniejszej możliwie ilości dźwięków wyrażone zostało w niej dokładne znaczenie i sens słowa jazz, co więcej to w taki sposób, że zwięźlej i precyzyjniej chyba nie da się go wyrazić. Idealne w formie i poetyce, opatrzone chciałby się powiedzieć prostymi tematami, są utwory Monka wielką pokusą i wielka pułapką zarazem. Dlaczego kuszą wiadomo, dlaczego bywają pułapką? Ano dlatego, że na Monku jak na mało którym kompozytorze widać czy odtwórca jest muzykiem czy mu się tylko wydaje. Czy te cudownie otwarte i skondensowane struktury potrafi wypełnić treścią, czy potrafi opowiedzieć w ich obrębie swoją historię i jednocześnie nie popaść w megalomańskie gadulstwo. Monk obnaża zza grobu i robi to bez litości.

W piątek wieczorem było jasne, że nikt nikogo nie obnaża, że można obejść się bez „Round Midnight”, Straight No Chaser” czy „Blue Monk”, a uwagę swoją i słuchaczy skupić na „We See”, „In Walked Bud” czy zagranym na bis „Think Of One”. Monk w wykonaniu tria Oles / Grzywacz / Oleś nie był Monkiem odczytanym jak z elementarza, nie był także próbą podparcia się innymi znanymi jego interpretatorami. To był taki filigranowy, delikatny, ale bardzo ruchliwy Monk. Nie przypominał tego Monka, o którym pisał Cortazar, że jest jak najedzony niedźwiedź. Ten Monk lekko sobie chadzał pomiędzy stolikami (In Walked Bud”), refleksyjnie ale z uśmiechem zagadywał do słuchaczy („Reflection”), przypatrując się uważnie reakcjom („Wee See”), ale tak naprawdę myśląc tylko o jednym („Think Of One”), jak najlepiej połączyć cztery osobowości w jednym „Monk’s Mood”.