I Dzień z Atomic w Pardon To Tu

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Pierwszy dzień rezydencji kwintetu Atomic w Pardon To Tu za nami. Powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z muzyką jazzową na światowym poziomie, to zdecydowanie za mało, ale tak - to był bardzo dobry koncert, za który ponownie wielkie brawa należą się nie tylko muzykom, ale też organizatorom. Choć wydawać by się mogło, że nazwa Atomic wśród ludzi zainteresowanych nowym jazzem, bądź sceną free impro zadziała jak naturalny magnes i przyciągnie do klubu rzeszę słuchaczy rzeczywistość nieco zweryfikowała te przypuszczenia. Klub co prawda daleki był od świecenia pustkami, ale biorąc pod uwagę doniosłość wydarzenia i jakość samej muzyki można śmiało mówić o frekwencji poniżej oczekiwań. Dzień dzisiejszy jest ostatnim dzwonkiem do nadrobienia zaległości!

Na słowa uznania zasługuje po pierwsze interesujące rozwiązanie kuratorskie rezydencji Atomic w Warszawie, zestawiające muzyków skandynawskiej formacji z polskimi artystami - Pawłem Postaremczakiem i Pawłem Szpurą. W rezultacie kwartet dopełniony przez Magnusa Broo i Ingebgrigt Haker-Flatena, zabrzmiał jak pełnokrwisty suwerenny band, który intensywnością przekazu i umiejętnym dialogowaniem nadrabiał braki w doświadczeniu wspólnej gry. Być może właśnie sytuacja pierwszego kontaktu wyzwoliła tak intrygującą i pełną życia muzykę? Przedstawiciele sceny skandynawskiej i polskiej podziałali na siebie na zasadzie katalizatorów, pozwalając aby umiejętności poszczególnych muzyków rozbłysły w pełnej krasie. Paweł Postaremczak bardzo szybko stał się centralnym ogniwem kwartetu snując swoje rozwlekłe, linearne, pełne pasji tematy przy nieustannym przedrzeźnianiu, bądź dopełnianiu mocarnej trąbki Magnusa Broo. Sekcja Szpura - Haker-Flaten sprawdziła się równie dobrze. Dosadna gra basisty The Thing kiełznała improwizację nadając jej czytelności, lecz nie oczywistości, z kolei Paweł Szpura pokazał się od strony bardziej abstrakcyjnej i wyciszonej, nie rezygnując jednocześnie z charakterystycznego dla siebie hipnotycznego tętentu.

Szalenie mi się podobał ten krótki, nie dłuższy niż pół godzinny support polsko-skandynawski. Chemia między muzykami rodziła się bezpośrednio na oczach widzów, co jest jednym z piękniejszych zjawisk podczas koncertów muzyki improwizowanej. Kontynuacja podobnego składu mogłaby zaowocować czymś intrygującym.


Główne danie wieczoru, Atomic, jak się okazało nie zadziałało na warszawską publiczność jak wabik, a powinno być zupełnie odwrotnie. Drużyna norwesko-szwedzka od wielu lat cieszy się wśród opiniotwórczych kręgów doskonałą recepcją, a określenia takie jak “najlepszy skandynawski zespół” powoli stają się ich epitetami stałymi. Oczywiście takie tytuły biorąc pod uwagę perspektywę artystyczną nie mają absolutnie żadnego znaczenia, nie są jednak wyssane z palca i najlepsze tego świadectwo można było usłyszeć wczorajszego wieczoru. Atomic jest przede wszystkim zespołem świetnych, doświadczonych muzyków. Kompozycje, które pomimo luźnej struktury są w dalszym ciągu dość czytelne, pozwalały każdemu z instrumentalistów na swobodną eskalację własnych specyficznych znaków szczególnych. Zadziwiała, a zarazem fascynowała wyciszona gra Paala Nilssena-Love, który ukazał wczoraj swoje bardziej konwencjonalne oblicze, nie zagarniając przestrzeni dźwiękowej w tak dużym stopniu jak robi to w mniejszych składach. Jego komunikacja z Haker-Flatenem była tak dobra, że aż niewyczuwalna. Atomic zaprezentowali głównie utwory z najnowszej, tegorocznej płyty There’s a Hole in the Mountain, utwory początkowo brzmiące dość “normalnie” rozwijały się często w najmniej spodziewane kierunki. I choć mieliśmy do czynienia z muzyką jak najbardziej żywą, w dużej mierze improwizowaną, nie było mowy o poczuciu zagubienia w chaosie, czy kakofonii - te elementy były umiejętnie dozowane na zasadzie sonorystycznej zabawy brzmieniem. Dęciaki Magnusa Boo i Frederika Ljungkvista spięte klamrą impresjonistycznego pianina Havarda Wiika i perkusją Nilssena i mistrzem drugiego planu Haker-Flatenem, poczynały sobie bardzo śmiało, choć w mojej opinii rola ciszy i momentów nagłych zawieszeń była znacznie donioślejsza niż rozszalałe improwizacje. Wszak często kunszt daje o sobie znać w niedopowiedzeniach i umiejętności pięknego gaszenia potencjalnych pożarów. Świetny występ zaprezentowany ze swadą profesjonalistów, a zarazem z dużą dozą swobody i spontaniczności.

Pardon To Tu rozpoczęło listopad mocnym uderzeniem zarówno jeśli chodzi o gwóźdź programu jak i umiejętnie skompilowany support. Sam Atomic jest składem, który po prostu powinno się zobaczyć na żywo jeśli jest ku temu okazja. Dlaczego? Przyjdźcie a przekonacie się na własne oczy i uszy.